Kiedy padły strzały, prezydent Lech Kaczyński szedł ulicą w kierunku żołnierzy. Otoczył go wąski kordon gruzińskich ochroniarzy. Prezydent wiedział, że jedzie w miejsce, gdzie stoi nielegalny - zdaniem Gruzinów - rosyjski posterunek. - Byliśmy zdziwieni, że ochrona nie rzuciła prezydentów na ziemię, kiedy padła pierwsza seria strzałów. To może świadczyć, że strona gruzińska spodziewała się wystrzałów i wiedziała, że nic poważnego się nie stanie - piszą dziennikarze tvn24.pl, którzy towarzyszyli prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w Gruzji.
Nagła zmiana planów
Kilka minut po 16 lądujemy w Gruzji. Prezydent wsiada do limuzyny, my - dziennikarze do busa. Kolumna rusza z piskiem opon. - Za ile będziemy w Pałacu Prezydenckim? - pyta jeden z dziennikarzy. - Nie wiadomo jeszcze, gdzie jedziemy - odpowiada nasza przewodniczka, młoda pracownica polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w Gruzji. - Jak to? - Zmienił się program.
Spontaniczny wyjazd na granicę
Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy jednak wąską ulicą na tyły Pałacu Prezydenckiego. Nie ma oficjalnego powitania. Prezydent nawet nie wysiada z samochodu. W biegu do limuzyny wskakuje Micheil Saakaszwili.
Jednodniowa wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego miała się skupić na obchodach 5. rocznicy Rewolucji Róż, która wyniosła do władzy Micheila Saakaszwilego. Uroczysty obiad prezydentów Kaczyńskiego i Saakaszwilego miała poprzedzić 15-minutowa rozmowa. Potem wyjazd do Teatru Opery i Baletu w gruzińskiej stolicy Tbilisi.
"Żebym zobaczył, że Rosjanie tu są"
Tyle program. Saakaszwili proponuje jednak wyprawę w rejon graniczący z separatystyczną republiką Osetii Południowej. - Żebym zobaczył, że Rosjanie są w miejscach, które nie są objęte sześciopunktowym planem [pokojowym wynegocjowanym przez Francję i Rosję, przy aprobacie Gruzji – red.] - wyjaśniał prezydent Lech Kaczyński.
Towarzyszący polskiemu prezydentowi dziennikarze – według przedstawionego przez miejscową ambasadę rozkładu zajęć – mieli przemieścić się do jednej z ufundowanych za środki z pomocy zagranicznej osad dla setek tysięcy uchodźców, którzy pojawili się po konflikcie z Rosją.
Pokazać dziennikarzom więcej
Zgodnie
Pojedziemy na przód, żebyście mogli zobaczyć moment jak prezydenci wysiadają towarzysząca dzieniikarzom przewodniczka
- Pojedziemy przodem, żebyście mogli zobaczyć, jak prezydenci wysiadają - zapowiada przewodniczka po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów. Wszystkim wydaje się, że to żart, jednak gruziński kierowca zaczyna raz po raz wyprzedzać kolejne samochody.
Szalony rajd
Berszan prowadzi jak szalony. Mija kolejne pojazdy prezydenckiego konwoju. W końcu wyprzedza samochód z samym prezydentem. Na krętej górskiej drodze jedzie ponad 130 kilometrów na godzinę. Podczas próby wyprzedzania jednego z samochodów z kolumny niemal zderza się ze stojącym na poboczu samochodem.
Na chwilę milknie śmiech i ustają żarty dziennikarzy. Machamy do prezydenta, kiedy mijamy jego limuzynę. Jesteśmy wreszcie na czele kolumny. Wszyscy biją kierowcy brawo. Po kilku minutach samochody się zatrzymują.
Zatrzymaliśmy się nagle na posterunku. Prezydent Kaczyński wysiadł z prezydenckiej limuzyny razem z prezydentem Sakaszwilim. (...) ochraniani przez gruzińskich funkcjonariuszy szli w kierunku posterunku. Byłem zdziwiony, bo w momencie, kiedy z osetyjskiej strony padła pierwsza seria strzałów ochrona nie rzuciła prezydentów na ziemię. Funkcjonariusze jedynie zacieśnili krąg, w którym znaleźli się obydwaj prezydenci. informator tvn24.pl
Strzelanina przy Alchagori
Wtedy dochodzi do zdarzenia, które odnotują potem czołowe europejskie i światowe media. Wszystko widział dokładnie jeden z ważnych członków delegacji, który poprosił nas o zachowanie anonimowości.
