Kraje Unii Europejskiej osiągnęły polityczne porozumienie, że podzielą między siebie w sumie 160 tysięcy uchodźców - poinformował niemiecki minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere w przerwie obrad ministrów państw unijnych w Brukseli. Według źródeł dyplomatycznych, najwięcej zastrzeżeń do rozwiązania mają Czechy i Słowacja.
De Maiziere dodał, że nie uzgodniono jeszcze, jak uchodźcy zostaną podzieleni między poszczególne kraje UE. Formalne decyzje co do szczegółów planu mają zapaść na następnym spotkaniu szefów MSW, które odbędzie się 8 października w Luksemburgu.
160 tys. osób do podziału
- Dziś osiągnęliśmy polityczną zgodę na podział 160 tysięcy uchodźców. Ale nie udało się osiągnąć ustaleń w sprawie kwot, jakie przypadną na każdy kraj - powiedział niemiecki minister.
- To postęp i pierwszy, właściwy krok. Ale prawdziwe znaczenie będzie mieć realizacja tych działań - zastrzegł minister. Według niego poniedziałkowe decyzje są jeszcze "dalekie od tego, czego oczekiwałoby się po solidarności europejskiej". - To było bardzo trudne spotkanie. Próbowaliśmy przekonać każdego (...) Niestety dziś nie wszyscy są na pokładzie. Sytuacja jest pilna, dramatyczna i czas jest cenny. Naszym celem jest podjęcie decyzji na spotkaniu Rady UE 8 października - powiedział minister spraw zagranicznych Luksemburga Jean Asselborn.
De Maiziere poinformował z kolei, że ministrowie uzgodnili m.in., że przyjęta zostanie lista bezpiecznych krajów pochodzenia, których obywatele nie mogą liczyć na azyl w UE. Na tej liście znajdą się kraje Bałkanów Zachodnich, ale - wbrew propozycji KE - nie będzie na niej Turcji.
Potwierdzono też konieczność wzmocnienia ochrony zewnętrznych granic UE, współpracy z Turcją i innymi krajami trzecimi w sprawie polityki migracyjnej oraz readmisji, jak również przyśpieszenia tworzenia punktów przyjmowania i rejestracji imigrantów, tzw. hot-spotów, gdzie zapadać będą decyzje, kto jest uchodźcą, a kto nielegalnym imigrantem zarobkowym.
Czesi i Słowacy mieli najwięcej zastrzeżeń
Według źródeł dyplomatycznych w poniedziałek najdłużej o swoich zastrzeżeniach wobec planów relokacji uchodźców mówiły Słowacja i Czechy. Ostatecznie uzgodniono, że w dokumencie końcowym ze spotkania pojawi się zapis, iż wszystkie państwa UE będą uczestniczyć w programie relokacji.
Politycy dyskutowali w poniedziałek o proponowanym przez Komisję Europejską rozdzieleniu między państwa unijne uchodźców. Do Polski ma trafić według tej propozycji około 12 tysięcy osób.
Część państw nie zgadza się na narzucanie im "kwot" podziału uchodźców. Do tej pory najmocniej protestowały państwa Grupy Wyszehradzkiej: Polska, Czechy, Węgry i Słowacja.
- Uważamy, że te zasady nie powinny opierać się na automatyzmie. Tutaj porozumienia nie było - przyznał polski wiceminister spraw wewnętrznych Piotr Stachańczyk. Podkreślił też, że nie możemy się zgodzić na to, żeby decyzje w sprawie przyjmowania uchodźców były Polsce narzucane. - W tym momencie nie widzieliśmy możliwości poparcia (wniosków końcowych), ale widzimy możliwości zgodnego z tym, co powiedziała premier Ewa Kopacz, dojścia do porozumienia w ciągu nadchodzącego miesiąca - dodał.
