|

Różowy trójkąt na pierś, zastrzyk powietrza w żyłę. Ofiary paragrafu 175

Paragraf 175
Paragraf 175
Źródło: tvn24.pl

Paragraf 175 - wstyd i przez wiele lat nieuregulowana wina Niemiec. Przepis, który pozwalał aresztować, wymierzyć wyrok więzienia, a nawet wysłać na niechybną śmierć każdego, komu udowodniono homoseksualność. Prawdopodobnie nigdy nie poznamy pełnej skali tragedii jego ofiar.

Artykuł dostępny w subskrypcji

To mogła być piękna historia miłosna. Obaj mieli niewiele ponad dwadzieścia lat, obaj poznali się przez przypadek. Uczucie wybuchło z ogromną siłą. Heinz opisywał potem, że spotkał Freda na uczelni w Wiedniu. "Zamierzał dokończyć rozpoczęte w Niemczech studia lekarskie na światowej sławy wiedeńskiej Akademii Medycznej. Jego energiczna, choć także subtelna osobowość, męski wygląd, sukcesy sportowe, jak również nad wyraz obszerna wiedza zrobiły na mnie takie wrażenie, że od razu uległem jego urokowi. Także ja, ze swoim wiedeńskim wdziękiem i uczuciowością, musiałem mu się spodobać. Ponadto miałem, jak i on, atletyczną sylwetkę sportowca, co na pewno też na niego podziałało" - wspominał.

Poznali się jednak w najgorszych dla siebie czasach, w najgorszym ku temu miejscu. Był koniec roku 1938, Austria trafiła pod panowanie hitlerowskich Niemiec, a Fred był synem ważnego dygnitarza nazistowskiego. Heinz nie miał wtedy świadomości, czym może dla niego skończyć się związek z Fredem. Podobnie nie myślał o tym Fred. "Byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi, snuliśmy wspólne plany na przyszłość, wierząc, że się nigdy nie rozstaniemy" - opisywał Heinz.

Ale wówczas dało o sobie znać totalitarne państwo. "Był piątek, około 13.00, niemal równo rok po tym, jak Austria stała się jedynie Ostmark, Marchią Wschodnią, kiedy w naszym domu dwa razy odezwał się dzwonek do drzwi" - relacjonował. "Krótko, ale - jak mi się zdawało - zdecydowanie, nawet władczo. Gdy otworzyłem, mężczyzna w kapeluszu z miękkim rondem i skórzanym płaszczu, rzuciwszy krótko: 'Gestapo!', wręczył mi kartkę z wezwaniem na przesłuchanie".

Dwa tygodnie później Heinz stanął przed sądem i został skazany. Za współżycie seksualne z osobą tej samej płci usłyszał wyrok sześciu miesięcy ciężkiego więzienia zaostrzonego o karną głodówkę.

Heinz Heger
Heinz Heger
Źródło: Wikipedia

"Wprost oszalałem z zachwytu"

Rudolf miał dwadzieścia lat, kiedy pierwszy raz ujrzał Wernera. Szedł akurat z przyjaciółkami przez rynek w Meuselwitz, małym miasteczku położonym niedaleko Lipska. "To był cudownie piękny jasnowłosy chłopiec. Zabrakło mi słów" - opisywał wrażenie, jakie na nim zrobił. "Wprost oszalałem z zachwytu" - zauroczony, nie mógł przestać o nim myśleć.

W niedzielę spostrzegł go na pobliskim kąpielisku. "Stał nad basenem w długim płaszczu kąpielowym, a ja myślałem tylko o tym, jak do niego zagadać" - relacjonował. "Podbiegłem, ale nie znalazłem słów, więc go po prostu zepchnąłem do wody. Płaszcz kąpielowy utrudniał mu ruchy, na szczęście zaraz go chwyciłem i wyciągnąłem. Chłopak nie zezłościł się, nie robił mi wymówek, tylko się śmiał. Pewnie też mu się spodobałem. Potem zdjąłem z niego płaszcz kąpielowy i poszedłem z nim pod prysznic. Umyłem go i wytarłem ręcznikiem. To mu się spodobało. Spytałem go więc, co będziemy robić wieczorem, a on odparł: 'Nie wiem, spotkamy się?'" - wspominał.

