Prezydent Barack Obama płacze przed kamerami i mówi: musimy zastanowić się co robić, żeby takie tragedie już nigdy się nie zdarzały. Amerykanie wracają do dyskusji o dostępie do broni. Pytanie, czy coś z tej dyskusji wyniknie. Czy zmienią oni nagle zarówno przyzwyczajenia, jak i prawo.
Barack Obama z okien Białego Domu widzi protestujących ws. wprowadzenia reglamentacji w dostępie do broni. - W tym kraju można rozmawiać o dostępie do opieki medycznej, o paleniu papierosów, prawie o wszystkim, ale jak tylko zaczynasz rozmowę o ograniczeniu dostępu do broni, każą ci milczeć - przekonuje jeden z demonstrantów.
Przełom?
Jako dodatkowy głos protestu można potraktować głos wpływowego burmistrza Nowego Jorku. - Wszystko, co słyszeliśmy do tej pory, to była jedynie retoryka. Nie widzimy natomiast przywództwa ani ze strony Białego Domu, ani ze strony Kongresu. To się musi skończyć już dziś - uważa Michael Bloomberg.
Mocny głos w dyskusji płynie też ze strony reżysera Michaela Moore'a. Na Twitterze napisał on: "Jest za wcześnie by krytykować naród zwariowany na punkcie broni? Nie, jest za późno".
Najważniejszym odniesieniem w debacie są jednak słowa Baracka Obamy. - Musimy wspólnie zastanowić się co zrobić, żeby takie tragedie nie zdarzały się w przyszłości. Niezależnie, jaka polityka dominuje w kraju. Jako kraj przechodziliśmy to zbyt wiele razy - powiedział Obama.
Fundament
W USA prawo do posiadania broni gwarantuje konstytucja. Trudno dziś prognozować czym zakończyłaby się próba zmiany tej gwarancji.
Tym bardziej, że w Stanach w co trzecim domu jest broń. Szacuje się, że w prywatnych rękach jest jej 300 mln sztuk, a w różnych stanach jest co najwyżej mniej lub bardziej dostępna.
Autor: mn/tr / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN