Ukraiński sąd kasacyjny utrzymał w środę w mocy wyrok byłego szefa MSW Jurija Łucenki, skazanego na cztery lata więzienia za nadużycia - poinformowała agencja Interfax-Ukraina. Były minister w rządzie Julii Tymoszenko wyjdzie na wolność w grudniu 2014 roku.
Łucenko, bohater pomarańczowej rewolucji 2004 r., został skazany za sprzeniewierzenie pieniędzy państwowych w czasach, gdy kierował MSW. Przyznał m.in. swemu kierowcy dodatek emerytalny o równowartości 16 tys. złotych.
Jak Tymoszenko?
Opozycjonista, jeden z najostrzejszych krytyków prezydenta Wiktora Janukowycza, uważa, że jego wyrok zapadł z przyczyn politycznych. Stanowisko to podziela Unia Europejska.
- To, co było dziś pozytywne, to fakt, iż wyczerpaliśmy możliwości obrony naszego klienta w kraju. Zaskarżymy tę decyzję sądu kasacyjnego w Europejskim Trybunale Praw Człowieka i będziemy czekać na jego werdykt - oświadczył po rozprawie adwokat Łucenki, Ihor Fomin.
Prawnik wyraził opinię, że decyzja w sprawie jego klienta zapadła nie w sądzie, lecz w gabinetach władz.
- To nie jest wyrok na Łucenkę. Jest to wyrok dla ukraińskiego systemu sprawiedliwości. Tutaj żadne dowody nie grają roli. Takie decyzje nie są podejmowane w sali sądowej, lecz w innych gabinetach, gdzie ani obrona, ani strona oskarżająca, nie są obecne" - powiedział Fomin.
Janukowycz ułaskawi ze względu na UE?
W marcu prezydent Janukowycz oświadczył, że rozważy ułaskawienie byłego ministra spraw wewnętrznych, gdy opozycjonista wyczerpie już wszystkie możliwości prawne zmiany wyroku.
- Kiedy zakończy się sprawa przed sądem apelacyjnym i jeśli nie zostanie on (Łucenko) uwolniony, to rozważę kwestię jego ułaskawienia. Mój ruch nadejdzie - powiedział wówczas Janukowycz.
Od sprawy Łucenki i odbywającej karę siedmiu lat więzienia byłej premier Julii Tymoszenko zależy rozwój stosunków między Ukrainą a UE.
Bruksela dała Kijowowi czas na rozwiązanie ich problemu do maja, ostrzegając, że w przeciwnym razie nie dojdzie do podpisania umowy o stowarzyszeniu i wolnym handlu między Ukrainą a Unią w listopadzie w Wilnie.
Autor: adso/ja / Źródło: PAP