Spotkali się. Potem widywali coraz częściej - a zauroczenie szybko przerodziło się w miłość. Nie kryli się ze swoim związkiem. Nie zdawali sobie sprawy, co może im grozić, byli do tego stopnia beztroscy i nieostrożni, że zamieszkali razem - pokój w swoim domu wynajęła im zaprzyjaźniona wdowa, Helene Mahrenholz. Oddała im nawet swoją sypialnię z dużym małżeńskim łożem, w którym kiedyś spała z mężem.

Meuselwitz było małym, ale otwartym i tolerancyjnym miasteczkiem. Rudolf i Werner swobodnie pokazywali się w miejscach publicznych. Nie ukrywali swojego związku. Co więcej, wraz z kilkorgiem przyjaciół regularnie jeździli pociągiem do oddalonego o czterdzieści kilometrów Lipska, do modnego klubu New York znajdującego się w centrum miasta. Dla nikogo nie było tajemnicą, że w lokalu tym potajemnie spotykają się osoby homoseksualne. Zwłaszcza nie było to tajemnicą dla służb i donosicieli.

Na zdjęciu inny klub - Eldorado w Berlinie
Na zdjęciu inny klub - Eldorado w Berlinie
Źródło: Landesarchiv Berlin

6 kwietnia 1937 roku Rudolf został aresztowany. 5 maja, po czterech tygodniach spędzonych za kratami, po wielu przesłuchaniach przyznał się do obcowania płciowego z mężczyzną. To wystarczyło, by państwowa machina represji nabrała pędu. 8 maja został przewieziony do więzienia w Altenburgu, 10 maja do sądu wpłynął akt oskarżenia, 14 maja Rudolf stanął przed sędzią.

Proces był błyskawiczny. Wyrok zapadł po południu, po przerwie obiadowej. Sześć miesięcy więzienia.

"Oskarżony przyznał się do wszystkiego i stwierdził, że jest ofiarą swojego wynaturzonego popędu" - komentowała przebieg procesu gazeta "Altenburger Landeszeitung".

"Przeciwny naturze nierząd"

Heinz Heger i Rudolf Brazda byli jednymi z tysięcy ofiar paragrafu 175 - zapisu w niemieckim kodeksie karnym pozwalającego karać mężczyzn za kontakty homoseksualne i zrównującego takie relacje z zoofilią. Dwa lata więzienia i utrata praw obywatelskich groziły za "przeciwny naturze nierząd, do którego dochodzi pomiędzy osobami płci męskiej albo między człowiekiem i zwierzęciem". Niemieckie przepisy skupiały się na karaniu mężczyzn, kary dla lesbijek przewidywał dodatkowo kodeks austriacki. Osoby z wyrokami za dopuszczenie się "przeciwnego naturze nierządu" po odbyciu kary więzienia trafiały - najczęściej jako recydywiści przyłapani ponownie na utrzymywaniu kontaktów homoseksualnych lub po prostu prewencyjnie - do obozów koncentracyjnych.

Paragrafu 175 nie wymyślili naziści, oni uczynili z niego narzędzie do zabijania
Paragrafu 175 nie wymyślili naziści, oni uczynili z niego narzędzie do zabijania
Źródło: tvn24.pl

