Izrael i Syria od dekad pozostają w stanie wojny. Oba kraje są sobie wrogie i co jakiś czas atakują się. Jednak paradoksalnie to Izrael obecnie najbardziej obawia się interwencji w Syrii. Rząd w Tel Awiwie deklaruje, że nie będzie się w nią angażował. Jednocześnie mobilizowani są rezerwiści i wzmacniana jest obrona na granicy. Ludzie rzucili się na maski przeciwgazowe.
Od początku syryjskiej wojny domowej Izrael zajmuje bardzo wycofane stanowisko i stara się nie angażować po żadnej ze stron. Władze w Tel-Awiwie są bowiem świadome, że niezależnie od tego kto wygra, Syria pozostanie państwem wrogim. Celem Izraela jest minimalizowanie ryzyka wynikającego z chaosu w jakim pogrąża się wróg. Dlatego w ostatnich miesiącach przeprowadzono łącznie trzy skryte naloty na Syrię, w których najprawdopodobniej zniszczono różnego rodzaju nowoczesne rakiety, które rzekomo miały trafić do wrogiej Izraelowi i mało przewidywalnej libańskiej bojówki Hezbollah.
Dogodny cel odwetu
Coraz bardziej realna perspektywa zagranicznej interwencji w Syrii jest dla Izraela bardzo niepokojąca, choć teoretycznie Izraelczycy powinni się cieszyć z spodziewanego uderzenia w syryjskie wojsko i reżim. Dzieje się tak dlatego, że pomimo pozostania z boku w przypadku ataku, to i tak Izrael jest najbardziej prawdopodobnym celem odwetu Syrii. Damaszek jest świadomy, że nie ma żadnych możliwości skutecznego przeciwdziałania interwencji czy odpowiedzenia na nią państwom atakującym. Jego siły zbrojne są na to za słabe. Reżimowi Baszara el-Asada pozostaje jedna karta przetargowa: terrorystyczny atak rakietowy na Izrael. Syria szykuje się do takiego uderzenia od dekad i posiada ku temu odpowiednie rakiety balistyczne oraz wielkie ilości broni chemicznej. Dodatkowym zagrożeniem dla Izraela jest działający w Libanie Hezbollah. Ta fundamentalistyczna bojówka, która jest kontrolowana przez Iran i pozostaje w ścisłym sojuszu z syryjskim reżimem, też od lat szykuje się do ataków rakietowych na państwo żydowskie. Gdyby Teheran wydał rozkaz pod wpływem prośby z Syrii, na Izrael spadłby deszcz rakiet.
Strach ataku chemicznego
Izrael pozostaje więc niejako zakładnikiem Syrii. Teoretycznie zdesperowany reżim Baszara el-Asada mógłby próbować wywrzeć presję na państwa zachodnie odpalając rakiety wycelowane w Izrael. Podczas operacji "Pustynna Burza" tego rodzaju metodę zastosował Saddam Husajn, bombardując państwo żydowskie rakietami SCUD. Wówczas na niewiele się to zdało, bowiem ataki były sporadyczne i niecelne. Teraz Izraelczycy najbardziej obawiają się tego, że Syria zaatakuje rakietami z głowicami wypełnionymi gazami bojowymi. W ostatnich dniach punkty wydawania masek przeciwgazowych i specjalnych pakietów z odtrutkami są oblężone. Politycy izraelskiej opozycji alarmują, że wobec cięć w budżecie obrony cywilnej, kraj nie jest przygotowany na atak bronią chemiczną i biologiczną. Ma między innymi brakować odpowiednich zapasów masek przeciwgazowych. Jest jednak wątpliwe, aby syryjski reżim rzeczywiście zaatakował Izrael bronią chemiczną. Gdyby tak uczynił, przypieczętowałby swój los. Izraelski premier Benjamin Netanjahu zapowiedział, że jego kraj na wszelki atak odpowie z "całą mocą". Ewentualne uderzenie bronią masowego rażenia niechybnie spowodowałby furię Izraela, który dysponuje bronią jądrową, oraz bardzo ostrą reakcję międzynarodową, co najprawdopodobniej doprowadziłoby do interwencji zakrojonej na znacznie większą skalę, która miałaby na celu obalenie reżimu.
Przygotowania do najgorszego scenariusza
Uderzenie przy pomocy rakiet z głowicami konwencjonalnymi jest jednak realnym zagrożeniem. Izrael woli nie dopuścić do ataku na własnych obywateli. Według nieoficjalnych informacji izraelskich mediów, w środę "na wszelki wypadek" zarządzono częściową mobilizację rezerwistów, którzy trafią do jednostek obrony przeciwrakietowej i obrony cywilnej. Do północnego Izraela, w pobliże granic z Libanem i Syrią są natomiast przesuwane baterie przeciwrakietowe systemu Iron Dome i Patriot PAC-3. Ten pierwszy może niszczyć rakiety krótkiego zasięgu, ten drugi średniego, ale jego skuteczność nie została sprawdzona w boju. Rakiety dalekiego zasięgu mogą zestrzeliwać przeciwrakiety Arrow-2, ale te również nie zostały przetestowane w walce. Najbliższe dni będą więc bardzo nerwowe dla Izraela, który będzie śledził rozwój sytuacji w Syrii, znajdując się pomiędzy młotem a kowadłem. Nie może otwarcie poprzeć interwencji, aby nie prowokować odwetu, z drugiej strony staczająca się w coraz większy chaos Syria, w której dochodzi do użycia broni chemicznej, nie jest dobrym sąsiadem i będzie stanowić nieustanne źródło zagrożenia.
Autor: mk/rs / Źródło: tvn24.pl