Z przecieków dochodzących z Brukseli w ciągu dnia wynikało, że kraje UE zgodzą się na decyzję, ale dopiero w kolejnych tygodniach zdecydują o rozdzieleniu uchodźców między siebie.
Jak wynika z projektu dokumentu końcowego, Komisja Europejska zrezygnowała w nim ze stwierdzenia dot. objęcia relokacją uchodźców tylko z trzech państw: Włoch, Grecji i Węgier. Według źródeł dyplomatycznych Węgrzy nie chcą być objęci planem relokacji uchodźców.
Dokument stwierdza też, że liczby zaproponowane przez Komisję Europejską i dotyczące kwot uchodźców, którzy mieliby trafić do poszczególnych państw, "stanowią podstawę do porozumienia".
Plan Junckera odłożony na październik
Prace nad kompromisem mają toczyć się szybko i uwzględniać "elastyczność, której mogą potrzebować kraje członkowskie". Decyzja ma zapaść na kolejnym posiedzeniu ministrów spraw wewnętrznych, które odbędzie się 8 i 9 października w Luksemburgu.
W trakcie poniedziałkowego spotkania ministrowie potwierdzili lipcową decyzję o rozdzieleniu między państwa unijne 40 tysięcy uchodźców, którzy po 15 sierpnia docierają do Włoch i Grecji. Podział ma być oparty na dobrowolnych deklaracjach państw członkowskich, złożonych w lipcu. Polska zadeklarowała wówczas przejęcie od Włoch i Grecji 1100 uchodźców. W lipcu UE uzgodniła relokację jedynie 32,2 tysięcy uchodźców, ale zobowiązała się, że do końca grudnia uzgodni sposób podziału pozostałych 8 tysięcy osób.
Dokument mówi też o konieczności wzmocnienia ochrony granic zewnętrznych UE i wzmocnieniu unijnej agencji Frontex, odpowiedzialnej za zarządzanie granicami. Podkreśla też potrzebę wzmocnienia współpracy z Turcją w dziedzinie polityki migracyjnej, wsparcia dla krajów Bałkanów Zachodnich, które leżą na trasie tranzytowej dla uchodźców, oraz współpracy z krajami trzecimi w sprawie readmisji imigrantów.
"Precyzyjny mechanizm relokacji"
Jeszcze przed spotkaniem ministrowie spraw wewnętrznych Niemiec i Francji Thomas de Maiziere i Bernard Cazeneuve oświadczyli, że projekt dokumentu wymaga jeszcze doprecyzowania. - Tekst musi być precyzyjny, aby było jasne, co oznacza europejska solidarność i co każdy ma do zrobienia, a także w jakim czasie, bo nie mamy czasu do stracenia - powiedział de Maiziere dziennikarzom.
Według niego należy m.in. uzgodnić "precyzyjny mechanizm relokacji" uchodźców razem z harmonogramem jego realizacji.
Cazeneuve podkreślił, że podział odpowiedzialności między państwami za rozwiązywanie kryzysu migracyjnego musi iść w parze ze wzmocnieniem ochrony granic zewnętrznych UE oraz stworzeniem punktów przyjmowania i rejestracji uchodźców, tzw. hot-spotów.
Podobne warunki stawia Polska, która chce zabezpieczenia granicy, rozróżnienia uchodźców od imigrantów ekonomicznych i kontroli, czy przyjmowane osoby nie stanowią potencjalnego zagrożenia.
Takie propozycje zawiera plan Komisji Europejskiej, ale - zdaniem polskich dyplomatów - nie są one wystarczająco konkretne i szczegółowe, by zagwarantować skuteczną ich realizację.
"Mamy swoje warunki"
Polski wiceminister spraw wewnętrznych Piotr Stachańczyk przed szczytem przypomniał, że stanowisko Polski na poniedziałkowe spotkanie przedstawiła już premier Ewa Kopacz. - Sprowadza się ono do prostego komunikatu: mamy swoje warunki, oczekujemy ich spełnienia, jesteśmy gotowi na rozmowy i raczej nie widzimy możliwości przyjęcia zasady automatyzmu (przy podziale uchodźców - red.) - oświadczył Stachańczyk przed spotkaniem.