Paragraf 175 nie został wymyślony w III Rzeszy. Istniał w niemieckim prawie o wiele wcześniej, od lat siedemdziesiątych XIX wieku, ale to naziści po dojściu do władzy w 1933 roku uczynili z niego sprawne narzędzie surowych represji. Wcześniej na temat utrzymywania i zaostrzania kar za stosunki homoseksualne toczyła się w Niemczech dyskusja polityczna, podsycona bardzo głośnym procesem seryjnego mordercy Fritza Haarmanna, skazanego na karę śmierci w 1924 roku. Haarmann, prosty handlarz mięsem, wraz ze swoim kochankiem zabił dwudziestu siedmiu nastoletnich chłopców. Szczegóły ze śledztwa, a zwłaszcza informacje, że Haarmann sprzedawał na targu mięso ze swoich ofiar, były wstrząsające. "Wampir z Hanoweru" - jak okrzyknęła go prasa - został ścięty na gilotynie, jego kochanek usłyszał wyrok dwunastu lat więzienia. W przypadku tego ostatniego zastosowano właśnie paragraf 175.

Rozhisteryzowana opinia publiczna domagała się działań i dowodów, że służby potrafią zapewnić obywatelom bezpieczeństwo, więc sądy szybko przystąpiły do wymierzania wyroków. Po sprawie Haarmana przybyło osób skazanych na podstawie paragrafu 175. O ile w roku 1923 ta liczba sięgnęła 416, o tyle w latach kolejnych wzrosła średnio do 700, ze skokiem do około tysiąca w roku 1925 i 1926. Wtedy to konserwatywne władze Rzeszy zaproponowały zaostrzenie kar dla osób homoseksualnych. "Trzeba zacząć od tego, że według niemieckiego rozumienia stosunek płciowy mężczyzny z mężczyzną jest dewiacją, która może wypaczyć charakter i zburzyć poczucie moralności. Jeśli ta dewiacja się rozszerzy, doprowadzi do wynaturzenia narodu i utraty jego siły" - zapisano w uzasadnieniu do propozycji zmian w kodeksie.

Naziści, którzy wtedy dopiero marzyli o przejęciu władzy, poczuli wiatr w politycznych żaglach. Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników, czyli niesławna NSDAP, rozpętała kampanię za zmianami w paragrafie 175. Wbrew ich oczekiwaniom jednak popierająca rząd Niemiecka Partia Ludowa, wsparta przez demokratów, socjaldemokratów i komunistów, odrzuciła projekt zaostrzający kary. Narodowi socjaliści kipieli oburzeniem. "Niech się wam nie wydaje, że kiedy my, Niemcy, dojdziemy do władzy, będziemy uznawać takie ustawy choćby przez jeden dzień" - grzmieli na łamach swojego dziennika "Völkischer Beobachter".

"Wytępić nie z zemsty, ale z konieczności życiowej"

Dotrzymali słowa. W wydanej w maju 1928 roku deklaracji napisali wprost: "Kto wierzy w miłość męsko-męską albo żeńsko-żeńską, jest naszym wrogiem. Odrzucamy wszystko, co odbiera męskość naszemu narodowi, co czyni z niego zabawkę w rękach naszych wrogów (…). Odrzucamy wszelki nierząd, przede wszystkim miłość męsko-męską, ponieważ pozbawia nas ostatniej możliwości uwolnienia naszego narodu z łańcuchów niewolnictwa, w których obecnie haruje".

Po dojściu do władzy wprowadzili zmianę w paragrafie 175. Zapisali w nim w 1935 roku, że "mężczyzna, który współżyje bądź dąży do współżycia z innym mężczyzną, podlega karze więzienia". Co oznaczało to w praktyce? Że do więzienia i obozu koncentracyjnego można było trafić już nawet za pocałunek, jeśli sąd zinterpretowałby go jako "dążenie do współżycia". Jednocześnie gromadzili dane o osobach podejrzewanych o utrzymywanie kontaktów homoseksualnych. Zajęła się tym specjalnie w tym celu utworzona Centrala Rzeszy do Walki z Homoseksualizmem i Aborcją. Na jej czele stanął Josef Meisinger - wierny i posłuszny oficer SS, który kilka lat później został szefem policji na okupowany dystrykt warszawski i za swoje okrucieństwo zyskał przydomek "rzeźnik Warszawy". Gorliwie tropił nie tylko osoby homoseksualne, ale także kobiety, które przerywały ciążę. Aborcja była bowiem dla nazistów największą zbrodnią na narodzie niemieckim. Od roku 1943 kobiecie, której udowodniono usunięcie płodu, groziła nawet kara śmierci.

