Premier odzyskała większość


Głosami dwóch niezależnych posłów do władzy w australijskim parlamencie powróciła Partia Pracy. W ten sposób przełamany został trwający od sierpniowych wyborów polityczny impas, a stronnictwo premier Julii Gillard uzyskało większość.

Sierpniowe wybory parlamentarne w Australii, po raz pierwszy od 70 lat, nie dały zdecydowanej przewagi ani rządzącym laburzystom - którzy uzyskali 70 miejsc w 150-osobowej Izbie Reprezentantów - ani konserwatystom z 72 mandatami.

Większość absolutna wynosi 76 mandatów, a partie zmuszone zostały do zabiegania o głosy Zielonych i posłów niezależnych.

Brakowało dwóch głosów

Gillard nieomal od razu udało się przekonać trzech niezależnych, a na początku września swoje poparcie dla premier wyraził kolejny niezależny poseł Andrew Wilkie, który reprezentuje Denison w Tasmani. Po tej decyzji ugrupowanie szefowej rządu mogło liczyć na poparcie 74 parlamentarzystów.

Ostatecznie o rozkładzie sił w australijskim parlamencie miało zadecydować poparcie posłów niezależnych - Boba Kattera, Roba Oakeshotta i Tony'ego Windsora. Dzisiaj Windsor i Oakeshott poparli premier Gilliard, a Katter zdecydował się opowiedzieć po stronie jej rywala - konserwatysty Tonny'ego Abbotta.

Głosy Windsora i Oakeshotta jednak wystarczają do sformowania większości.

Polityczna niewiadoma

Gillard, obejmując stanowisko premiera, powierzone jej przez kierownicze gremia Partii Pracy, zobowiązała się do rozpisania przedterminowych wyborów mających stanowić ostateczny test jej przywództwa.

Australijskie media jako przyczynę porażki laburzystów wskazywały zapowiedź podniesienia o 40 proc. podatków płaconych przez potężny australijski przemysł górniczy.

Sporo z popularności we własnej partii - zdobytej u boku poprzedniego premiera, Kevina Rudda - straciła też premier Gillard ze względu na bezwzględność, z jaką wykorzystała w czerwcu tego roku jego bardzo osłabione notowania w sondażach.

Źródło: CNN