Przysięgaliśmy chronić białoruski naród, ale zamiast tego chronimy interesy jednego człowieka - mówi na nagraniu milicjant Iwan Kołos, który nie chciał już dłużej brać udziału w akcjach służb wobec uczestników prodemokratycznych demonstracji. Ucieczkę z kraju uznał za jedyne wyjście. Sam nie ma wątpliwości, że wybory były sfałszowane. Opowiada, że na długo przed nimi milicjanci byli szkoleni, jak tłumić protesty.
Na opublikowanym w sierpniu nagraniu milicjant Iwan Kołos opowiedział, co sądzi o przeprowadzonych wówczas prezydenckich wyborach na Białorusi i zachowaniu milicji. - Jestem funkcjonariuszem służb podległych ministerstwu spraw wewnętrznych i pracuję jako dzielnicowy. Koledzy, przysięgaliśmy chronić białoruski naród, ale zamiast tego chronimy interesy jednego człowieka, który siłą utrzymuje władzę i nie ma odwagi, żeby powstrzymać rozlew krwi i zwrócić władzę narodowi. Koledzy, apeluję do was o zaprzestanie stosowania przemocy i niekierowanie broni na nastawionych pokojowo, nieuzbrojonych obywateli - mówił na nagraniu.
"Swiatłana Cichanouska jest moim legalnie wybranym prezydentem"
Kołos przyznał, że w 2015 roku przysięgał wierność swojemu kraju. - Nie zwalniam się z organów ścigania, ale wykonywać przestępczych rozkazów nie zamierzam. Swiatłana Cichanouska jest moim legalnie wybranym prezydentem. Oczekuję od pani rozkazów dotyczących obrony republiki Białoruś i jej obywateli - zwrócił się do kandydatki, która według oficjalnych wyników, przez białoruską opozycję i znaczną część opinii międzynarodowej sfałszowanych, z kretesem przegrała z Alaksandrem Łukaszenką. - Koledzy, apeluję do was, bądźcie z narodem - wzywał innych funkcjonariuszy.
Nagranie bardzo szybko stało się popularne. Jak relacjonuje Agencja Reutera, 20 minut po jego publikacji do mieszkania Iwana Kołosa przyjechali funkcjonariusze służby bezpieczeństwa. - Powiedzieli, że chcą porozmawiać, wiedziałem, o co im chodziło. Nie otworzyłem. Wtedy wymyślili, że muszą mi zabrać odznakę i legitymację. Zrzuciłem im je z balkonu, po czym oni odjechali - relacjonował 27-latek.
"Nie bałem się, szukałem sprawiedliwości"
Po tej wizycie wraz z żoną zdecydował się na wyjazd z rodzinnego miasta Homel na południowym wschodzie Białorusi. Udali się do Rosji, od której dzieliło ich około 50 kilometrów. Stamtąd po tygodniu przez Ukrainę dostali się do stolicy Polski. Iwan na pytanie, czy żałuje swojej decyzji, zaprzeczył. - Kiedy nagrałem ten film, nie bałem się, szukałem sprawiedliwości. Widziałem, jak moi koledzy dokonywali zbrodni na ludziach, których mieli chronić - wyjaśnił.
Iwan jako milicjant widział od wewnątrz, jak władza przygotowuje się do sfałszowania wyborów i tłumienia zamieszek. Opowiedział, że miesiąc przed głosowaniem wszyscy funkcjonariusze przechodzili w jednostkach wojskowych szkolenia z tarczami i pałkami.
- Gdybym tam został, to aresztowaliby mnie i zrobili pokazowy proces - stwierdził, tłumacząc swój wyjazd z Białorusi.
Teraz 27-latek zamierza ułożyć sobie życie w Polsce. Myśli o przekwalifikowaniu się, chce zostać informatykiem.
Według wielu Białorusinów to Swiatłana Cichanouska była zwyciężczynią sierpniowych wyborów, lecz oficjalnie zwycięstwo przyznano Łukaszence z wynikiem 80,1 procent. Na Białorusi nie cichną od tego czasu protesty przeciwko wyborczym fałszerstwom.
Raport tvn24.pl: Wybory na Białorusi
Źródło: TVN24 BiS, tvn24.pl, Reuters