40 procent zainfekowanych zakaża nieświadomie. W Azji tropią ich śledczy epidemiczni

W krajach doświadczonych śmiertelnymi epidemiami SARS i MERS na pierwszej linii frontu z koronawirusem są śledczy epidemiczni - świetnie opłacani specjaliści, którzy tropią osoby mogące być zakażone. Potrafią nie tylko ustalić, kogo i gdzie dana osoba zakaziła, ale też przewidywać, kto zachoruje w następnej kolejności.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

CZYTAJ RAPORT TVN24.PL: KORONAWIRUS - NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE>>>

Kiedy zaczynam pisać ten artykuł, w Polsce potwierdzono 1221 przypadków zakażeń koronawirusem, w 23-milionowym Tajwanie - zaledwie 252.

"W sławnym mieście (…), klejnot miast włoskich stanowiącym, wybuchła zaraza morowa, sprowadzona wpływem ciał niebieskich albo też słusznie przez Boga zesłana dla ukarania grzechów naszych. Mór zaczął się na kilka lat przedtem na Wschodzie i spowodował tam wielkie spustoszenia. Powoli, z miejsca na miejsce się przenosząc, zaraza do krajów zachodnich dotarła" - to nie stylizowany na średniowieczny opis pandemii koronawirusa, ale fragment XIV-wiecznego dzieła "Dekameron", w którym Giovanni Boccaccio opisał śmiertelne żniwo zebrane wtedy przez dżumę. 

W historii epidemii, z którymi przez wieki zmagał się świat, Włochy zazwyczaj pełniły ważną rolę. We wspomnianym XIV wieku to właśnie na Półwyspie Apenińskim po raz pierwszy zaczęto stosować kwarantannę (wobec marynarzy zawijających do tamtejszych portów). Dziś to największe - obok Stanów Zjednoczonych - ognisko epidemiczne z rekordowymi statystykami dotyczącymi zgonów (27 marca - 9,1 tys., dla porównania: Chiny - jak podają władze - 3,3 tys.) przez co trudno uznać Włochów za przykład do naśladowania. 

Tropiąc wirusy

Co innego kraje dalekiej Azji - obszar bardzo doświadczony przez śmiertelne epidemie SARS i MERS z ostatniego dwudziestolecia. 

Tam na pierwszej linii frontu z koronawirusem są śledczy epidemiczni - świetnie opłacani specjaliści, którzy tropią osoby mogące być zakażone. Potrafią oni nie tylko ustalić, kogo i gdzie dana osoba zakaziła, ale też przewidywać, kto zachoruje w następnej kolejności. W Singapurze do wyławiania nosicieli SARS-CoV-19 wykorzystuje się kamery przemysłowe. Na położonym tak blisko kontynentalnych Chin Tajwanie śledczych wspomagają bazy danych - w moment przedstawiają listy pacjentów wysokiego ryzyka, by ich odnaleźć, sprawdzić stan zdrowia i ewentualnie odizolować. 

Efekt? Stosunkowo niewielu zakażonych, pojedyncze przypadki śmierci oraz pełne ulice i restauracje (nie trzeba się chować w domu, bo każdy przestrzega zasad, a resztę wyłapią śledczy epidemiczni). 

Jeden supernosiciel - cztery tysiące chorych

Ci pacjenci wysokiego ryzyka - zwani też supernosicielami - w tej sprawie mają kluczowe znaczenie. Dowodzi tego przykład rozprzestrzeniającej się kilka lat temu w Afryce eboli, kiedy zaledwie trzy procent zakażonych odpowiadało za ponad 60 procent wszystkich zachorowań. Dlatego tak ważne jest, by tego rodzaju zakażonych jak najszybciej odnaleźć i odizolować. 

Wyjątkowość supernosiciela polega na tym, że w jego organizmie cząsteczki wirusa namnażają się znacznie efektywniej niż w organizmie przeciętnego nosiciela.

Być może na początku XXI wieku nie byłoby epidemii SARS, gdyby w Hongkongu śledczy epidemiczni zawczasu odnotowali przyjazd 64-letniego lekarza - jak się później okazało - właśnie supernosiciela. Mężczyzna nie miał żadnych objawów, podróżował i… zakażał. Przypisuje mu się aż cztery tysiące infekcji i aż 550 zgonów (na 774, które zanotowano w czasie epidemii SARS). To właśnie po tej epidemii w Singapurze, Tajwanie czy w Hongkongu stworzono nowe, skuteczne zasady postępowania. 

44 procent zakażeń powodują chorzy bez objawów

Wedle opracowanych przez Chińczyków wzorców rozprzestrzeniania się koronawirusa aż 44 procent zakażeń następuje wtedy, gdy chory nie ma objawów, a więc świadomości tego, że przekazuje wirusa kolejnym osobom. Ba! Największa infekcyjność występuje właśnie przed pojawieniem się symptomów - dokładnie mówiąc, na kilkanaście godzin przed. 

Analiza przedstawiona w prestiżowym czasopiśmie "Lancet" wskazuje, że w organizmie człowieka wirus obecny jest najczęściej 20 dni, ale objawy - to z kolei efekt badań ekspertów z Johns Hopkins University, które opisano w "Annals of Internal Medicine" - zazwyczaj występują dopiero pięć dni po zakażeniu (dokładnie 5,1 dnia). Stąd bierze się wspomniany fakt, że niemal połowa nosicieli SARS-CoV-19 zakaża nieświadomie. 

37,3 st. C - temperatura graniczna

Z dwóch bodaj najważniejszych opracowań naukowych na temat koronawirusa - wspomnianych publikacji w "Lancet" oraz "Annals of Internal Medicine" wynika jednoznacznie, że najczęstszymi objawami COVID-19 są temperatura ciała powyżej 37,3 st. C (zanotowano ją w aż 94 proc. badanych przypadków) oraz kaszel (79 proc.). Większość pacjentów stanowią mężczyźni (62 procent) i to niezależnie od grupy wiekowej, którą przeanalizowano. 

Prawie 40 procent cierpiących na COVID-19 leczyło się na nadciśnienie, do grupy podwyższonego ryzyka zalicza się też osoby z cukrzycą (co piąty z koronawirusem). 

Kiedy kończę pisać ten artykuł - czyli po kilku godzinach - liczba stwierdzonych przypadków zakażenia koronawirusem wzrosła w Polsce do 1289 (czyli o 68 osób), w Tajwanie - do 267 (czyli o 5 osób). Na całym świecie to już ponad pół miliona ludzi. 

***

Korzystałem m.in. z następujących artykułów: :https://annals.org/aim/fullarticle/2762808/incubation-period-coronavirus-disease-2019-covid-19-from-publicly-reported https://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736(20)30566-3/fulltext https://www.arcgis.com/apps/opsdashboard/index.html#/bda7594740fd40299423467b48e9ecf6

Czytaj także: