MSZ nakłania polskich misjonarzy z Republiki Środkowoafrykańskiej do natychmiastowej ewakuacji i apeluje do wszystkich polskich obywateli o jak najszybsze opuszczenie tego kraju. Jak informują zachodnie agencje cytujące miejscową policję, w ciągu ostatniej doby w walkach między muzułmanami i chrześcijanami zginęło co najmniej 75 osób. Dramatyczne chwile przeżywali też polscy misjonarze, którzy obserwowali jak miasto, w którym działa ich misja, jest palone przez rebeliantów.
Walki w Republice Środkowoafrykańskiej, trwające od wielu miesięcy, wybuchły z nową siłą po wycofaniu się muzułmańskich rebeliantów z koalicji Seleka ze stolicy kraju Bangi na początku tego roku. Według miejscowych źródeł, działania muzułmanów mają często charakter odwetu na chrześcijanach.
Rebelianci z Seleki zaatakowali w ciągu ostatniej doby m. in. misję w miejscowości Ngaoundaye, w której przebywają polscy misjonarze i siostry ze Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza - poinformował portal stacja7.pl we wtorek nad ranem kapucyn o. Benedykt Pączka.
"Niebezpieczeństwo chwilowo minęło"
W rozmowie z TVN24 po godz. 7.00 rano o. Pączka mówił o tym, że niebezpieczeństwo chwilowo minęło. Dodał, że większość misjonarzy w momencie pojawienia się kolumny rebeliantów w samochodach schroniła się w centrum edukacyjnym misji położonym o kilometr od ośrodka, ale trzech z nich zostało wraz z chorymi na miejscu. Jak powiedział o. Benedykt, słychać było odgłosy strzelaniny, w tym z broni ciężkiej.
Polscy misjonarze bali się o życie 81-letniego brata Francesco i dwóch tubylców, na szczęście jednak nic im się nie stało.
- To było jednak straszne. Widzieliśmy ogień, rebelianci mieli wyrzutnie - mówił dalej o. Benedykt. Nie potwierdził, że ktokolwiek zginął w Ngaoundaye. - Nie ma tutaj ofiar, domy są jednak spalone. Wszyscy są ze sobą - mówił o tym, jak wygląda poranek w miejscowości, w której wielu ludzi straciło swój dobytek po przejeździe muzułmanów.
Apel MSZ
Jak poinformował we wtorek rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski, ministerstwo nakłania polskich misjonarzy do natychmiastowej ewakuacji.
- Jesteśmy w kontakcie z misjonarzami mimo utrudnionej łączności. Oferujemy polskim misjonarzom ewakuację. Według naszej oceny obecnie to jedyny skuteczny sposób, żeby im pomóc. Natomiast ze względu na charakter ich pracy, ich powołania, dla nich jest to ostateczność - powiedział Wojciechowski. - Gdy otrzymamy jasny sygnał, że proszą o ewakuację, wtedy wraz z partnerami francuskimi przystąpimy do działania - dodał. Według rzecznika MSZ w kontakcie z misjonarzami jest placówka w Luandzie w Angoli. W poniedziałek w nocy rozmawiał z nimi polski konsul. Na wtorek - mówił - zaplanowane jest spotkanie jednego z wiceministrów SZ z przełożonymi zakonu kapucynów, do którego należą misjonarze. - Apelujemy do polskich obywateli o opuszczenie Republiki Środkowoafrykańskiej. Kilka dni temu zwiększyliśmy nasze ostrzeżenie do najwyższego poziomu, czyli: "opuść natychmiast" - powiedział rzecznik MSZ.
Misjonarze chcą wojska
Ojciec Benedykt Pączka podkreślił, że polscy misjonarze nie chcą opuszczać swego ośrodka, bo nie zostawią potrzebujących. - Nie chcemy ewakuacji. Chcemy ochrony. Nasza obecność tutaj jest po to, by oni (miejscowi - red.) czuli się bezpieczniej. Nie wiem, co by się stało, gdybyśmy stąd wyjechali - tłumaczył, dodając, że chciałby zobaczyć w okolicy jeden oddelegowany "patrol żołnierzy z Europy", bo misja jest położona tylko 7 km od granicy z Czadem i dziesiątki kilometrów kw. terytorium wokół niej są wiecznie najeżdżane przez rebeliantów.
"Misja podpalona"
Jak mówił z kolei brat Tomasz Grabiec z Sekretariatu Misyjnego Braci Mniejszych Kapucynów, w rejonie ogarniętym walkami znajduje się 35 duchownych i świeckich misjonarzy. Ostatni telefon z jednej z misji, gdzie przebywają, otrzymał około północy. Do Sekretariatu dotarła wiadomość od jednego z braci, że misja została podpalona. Nikt nie odniósł obrażeń, ale misjonarze musieli ewakuować się do innego domostwa.
Brat Tomasz Grabiec tłumaczył, że kontakt z misjonarzami jest utrudniony, ponieważ w ostatnim czasie skradziono im telefony. Dodał, że pozbawione możliwości kontaktu zostały również siostry ze Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza.
Muzułmanie współdziałają z milicją
Według miejscowej policji, w rejonie miejscowości Mbaiki odległej o ok. 100 km od miasta Boda doszło do równoległych, krwawych starć, za które odpowiedzialni są z kolei chrześcijanie. Mieli oni spalić ponad 30 domów należących do muzułmanów i zabić wielu ludzi.
Rebelianci z Seleki, będącej luźnym sojuszem przeważnie muzułmańskich milicji, doprowadzili w marcu 2013 r. do obalenia rządu, a ich przywódca Michel Djotodia obwołał się prezydentem. Jednak w grudniu został zmuszony do ustąpienia po fali krytyki w kraju i społeczności międzynarodowej, która zarzucała mu, że nie zdołał zapobiec pladze aktów przemocy.
Podczas rządów Seleki dochodziło do licznych aktów przemocy wymierzonych przeciwko chrześcijanom, co doprowadziło do powstania chrześcijańskich milicji. Setki osób zostało zamordowanych, a milion, czyli ok. 25 proc. ludności kraju, musiało uciekać przed oprawcami.
Świat musi pomóc
Przybycie wojsk francuskich i sił pokojowych z krajów afrykańskich nie doprowadziło dotychczas do poprawy sytuacji. Obecnie w Republice Środkowoafrykańskiej, byłej kolonii Francji, znajduje się ok. 1600 żołnierzy francuskich i ok. 5000 żołnierzy z państw afrykańskich. Skupiają się oni jednak na przywracaniu porządku w stolicy kraju i częściowo na północy. Do aktów przemocy dochodzi natomiast w odległych rejonach kraju.
Według ocen ONZ, aby skutecznie przywrócić spokój i porządek w Republice Środkowoafrykańskiej, trzeba tam wysłać co najmniej 10 tys. żołnierzy. W styczniu o zorganizowaniu misji do tego kraju zdecydowała Unia Europejska. Ma w niej uczestniczyć również Polska.
Autor: iwan, adso,js/tr,gak,tr / Źródło: PAP, TVN24, Polskie Radio