Wielka Brytania i pytanie, które wraca - o zaprzestanie uporczywej terapii. Po śmierci Charliego Garda i walce rodziców o nieodłączanie chłopca od aparatury, rozpaczliwą walkę o życie prowadzą kolejni rodzice - dwuletniego Alfiego Evensa. Urodził się on z bardzo poważnie uszkodzonym mózgiem, żyje wyłącznie dzięki podłączeniu do specjalistycznych urządzeń. Ci pierwsi walkę przegrali, drudzy wciąż mają nadzieję, choć szanse prawne maleją. Materiał magazynu "Polska i Świat" TVN24.
Alfie Evans pozostaje w stanie półwegetatywnym w rezultacie postępującej choroby neurologicznej. Lekarzom nie udało się dokładnie zdiagnozować jej źródeł, badania rezonansem magnetycznym wykazały jednak, że uszkodzone jest 70 procent jego mózgu. Chłopczyk jest w "głębokiej śpiączce" i "nieświadomy swojego otoczenia".
Rodzice Alfiego Evansa są gotowi na walkę do końca, do ostatniej instancji. Ciągle wierzą, że znajdą sposób poprawy stanu zdrowia ich niespełna dwuletniego syna.
"Jak tak można?"
Chłopiec przed kilka pierwszych miesięcy swojego życia rozwijał się normalnie, potem pojawiły się dziwne ruchy i drgawki. Dzisiaj oddycha już tylko dzięki respiratorowi.
Brytyjski sąd uznał, że dla chłopca najlepsze będzie odłączenie od aparatury podtrzymującej życie. - Mój syn ma dwa lata i został skazany na karę śmierci. Jak tak można? Odnieśliśmy błędne wrażenie, że będziemy mogli chociaż odzyskać godność i pojechać z nim do domu, ale oni chcą go zabić bez żadnych wyrzutów sumienia - mówi Tom Evans, ojciec Alfiego. Państwo Evans złożyli apelację, ale i ona została właśnie odrzucona przez sąd w Londynie. - Dzisiaj było ciężko, ale udało się coś osiągnąć. Możemy to jeszcze zaskarżyć w pewnym zakresie. To jednak nie oznacza, że wygraliśmy, nie oznacza nawet, że jesteśmy bliżej wygranej. To po prostu oznacza, że mamy jeszcze jedną szansę przed Sądem Najwyższym i Europejskim Trybunałem Praw Człowieka - napisał Tom Evans w oświadczeniu na Facebooku.
"To nie jest eutanazja"
Podobną historię i podobną sądową batalię mają za sobą rodzice innego brytyjskiego chłopca - Charliego Garda. Oni tę walkę przegrali. - Zamierzamy zrobić najtrudniejszą rzecz w naszym życiu, to znaczy pozwolimy naszemu ślicznemu, małemu Charliemu odejść - oświadczył w lipcu 2017 roku ojciec chorego chłopca. Krótko po oświadczeniu, jego syn został odłączony od respiratora, zmarł w hospicjum. - Odłączenie respiratora to nie jest eutanazja. Wielu ludziom to się jednak myli. To jest zaprzestanie uporczywej terapii - podkreśla dr Tomasz Dangel z Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci. Lekarz zarazem zwraca uwagę, że Wielka Brytania mogłaby w tych kwestiach uchodzić za wzór. - Tutaj mamy wyjątkowy przypadek, bo one się zdarzają, ale bardzo rzadko kiedy rodzice nie akceptują decyzji lekarzy. I wtedy taka sprawa trafia do sądu. Jest to normalna procedura, sąd rozpatruje argumenty obydwu stron i kieruje się taką wartością jak dobro dziecka - komentuje sytuację dr Dangel.
Strach przed oskarżeniami
W Polsce są wytyczne dla lekarzy w sprawie uporczywej terapii dzieci i to lekarz podejmuje decyzję o jej zaprzestaniu. Brakuje jednak aktów prawnych, które by to regulowały. - Rodzice mogą złożyć swój sprzeciw, ale jest małe prawdopodobieństwo, że znalazłoby się to w sądzie - mówi radca prawny, Michał Grabiec. Lekarze boją się jednak oskarżeń i procesów. Wolą więc nie wyłączać respiratorów.
Autor: MR/AG / Źródło: TVN24, Guardian
Źródło zdjęcia głównego: tvn24