I dodał: - Musimy mieć kontrolę nad procesem. Musimy wiedzieć, kto przyjeżdża, ile osób, i musi to zależeć ostatecznie od naszej decyzji.
Według Stachańczyka w poniedziałek Rada UE ma potwierdzić lipcowe decyzje w sprawie podziału 32,5 tysiąca uchodźców na podstawie dobrowolnych deklaracji państw UE (zamiast 40 tysięcy, proponowanych przez Komisję Europejską), a także wnioski dotyczące "dalszego procesu politycznego" w sprawie kryzysu migracyjnego. Nie będzie natomiast formalnych decyzji o planie KE dotyczących podziału dodatkowych 120 tysięcy uchodźców - poinformował wiceminister.
Relokacja najbardziej potrzebujących
Już majowy plan KE zakładał, że relokacją objęte zostaną jedynie osoby, które faktycznie potrzebują międzynarodowej ochrony, czyli uciekinierzy z Syrii i Erytrei, gdzie toczą się wojny. Wrześniowy plan przewiduje również relokację uchodźców z Iraku. Obowiązek rejestracji i wyboru osób do relokacji spoczywałby na Włochach, Grecji i Węgrach, a kraje przejmujące uchodźców podejmowałyby ostateczną decyzję o przyznaniu azylu. Po przyznaniu azylu uchodźca przez pięć lat będzie musiał pozostać w kraju, który go przyjął. Jeżeli w tym czasie przeniesie się do innego kraju UE, to jego władze będą mogły go odesłać z powrotem.
Propozycje KE obejmowały również m.in. utworzenie punktów przyjmowania i rejestracji uchodźców (ang. hot-spots) w krajach narażonych na największą presję migracyjną. W poniedziałek rzeczniczka Komisji Natasha Bertaud poinformowała, że te punkty funkcjonują już we Włoszech od lipca, a wkrótce mają działać w Grecji.
Według polskich źródeł dyplomatycznych do tej pory propozycje KE dotyczące punktów, na których zależy Polsce, nie były dość konkretne i szczegółowe, aby zagwarantować ich skuteczną realizację.
Piotrowska na granicy
Do Brukseli nie udała się szefowa resortu spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska, która w poniedziałek sprawdza sytuację na polskich granicach. Na miejscu jest razem z nią komendant główny Straży Granicznej gen. dyw. Dominik Tracz - poinformowała rzeczniczka resortu Małgorzata Woźniak.
W poniedziałek premier Ewa Kopacz poinformowała dziennikarzy, że poleciła szefowej MSW Teresie Piotrowskiej "dokonanie inspekcji polskich granic na wschodzie, południu i na zachodzie. Premier zapowiedziała też, że "niezwłocznie po tym, gdy otrzyma komunikat o jakiejkolwiek groźbie dla Polski, polskie granice zostaną objęte kontrolą". - Ta inspekcja ma służyć ocenie sytuacji na miejscu, sprawdzane jest też przygotowanie SG do ewentualnego napływu imigrantów - powiedziała Woźniak. - Sytuacja jest dynamiczna, w tym momencie na polskich granicach jest spokojnie. Będziemy podejmować działania adekwatne do sytuacji. Wymieniamy się informacjami z zagranicznymi odpowiednikami. Na pewno jesteśmy przygotowani. Jeśli chodzi o SG, mamy odpowiednią liczbę funkcjonariuszy, by wzmocnić zabezpieczenie granicy – mówiła rzeczniczka, dopytywana o ewentualne przywrócenie tymczasowej kontroli.
Piotrowska ma zdać raport na wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów.
Autor: fil,pk,adso,lukl/ja,mtom / Źródło: rte.ie, tvn24.pl, PAP