Funkcjonariusze działali więc bezwzględnie. Tortury były naturalną metodą śledczą przy przesłuchaniach. "Bili tak długo, dopóki nie podałeś nazwisk kolejnych osób" - wspominał Friedrich-Paul von Groszheim z Lubeki, który został złapany w szeroko zakrojonej akcji Gestapo skierowanej przeciwko środowisku osób homoseksualnych. Był jednym z 230 aresztowanych wówczas mężczyzn, a każdy zatrzymany przechodził brutalne przesłuchanie. "Pobili nas na miazgę" - opowiadał Friedrich-Paul. "Nie mogłem się położyć, całe plecy miałem pokrwawione" - dodawał.

Więźniowie oznaczeni różowym trójkątem w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, Niemcy, 19 grudnia 1938 roku
Więźniowie oznaczeni różowym trójkątem w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, Niemcy, 19 grudnia 1938 roku
Źródło: JAZZ EDITIONS/Gamma-Rapho via Getty Images

Sądy tymczasem miały ręce pełne roboty. Masowe aresztowania zapełniały cele, więc żeby je opróżniać dla kolejnych zatrzymanych, trzeba było wydawać wyroki. Od przejęcia przez Adolfa Hitlera władzy w Niemczech do wybuchu II wojny światowej liczba skazanych na podstawie paragrafu 175 rosła - od 853 osób w roku 1933 do kulminacyjnych 8562 w 1938 i 7614 w roku 1939.

Aktualnie czytasz: Różowy trójkąt na pierś, zastrzyk powietrza w żyłę. Ofiary paragrafu 175

Kierunek i tempo działań państwowej machiny opresji wyznaczył Heinrich Himmler, dowódca SS, szef Gestapo, jeden z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera.

"Niektórzy homoseksualiści uważają, że to, co oni robią, jest ich prywatnym życiem. Lecz życie seksualne nie jest już prywatną sprawą, ponieważ dotyczy przeżycia narodu" - przekonywał w przemówieniu wygłoszonym w 1937 roku, w okresie największych prześladowań. "To jest różnica między zawładnięciem światem a samozniszczeniem. Naród z dużą ilością dzieci może zawładnąć światem. Naród czysty rasowo z niewielką ilością dzieci stoi już jedną nogą w grobie, za pięćdziesiąt lub sto lat nie będzie już istniał. Dlatego też wszyscy musimy zrozumieć, że nie możemy tej chorobie pozwolić rozwijać się w Niemczech i musimy ją zwalczać... To jest bardzo ważne, abyśmy ich wytępili, nie z zemsty, ale z konieczności życiowej".

Mężczyźni z różowym trójkątem

Jak wyglądało to w praktyce, Heinz Heger i Rudolf Brazda przekonali się na własnej skórze. Obaj po odbyciu kar więzienia trafili do obozów koncentracyjnych - Brazda do Buchenwaldu, Heger do Sachsenhausen, nazywanym wówczas "Auschwitz dla homoseksualistów".

Każdy więzień od razu po przybyciu do obozu był rejestrowany i oznaczany trójkątem naszywanym na pasiaku. W zależności od grupy, do jakiej się zaliczał, otrzymywał trójkąt w odpowiedniej barwie. "Trójkąty miały następujące kolory: żółty dla Żydów, czarny dla aspołecznych, czerwony dla politycznych, fioletowy dla świadków Jehowy, zielony dla kryminalistów, niebieski dla emigrantów, brązowy dla Cyganów" - wyjaśniał Heger. On dostał pasiak z różowym trójkątem. "Różowe trójkąty były większe od pozostałych o dwa do trzech centymetrów - chodziło o to, by można było rozpoznać nas z daleka jako pedałów" - dodawał i kontynuował: "Żydzi, homoseksualiści, Cyganie, czyli noszący żółte, różowe i brązowe symbole, byli więźniami najbardziej udręczonymi przez esesmanów i kapo. Określano ich jako ludzkie śmiecie, które nie miały w ogóle prawa do życia na niemieckiej ziemi i miały zostać zniszczone. Takie były często i z upodobaniem powtarzane słowa komendanta obozu i jego dowodzących esesmanów. Najgorszym odpadem z tych 'śmieci' byliśmy my, mężczyźni z różowym trójkątem".