- Zatrzymaliśmy się nagle na posterunku. Prezydent Kaczyński wysiadł z prezydenckiej limuzyny razem z prezydentem Saakaszwilim. Ja też wysiadłem wtedy z innego samochodu - mówi nasz informator. - Prezydenci ochraniani przez gruzińskich funkcjonariuszy szli w kierunku posterunku. Byłem zdziwiony, że ochrona nie rzuciła prezydentów na ziemię, kiedy z rosyjskiej strony padła pierwsza seria strzałów. Funkcjonariusze jedynie zacieśnili krąg, w którym znaleźli się obydwaj prezydenci.
"Wiedział tylko Saakaszwili i jego ochrona"
Nasz informator wysiadł z samochodu, żeby zobaczyć co się stało. Mówił, że przestraszył się, kiedy zobaczył przerażone miny gruzińskich członków delegacji. - Moim zdaniem o tej zmianie planów wiedzieli jedynie prezydent Saakaszwili i jego ochrona - twierdzi.
I dodaje: - Propozycję zmiany trasy delegacji zaakceptował prezydent Kaczyński. Wiedział, że jedziemy w miejsce, gdzie stoi nielegalny - zdaniem Gruzinów - rosyjski posterunek.
"Wiadomo, że tu Ruscy stoją"
- Strzelanina była. Huk był. I tyle – relacjonował Berszan, kierowca minibusa, który miał dowieść 14 polskich dziennikarzy do jednej z osad dla uchodźców, stworzonych po sierpniowej wojnie gruzińsko-rosyjskiej.
Berszan mieszka około 18 kilometrów od granicy z Osetią Południową, której niepodległość uznała Federacja Rosyjska. Tam właśnie Rosjanie zbudowali dwa punkty kontrolne. Na żołnierzy służących w jednym z nich trafił konwój polskiego prezydenta. - Wszyscy wiedzą przecież, że tu jest granica, i że tu Ruscy stoją – mówił Berszan. – Zagrodzili i stoją tak od końca wojny. To jest gruzińskie terytorium, a mimo to stoją tu i tyle.
Wszyscy wiedzą przecież, że tu jest granica, i że tu Ruscy stoją – mówił Berszan. – Zagrodzili i stoją tak od końca wojny. To jest gruzińskie terytorium, a mimo to stoją tu i tyle Berszan, gruziński kierowca z prezydenckiego konwoju
Zgodnie z ustaleniami Miedwiediew-Sarkozy Rosjanie powinni byli opuścić punkty kontrolne na początku października.
"Wszyscy na ziemię"
Z perspektywy dziennikarskiego busa, który wtedy był już na czele kolumny, sytuacja wyglądała zgoła inaczej.
- Jesteśmy chyba już w tej wiosce - krzyczy jeden dziennikarzy. Nasza gruzińska przewodniczka poprawia go, że to nie wioska, tylko posterunek.
Bus zatrzymuje się na poboczu. Nagle słychać serię strzałów z automatu. - Wszyscy na ziemię! - słychać głośny krzyk. Padamy na podłogę. Słychać drugą serię strzałów.
Operatorzy podnoszą głowy i próbują cokolwiek nagrać. Widzę gruzińskiego ochroniarza klęczącego na jednym kolanie przed prezydencką limuzyną, który celuje karabinem w stronę posterunku. Jeden z operatorów zapala lampę, żeby nagrać leżących na ziemi dziennikarzy. - Gaś! Gaś! Strzelają! - krzyczą dziennikarki.
Gasi i kładzie się na ziemi. Po kilku minutach zaczynamy wstawać z podłogi.
Saakaszwili szeroko się uśmiecha
Kolumna zawraca, dziennikarze zaczynają dzwonić do redakcji. Informacja idzie w świat.
