Chiny mogły uniknąć wybuchu protestów w Hongkongu, gdyby zaryzykowały i pozwoliły tej byłej brytyjskiej kolonii na demokrację. Wolały jednak ograniczać demokratyczne aspiracje i teraz muszą się liczyć z otwartym buntem - pisze "Financial Times".
Szef hongkońskiej administracji Leung Chun-ying stoi przed dylematem: spacyfikować demonstrantów lub ustąpić. Jeśli zdecyduje się na pokaz siły, wystąpi przeciwko nieuzbrojonym i w zdecydowanej większości pokojowo demonstrującym studentom, czym może zaszkodzić reputacji Hongkongu jako stabilnego centrum finansowego. Jeśli ulegnie, Pekin może domagać się jego dymisji - zaznacza brytyjski dziennik w komentarzu redakcyjnym.
"W najlepszym razie (Leung) może spróbować przeczekać protesty (...), nie wiadomo jednak, czy Pekinowi wystarczy na to cierpliwości" - dodaje gazeta.
Najgorzej od czasu Tiananmen?
Zdaniem "FT" "Pekin stoi obecnie w obliczu najpoważniejszego kryzysu od wydarzeń na placu Tiananmen", a winę za to w dużej mierze ponoszą władze chińskie. Zgodnie z umową zawartą przy przekazywaniu tej byłej kolonii przez Wielką Brytanię, w Hongkongu od 2017 roku ma zostać wprowadzone powszechne prawo wyborcze, jednak w bardzo ograniczonych ramach, dzięki którym rząd centralny chce pozbyć się niepożądanych kandydatów. Rząd w Pekinie powinien był wiedzieć, że na takie rozwiązanie nie zgodzą się mieszkańcy Hongkongu, którzy wiedzą, jak wygląda prawdziwa demokracja. Nie pomogło też twarde podyktowanie warunków, które pokazało, że "znaczna część autonomii" Hongkongu zależy wyłącznie od dobrej woli Pekinu. Tym samym rząd centralny "zapędził (hongkońskich) studentów do narożnika i teraz musi się liczyć z otwartym buntem" - pisze "FT".
Nie musiało tak być, bowiem "Pekin mógł zaryzykować, pozwalając Hongkongowi na coś bliższego prawdziwej demokracji. Hongkończycy to ludzie praktyczni, (na szefa lokalnej administracji) nie wybraliby polityka otwarcie sprzeciwiającego się Chinom" - przekonuje dziennik. Dla Leunga Chun-yinga jedyną szansą na wyjście z impasu jest odwołanie się do milczącej większości mieszkańców i zaoferowanie jej kompromisu, np. w kwestii składu komitetu nominującego kandydatów w wyborach szefa lokalnego rządu w 2017 roku. "Lider Hongkongu musi teraz znaleźć drogę przez ten polityczny gąszcz. W przeciwnym razie zagrożona będzie nie tylko jego posada, ale i przyszłość Hongkongu w obecnym kształcie" - konkluduje "Financial Times".
Autor: mtom / Źródło: PAP