Plakat z czasów II wojny światowej objaśniający zasady stosowania naszywek kategoryzujących więźniów
Plakat z czasów II wojny światowej objaśniający zasady stosowania naszywek kategoryzujących więźniów
Źródło: KZ Gedenkstaette Dachau

O to, co czuł, naszywając pierwszego dnia w obozie koncentracyjnym różowy trójkąt na swój pasiak, zapytał Rudolfa Brazdę dziennikarz Alexander Zinn, kiedy pisał o nim książkę. "Prawdę powiedziawszy, (…) byłem strasznie zdumiony. W każdym razie wiedziałem, że Rzesza Hitlera chce nas wszystkich zgładzić. Po to budowali obozy koncentracyjne, żeby zapędzić więźniów do najcięższych robót” - odparł Brazda.

W hierarchii obozowej "różowe trójkąty" spadały na samo dno. Strażnicy pilnowali, by nie zbliżali się do więźniów oznaczonych innymi kolorami, a nawet by nie podchodzili do zajmowanych przez nich bloków. Wszelkie kontakty między poszczególnymi kategoriami były zakazane. Karą było brutalne pobicie, po którym więzień - o ile miał szczęście przeżyć - był odnoszony do obozowego szpitala, rewiru i najczęściej już stamtąd nie wychodził, ponieważ nagminną praktyką "lekarzy" z SS było uśmiercanie "pacjentów" z różowym trójkątem za pomocą zastrzyku z trucizną. Kiedy zabrakło trucizn - wstrzykiwali im w żyły powietrze, od czego z kolei powstawały zakrzepy i co również kończyło się zgonem.

"Zobojętniali niewolnicy"

Z punktu widzenia homoseksualnego więźnia śmierć mogła być dla niego swego rodzaju wybawieniem. Heinz Heger opowiadał, że załoga Sachsenhausen z upodobaniem oddawała się torturowaniu całej jego grupy. Szczególnie w pamięć zapadło mu, jak potraktowano ich od razu po przywiezieniu do Sachsenhausen. "Biegiem, ciągle przerywanym komendami: 'Padnij, powstań, padnij, powstań!', zostaliśmy przez naszego Blockführera i kilku jego pomocników esesmanów popędzeni do bloku, przed którym znów musieliśmy się ustawić w potrójne rzędy. Potem nakazano nam rozebrać się do naga, złożone w kostkę ubranie położyć na ziemi, na wierzchu ustawić buty ze skarpetkami" - wspominał.

"To był styczeń i kilka stopni poniżej zera, do tego alejką obozową hulał lodowaty wiatr, a my musieliśmy stać nadzy i bosi na śniegu i czekać. Esesman w zimowym płaszczu z futrzanym kołnierzem przechadzał się między nami i czasem z całej siły uderzał jednego czy drugiego pejczem po plecach i głowie, krzycząc przy tym: 'To, żebyście mi tu nie pozamarzali, wy, spedalone cioty!'" - dodawał.