Nie wiadomo, dokąd jedziemy. Po kilkunastu minutach okazuje się, że odwiedzimy jednak wioskę Metehi. Wybiegamy z busa. Na miejscu prezydent Kaczyński zaczyna udzielać wywiadów.
Z chałupy z tyłu wychodzi Michail Saakaszwili. Jest uśmiechnięty. Poklepuje prezydenta Kaczyńskiego po ramieniu. - Very brave president you have (Wasz prezydent jest bardzo odważny - red.) - mówi do nas.
Dlaczego?
Pytania mnożą się na potęgę: czy całe zdarzenie zostało skrupulatnie zaplanowane? Czy sam przebieg wydarzeń był kontrolowany? I przez kogo? Kto otworzył ogień?
Obaj prezydenci wszelkie spekulacje uznali za nonsensowne. Prezydent Kaczyński powiedział nawet, że nie tylko mijają się z one prawdą, ale "po polsku są po prostu kłamstwem" oraz że "tego rodzaje sugestie szkodzą Polsce".
Ryzyko z mojej strony było potrzebne, takie są obowiązki Prezydenta Rzeczpospolitej. Proszę nikogo nie winić. Prezydent Lech Kaczyński
Już po powrocie do Polski, na warszawskim lotnisku Lech Kaczyński mówił dziennikarzom: - Ryzyko z mojej strony było potrzebne, takie są obowiązki Prezydenta Rzeczpospolitej. Proszę nikogo nie winić.
Nic wyjątkowego?
Saakaszwili miał dwie odpowiedzi. Najpierw całe wydarzenie uznał za mało nadzwyczajne. – Nie sądzę, by wydarzyło się coś wyjątkowego – mówił polskim dziennikarzom po zdarzeniu. – To zdarza się tutejszej ludności niemal codziennie.
Potem jednak brzmiał nieco inaczej. - Nie oczekiwałem, żeby Rosjanie otworzyli ogień – mówił na późnowieczornej konferencji przed swoją rezydencją. – To jest miejsce często odwiedzane przez europejskich obserwatorów - dodał.
"To Rosjanie strzelali"
Gdy podjechaliśmy, [Rosjanie – red.] zaczęli krzyczeć: do tyłu! – relacjonował Berszan. - Potem zaczęli strzelać w powietrze, albo nie wiem gdzie. Berszan, gruziński kierowca z prezydenckiego konwoju
Obaj prezydenci zgodnie twierdzili jednak, że pierwsze strzały padły ze strony rosyjskiej. O tym też mówił kierowca Berszan, który znalazł się na pierwszej linii obserwacyjnej. Według jego relacji, Rosjanie ostrzegli, a potem wypuścili serię strzałów.
Gdy podjechaliśmy, [Rosjanie – red.] zaczęli krzyczeć: do tyłu! – relacjonował Berszan. - Potem zaczęli strzelać w powietrze, albo nie wiem gdzie; przecież słyszałaś - dodaje.
Osetyjskie KGB: My zatrzymaliśmy konwój
Tymczasem do zatrzymania, choć nie do ostrzału, przyznało się miejscowe KGB. Według szefa KGB Osetii Południowej Borisa Attojewa, ok. godziny 17.40 czasu lokalnego kolumna samochodów, w której były samochody reprezentacyjne, próbowała naruszyć granicę Osetii Południowej i wjechać na teren jej rejonu leningorskiego.
Gdy, jak powiedział Attojew, pogranicznicy zatrzymali konwój, powiedziano im, że to konwój prezydentów Gruzji i Polski, którzy mają zamiar przejechać do rejonu leningorskiego. Podobno pogranicznicy objaśnili osobom towarzyszącym prezydentom, że granica między Osetią Południową a Gruzją jest zamknięta, i kolumna zawróciła w stronę Gruzji.
Czy Zachód posłucha?
Na razie wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Prezydent Saakaszwili wykorzystał to wydarzenie, by pokazać Europie, że "rosyjski okupant" bezkarnie stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa Gruzinów. Prezydent Kaczyński z kolei, by sformułować do Zachodu apel o "wyciągnięcie wniosków".
Justyna J. Bajer i Wojciech Bojanowski z Tbilisi
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: zdj. z kamery Kancelarii Prezydenta