Dwóch komandosów w pierwszej ciężarówce nie miało szans. Jordański strażnik zabił ich z minimalnej odległości serią 30 strzałów. Dwaj inni znajdujący się w kolejnych samochodach zdołali jednak uciec i ukryć się za betonowymi barierami. W końcu po dramatycznym starciu na minimalnej odległości powalili napastnika, ale jeden z nich przypłacił to życiem.
Nagranie strzelaniny na bramie wjazdowej do jordańskiej bazy lotniczej King Faisal obok miasta Al Dżafr opublikowało tamtejsze wojsko. Pokazuje ono cały dramatyczny incydent trwający nieco ponad pięć minut, który miał miejsce w październiku minionego roku.
Jego finał miał miejsce w sądzie w czerwcu. Atak wywołał duże emocje w Jordanii. Nagranie ma je studzić.
Zaskoczenie i przerażenie
Kamera zarejestrowała wjeżdżającą do bazy kolumnę czterech półciężarówek wracających ze strzelnicy na pustyni. Pierwszą, zieloną, jechali jordańscy żołnierze. Trzema kolejnymi, białymi, czterech Amerykanów, komandosów US Army służących w Jordanii na zlecenie CIA i szkolących syryjskich rebeliantów.
Scena wygląda początkowo bardzo spokojne. Samochód Jordańczyków przejeżdża bez przeszkód, jednak kiedy do krawędzi kadru dojeżdżają Amerykanie, stojący w budce strażniczej obok, drugi sierżant Maarik al-Tawayha otwiera ogień. Z minimalnej odległości zabija dwóch Amerykanów w pierwszym samochodzie. Na nagraniu widać tylko szkło wybijane przez przelatujące pociski z tylnej szyby. Według śledczych Jordańczyk wystrzelił wówczas cały magazynek, 30 nabojów.
Strzały wywołują zamieszanie. - Byliśmy przerażeni i zdezorientowani. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, dlaczego i ilu jest napastników - powiedział anonimowo dziennikowi "The New York Times" jedyny Amerykanin, który przeżył atak.
Podnoszenie rąk nic nie dało
Nie wiedzieli tego i Amerykanie i jordańscy żołnierze przebywający w okolicy. Ci ostatni rozbiegli się i ukryli.
Dwaj Amerykanie wyskoczyli z samochodów. Pierwszy oddał kilka strzałów w kierunku napastnika, po czym obaj schronili się za betonowymi blokami. Nagranie nie ma dźwięku, ale Amerykanin twierdzi, że krzyczeli do Jordańczyka, że są przyjaciółmi. Widać, że podnoszą zza barykad ręce. Napastnik miał do nich też krzyczeć, żeby się poddali.
- Odłożyłem pistolet, podniosłem trochę ręce i w tym momencie do mnie strzelił. Wówczas zdałem sobie sprawę, że to jednak nie jest żaden wypadek - powiedział "NYT" żołnierz. Na nagraniu widać, jak pociski trafiają w betonowe barykady wzbijając obłoczki kurzu i zmuszają Amerykanów do gwałtownego schowania się. - Przestałem próbować wyjaśnić sytuację i powiedziałem, że powinniśmy spróbować go zabić - opisuje żołnierz.
Amerykanie postanowili się wycofać na lepszą pozycję. Liczyli, że da im to więcej czasu i może zjawi się jakaś pomoc albo, że napastnik opuści swój umocniony posterunek i będą mieli większą szansę w starciu. Uciekli więc za położone dalej betonowe bariery.
Ostatnie starcie na minimalnym dystansie
Jordańczyk podążył za nimi, ostrzeliwując ich zza samochodów. Amerykanie próbowali jeszcze raz podnieść ręce, ale z takim samym skutkiem jak wcześniej. Ostatecznie Jordańczyk ruszył biegiem w ich kierunku strzelając. Na minimalnej odległości mniejszej niż 10 metrów wywiązało się ostatnie starcie. Anonimowy komandos zdołał uniknąć kul napastnika i zaszedł go z boku, ostatecznie oddając kilka celnych strzałów i ciężko raniąc.
Jego kolega, sierżant Jim Moriarty, nie miał szczęścia. Jordańczyk trafił go w brzuch. Na nagraniu widać jak pada na kolana i nieruchomieje. Wykrwawił się w drodze do szpitala. Anonimowy komandos cytowany przez "NYT" po rozbrojeniu nieprzytomnego napastnika wycofał się z podniesionymi rękoma, starając się uspokoić innych jordańskich żołnierzy, którzy zaczęli wreszcie nadbiegać nie wiedząc, co właściwie się dzieje.
- Nie wróciłem do Jimmy'ego. Nie wiedziałem, że to już koniec ataku. Myślałem, że nie będąc pod ogniem nie będę miał mu jak pomóc - powiedział w rozmowie z "NYT" anonimowy komandos. Teraz ma wyrzuty sumienia, bo kolega wykrwawiał się kilkanaście metrów od niego, a on mu nie pomógł.
Kontrowersyjny proces
Napastnik został odratowany i stanął przed sądem. Jego proces stał się bardzo głośny. Jordania jest jednym z największych sojuszników USA w regionie, a incydent mocno nadwyrężył wzajemne zaufanie. Dodatkowo napastnik jest członkiem bardzo ważnego i wpływowego plemienia, co w tym pustynnym królestwie ma niebagatelne znaczenie.
Jordański żołnierz od początku bronił się, że Amerykanie złamali procedury wjazdu do bazy i myślał, że to atak. Z drugiej strony podejrzewano, że jest sympatykiem islamskich ekstremistów wrogich USA i jordańskiej monarchii. Nagranie dość jasno pokazało, że trudno uznać to, co się wydarzyło za "obronę". Jordańczyk ignorował wyraźne sygnały poddawania się Amerykanów, a oni sami nie zrobili nic nadzwyczajnego wjeżdżając do bazy. Co więcej, strażnik bez problemu przepuścił pierwszy samochód z jordańskimi żołnierzami.
Nie ustalono jednak wyraźnego motywu. Napastnik służył w wojsku 20 lat. Nie przejawiał żadnych skłonności ekstremistycznych. Od lat współpracował bez problemów z Amerykanami. Konsekwentnie utrzymuje, że tylko się bronił, podczas gdy radykałowie islamscy zazwyczaj chełpią się swoimi czynami otwarcie mówiąc, że chcieli zabijać.
Sąd skazał żołnierza na dożywocie. Wywołało to złość jego plemienia, które wierzy w jego niewinność i oskarża władze o uleganie naciskom Amerykanów. Opublikowanie dotychczas niejawnego nagrania ma ostudzić nastroje w kraju.
Autor: mk/adso / Źródło: New York Times, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: MO Jordanii