Potem doszły kolejne tortury. "Przed południem musieliśmy przenosić śnieg leżący przed blokiem z lewej strony alejki na prawą. Po południu zaś ten sam śnieg odnieść z powrotem z prawej na lewą stronę. Ale nie taczkami czy łopatą, gdyż to byłoby dla nas, 'pedałów', o wiele za proste. Nie, nie, panowie z SS wymyślili coś lepszego. Musieliśmy założyć płaszcze tak, żeby guziki znalazły się na plecach, zapiąć je, a poły płaszcza zebrać w coś przypominającego podołek i w nim przenosić śnieg. Mieliśmy go ładować gołymi rękami, bo przecież nie mieliśmy rękawic. (…) Nasze dłonie były spękane od mrozu i śniegu, prawie odmrożone, a my staliśmy się otępiałymi i zobojętniałymi niewolnikami SS" - relacjonował Heger.

Szczególną niezgodę na takie traktowanie budził w nim fakt, że żaden ze współwięźniów z jego grupy z różowymi trójkątami nie był przestępcą, "nie było wśród nich pedofilów, czyli osób homoseksualnych szukających towarzystwa dzieci i młodocianych, gdyż tacy więźniowie musieli nosić zielony trójkąt" - zwracał uwagę. Otaczali go zwykli ludzie, wcześniej często cenieni obywatele - "pomocnicy i kanceliści, robotnicy wykwalifikowani i drobni przedsiębiorcy czy rzemieślnicy, muzycy i artyści, profesorowie i duchowni - aż po arystokratów i posiadaczy ziemskich".

"Ich jedyną skazą było to, że odczuwali pociąg do tej samej płci" - dodawał.

Paragraf 175 po wojnie

Ocenia się, że w ciągu dwunastu lat istnienia III Rzeszy aresztowano na podstawie paragrafu 175 ponad sto tysięcy osób, skazano około pięćdziesiąt tysięcy, a do obozów koncentracyjnych zesłano od pięciu do piętnastu tysięcy. Zdaniem historyków końca wojny nie dożyła ponad połowa z tych więźniów.

"Cóż ja takiego zrobiłem, bym miał tak ciężko za to pokutować? Czy byłem zboczeńcem albo zagrożeniem dla narodu? Pokochałem przyjaciela, mężczyznę - i nie był to młodociany, tylko 24-letni, dorosły człowiek! Nie widziałem w tym niczego strasznego czy niemoralnego. Co to za świat i co to za ludzie, którzy decydują za dorosłego człowieka, kogo i jak wolno mu kochać?" - pytał w swojej książce Heinz Heger.

Jego przejmujące wspomnienia zostały spisane i wydane pod tytułem "Mężczyźni z różowym trójkątem". Jest to publikacja szczególna, ponieważ kryje w sobie kilka warstw opowieści. Wstrząsająca, dosłowna historia człowieka wciągniętego w tryby nazistowskiej machiny opresji staje się jeszcze bardziej poruszająca, kiedy czytelnik uświadamia sobie, dlaczego ukazała się pod pseudonimem. Heinz Heger w rzeczywistości nazywał się bowiem Josef Kohout. Jego książka - która miała premierę w Niemczech w 1972 roku - była pierwszym świadectwem osoby homoseksualnej opowiadającym o prześladowaniach za orientację seksualną w czasie II wojny światowej i jednocześnie dowodem na ogromną odwagę Kohouta. Symbolicznie oddawała głos bezimiennym ofiarom, które wolały milczeć dla własnego bezpieczeństwa, ponieważ w powojennych Niemczech wciąż można było trafić do więzienia za bycie osobą homoseksualną.

Jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi, paragraf 175 przetrwał upadek III Rzeszy, nadal obowiązywał i był aktywnie wykorzystywany w procesach sądowych. Co ważne, tylko część niemieckich landów wróciła do złagodzonej wersji przepisu. W większości wciąż stosowano wersję nazistowską, a sądy wciąż karały za "przeciwny naturze nierząd" jedynie z tą różnicą, że zamiast do obozów koncentracyjnych wysyłały skazanych do więzień. W 1946 roku wydano 1152 wyroki, a w 1949 roku było ich już 1728. Przypadkiem, który skutecznie zamykał usta ofiarom paragrafu 175, była sprawa skazanego za homoseksualność Heinza Dörmera, który w 1941 roku trafił z tego powodu do obozu koncentracyjnego, po wojnie został zatrzymany w więzieniu i na wolność wyszedł dopiero po 22 latach, w roku 1963. Poza tym ofiarom paragrafu 175 oficjalnie odmawiano wypłaty odszkodowań za pobyt w obozie koncentracyjnym. Homoseksualność nie była bowiem uznawana jako przyczyna dyskryminacji stosowanej przez państwo nazistowskie.

