To są kraje, które są w stanie wojny. W niektórych miejscach, wiadomo, że kamery nie wolno wnosić, a mimo wszystko nam się udało wiele rzeczy nagrać - opowiadali Wojciech Bojanowski i Tymek Stach, którzy relacjonowali z Korei Południowej najnowsze wydarzenia na Półwyspie Koreańskim.
Wojciech Bojanowski i Tymek Stach podkreślili, że w samym Seulu nie czuć presji, a życie toczy się spokojnie. - Uderzające na pierwszy rzut oka jest to, że ci ludzie przyzwyczaili się do życia w napięciu - zauważył Wojciech Bojanowski. - Spodziewaliśmy się, że będą się przygotowywać, jakieś ćwiczenia, do schronów się chować - dodał.
- To trochę tak, jakby mieć sąsiada z butlą z gazem i bawiącego się zapałkami, i w całej kamienicy się chwali: za chwilę całą tę kamienicę mogę wysadzić - stwierdził Bojanowski. - Od 2006 roku, kiedy była pierwsza próba atomowa (Korei Północnej) wydaje się, że Koreańczycy z południa zdążyli się w jakimś sensie do tego przyzwyczaić - ocenił.
"Robimy wszystko na własne ryzyko"
Reporterzy TVN24 zwracali zarazem uwagę na atmosferę, jaka panowała przy samej granicy z Koreą Północną. - To są kraje, które są w stanie wojny - podkreślił Bojanowski. - Do myślenia to dawało, gdy dojeżdżaliśmy do granicy. Musieliśmy podpisać takie oświadczenie, w którym mówiliśmy, że wszystko robimy na własną odpowiedzialność. I jeżeli nam się stanie krzywda, albo nagle oni zaczną się strzelać pomiędzy sobą, to my się na to godzimy i robimy to na własne ryzyko - podkreślił.
Jak podkreślali, nie wszędzie, zwłaszcza na pograniczu obu państw koreańskich, można było swobodnie wejść z kamerą. - Tam gdzie byliśmy, w niektórych miejscach, wiadomo, że kamery nie wolno wnosić, nie można robić takich rzeczy, jak myśmy robili, czyli nagrywać profesjonalnie - zaznaczył Tymek Stach. - A mimo wszystko nam się udało wiele rzeczy nagrać i pokazać - dodał.
Jak tłumaczył Wojciech Bojanowski, "wojskowi południowokoreańscy mają w tym swój interes". - Oni bronią kraju, który jest w stanie wojny. W związku z czym, jeżeli tam się jakaś kamera monitoringu znajduje, albo coś, co mówi o tym, jakie mają pozycje, gdzie mają bazy, gdzie jest jakaś wieżyczka obserwacyjna, to dla nich jest to coś, co nie powinno nigdzie na zewnątrz wypłynąć - powiedział.
"Strasznie mili" Koreańczycy
Dziennikarze podkreślali jednak, że Koreańczycy z południa "są strasznie miłymi ludźmi" i dobrze było z nimi współpracować. - Kiedy na przykład zdarzyło się, że z drona filmowaliśmy wojskowy teren, jakieś czołgi, wieżyczki i tak dalej, przyszło dwóch ludzi i mówią: słuchajcie, prosimy was, to jest wojskowy teren, gdybyście mogli nie filmować - wspominał Wojciech Bojanowski. Jak dodał, nie kazali im ani kasować nagranego materiału, ani nawet nie sprawdzili paszportów dziennikarzy.
Autor: mm//man / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24