Naukowcy z kilku państw mają pomysł, jak badać roznoszenie się koronawirusa. Z pomocą ma przyjść analiza ścieków. Zawarte w nich ślady wirusa mogą ułatwiać odnajdywanie skupisk epidemii. Materiał magazynu "Polska i Świat".
To nie pierwszy raz, gdy naukowcy chcą sprawdzać ścieki pod kątem epidemicznym. Badanie brudnej wody w wielu państwach od lat jest prowadzone w celu monitorowania obecności wirusa polio. Teraz europejscy naukowcy biorą pod lupę ścieki, bo widzą w nich szansę na namierzenie ognisk COVID-19 i bezobjawowych nosicieli. - Większość ludzi wie, że wirus przenosi się z kropelkami wydalanymi z płuc, ale mało kto wie o tym, że jeszcze więcej cząsteczek wirusa przenosi się w kale. Nad tym pracujemy, śledzimy to, co dzieje się w toaletach, bo za każdym razem, gdy ktoś jest zakażony koronawirusem, emituje go do kanalizacji – mówi Davey Jones, profesor nauk o środowisku Uniwersytetu w Bangor w Walii.
Szukaniem wirusa w ściekach jako pierwsi w Europie na przełomie lutego i marca zajęli się Holendrzy. Już tydzień po potwierdzeniu pierwszego przypadku zakażenia COVID-19 w ich kraju, fragmenty wirusa znaleźli w nieczystościach. Późniejsze badania wykazały też ślady wirusa w wodzie ściekowej w Paryżu czy Rzymie.
Obecnie ścieki badają też Brytyjczycy. Badacze twierdzą, że kod genetyczny wirusa w kanalizacji może przetrwać nawet kilka dni. Stała analiza próbek z poszczególnych punktów pobrań może dać przybliżony obraz poziomu zakażenia w danej okolicy. - Wyobraźmy sobie, że z różnych punktów sieci kanalizacyjnych można byłoby pobrać próbki materiału od setek, tysięcy, a nawet milionów ludzi i na tej podstawie określić poziom zakażenia bez pukania do każdej osoby z osobna i proszenia o indywidualny wymaz – mówi Alex Corbishley z Roslin Institute w Edynburgu.
- Jeżeli mielibyśmy dostęp do kolektora ściekowego na danej ulicy i wykrylibyśmy tam rosnącą liczbę wirusa w takiej próbce, to mogłoby wskazywać na to, że na tej ulicy aktualnie znajdują się osoby, które chorują na COVID-19 lub są jego bezobjawowymi nosicielami - mówi Paweł Grzesiowski, immunolog i ekspert do spraw zakażeń Centrum Medycyny Zapobiegawczej.
"Wszystkich codziennie przebadać się nie da"
Taka metoda mogłaby pozwolić na określanie krzywych epidemii jeszcze wcześniej, a przecież w walce z wirusem przede wszystkim liczy się czas. - Zwykle jest tak, że ilość wirusa w ściekach rośnie, poprzedzając wybuch epidemii, bo część osób jeszcze jest bezobjawowych i one już wydalają tego wirusa, a jeszcze nie przekłada się to na liczbę zachorowań – zwraca uwagę Paweł Grzesiowski.
I na tej podstawie można byłoby zbudować dodatkowy system ostrzegania o rosnącym zagrożeniu koronawirusem. Alert pozwoliłby na sprawniejsze zarządzanie kwarantanny, podejmowanie leczenia, przygotowanie medyków, a także zaostrzanie zabezpieczeń czy w końcu decydowanie o przeprowadzaniu testów.
O testowaniu ścieków myślą też naukowcy z Krakowa, licząc na takie właśnie efekty. - Próby środowiskowe mają być wskazówką, czy w Krakowie pojawia się zagrożenie i trzeba zwiększyć testowanie, czy tego zagrożenia nie ma i można troszkę zluzować zasady, bo jak wszyscy wiemy, wszystkich codziennie przebadać się nie da – mówi prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Źródło: TVN24