Wciąż nieznane ofiary. Także polskie

Warto tu przypomnieć jedną z wielu polskich ofiar paragrafu 175, Stefana Kosińskiego, którego tożsamość ujawniono dopiero po jego śmierci. Pojawia się on jako jeden z anonimowych bohaterów filmu "Paragraf 175" w reżyserii Roba Epsteina i Jeffreya Friedmana z 2000 roku. Kosiński został skazany w 1942 roku na podstawie jednego dowodu, miłosnego listu napisanego do niemieckiego żołnierza. Spędził pięć lat w ciężkich więzieniach. Do końca życia starał się o zadośćuczynienie od władz Niemiec. Pisał dziesiątki listów do kanclerza Helmuta Kohla, ale wszystkie odpowiedzi, jakie dostał, były odmowne. Historia Kosińskiego, podobnie jak historia wielu podobnych mu polskich ofiar tego nieludzkiego przepisu, wciąż czeka na opowiedzenie.

Paragraf 175 trzymał się mocno przez dziesiątki lat po wojnie, także mimo podziału Niemiec na dwie okupacyjne części - wschodnią i zachodnią - i mimo przeprowadzonych w związku z tym zmian w prawodawstwie obu krajów. Niemiecka Republika Demokratyczna wyrzuciła go z kodeksu karnego w 1967 roku, Republika Federalna Niemiec uczyniła tak dopiero w roku 1994, wcześniej regulując jedynie przepis dotyczący warunków karalności za stosunki homoseksualne - w 1969 roku ustalając granicę na wiek 21 lat, a w 1973 na 18 lat.

I choć zachodnioniemieckie sądownictwo zaczęło od lat siedemdziesiątych odchodzić od stosowania paragrafu 175 do wymierzania wyroków, nie zmienia to faktu, że od zakończenia wojny do końca lat sześćdziesiątych skazano na podstawie tego przepisu w sumie około pięćdziesięciu tysięcy osób, czyli tyle, ile skazały nazistowskie sądy przez dwanaście lat istnienia III Rzeszy. Niewątpliwie kwestią wstydliwą dla niemieckiego wymiaru sprawiedliwości jest także fakt, że jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych sądy wydawały rocznie ponad sto wyroków na podstawie paragrafu 175.

Kres jego istnieniu położyła dopiero poprzedzona debatą publiczną nowelizacja kodeksu karnego. Opresyjny nazistowski przepis zniknął z niego w czerwcu 1994 roku.

Obecnie niemieckie społeczeństwo uznawane jest za jedno z najbardziej tolerancyjnych i przyjaznych wobec społeczności LGBT. Idzie za tym federalne i krajowe prawodawstwo. 1 sierpnia 2001 roku Niemcy zalegalizowały związki partnerskie tej samej płci, od 30 czerwca 2017 roku za naszą zachodnią granicą legalne są również małżeństwa jednopłciowe.

Także w 2017 roku Bundestag przyjął ustawę, która uznawała za nieważne wszystkie wyroki wydane na podstawie paragrafu 175 i dawała jego ofiarom możliwość dochodzenia odszkodowań za skazanie i pobyt w więzieniu i obozie koncentracyjnym. Sprawiedliwość okazała się jednak mocno spóźniona. Josef Kohout zmarł w marcu 1994 roku, Stefan Kosiński w roku 2003, a Rudolf Brazda - ostatni, który zdecydował się opowiedzieć, jak z różowym trójkątem na piersi przetrwał obóz koncentracyjny - odszedł w sierpniu 2011 roku.

Czytaj także: