Z misjami humanitarnymi zjeździła połowę świata. Pracuje w obozach dla uchodźców i tworzy ośrodki medyczne dla ofiar wojen i konfliktów. Dwa lata temu uruchomiła przychodnię na prowincji w Jordanii dla syryjskich kobiet, które przez wojnę straciły dom, męża i dzieci. Katarzyna Rydel jest jedną z tych, którzy pomagają im wrócić do normalności. Reportaż Wojciecha Szumowskiego "Kobiety z jordańskiego ośrodka pomocy" w "Superwizjerze".
Katarzyna Rydel od kilku lat działa w polskiej misji medycznej. Reporter "Superwizjera" pojechał z nią na krakowskie lotnisko, skąd poleci do Jordanii. W 2017 roku uruchomiła tam ośrodek zdrowia dla kobiet i dzieci z Syrii oraz dla Jordańczyków, których nie stać na medyczną opiekę. - Lubię, jak coś mnie spala wewnętrznie, ale w pozytywnym sensie. Uwielbiam ten stan zaangażowania. Wydaje mi się, że to nadaje sens mojemu życiu - wyznaje Katarzyna Rydel. - Byłam na wakacjach na Zakaukaziu i dotarło do mnie, że chciałabym pracować w pomocy humanitarnej. Wydało mi się, że jestem właściwą do tego osobą. Oczywiście muszę się jeszcze dużo nauczyć, ale mam predyspozycje, do tego, żeby to robić. Znalazłam dla siebie studia podyplomowe z pomocy humanitarnej na Uniwersytecie Warszawskim - opowiada.
Ucieczka przed wojną
Jordania to nie pierwsze miejsce, do którego pojechała, żeby pomagać. Widziała z bliska wielką wędrówkę ludzi, uciekających przed syryjską wojną. - Jak kończyliśmy studia, akurat był kryzys migracyjny w Europie i tuż przy granicy grecko-macedońskiej powstał duży obóz dla uchodźców. Skrzyknęliśmy się w trzy osoby, żeby tam pojechać i zgłosić się do organizacji, które tam działają. Nasza praca głównie polegała na przekazywaniu darów. Na przykład rozdawaliśmy ubrania, więc kontakt z tymi ludźmi był naprawdę bliski - opowiada pani Katarzyna.
Przyznaje, że dochodziło do bardzo trudnych sytuacji. - Z Europy przyjeżdżały wypełnione po brzegi ciężarówki. Przyjeżdżał cały tir ubrań, z czego 70 procent nadawało się do kosza na śmieci. A ci ludzie stali w kolejkach – głównie to byli Syryjczycy. Stali na przykład trzy godziny w kolejce, z nieba lał się żar, wszyscy byli rozgrzani, spoceni, zasłaniali się tekturami, żeby słońce ich nie osłabiało. I taki człowiek dochodził po kilku godzinach stania do nas, prosił o buty numer 40, a my mówiliśmy, że mamy rozmiar 36 albo 44 - wspomina.
Silniejsi i słabsi
Kolejnym zapalnym miejscem, do którego trafiła Rydel był Hebron na Zachodnim Brzegu Jordanu. Przez trzy miesiące pracowała tam jako obserwator praw człowieka w międzynarodowej organizacji humanitarnej. - Mam bardzo duży problem z mówieniem o Hebronie. Jak rozmawiałam z moimi znajomymi czy przyjaciółmi, to oni tego nie rozumieją, a ja nie potrafię im tego wytłumaczyć. Pracowałam w Hebronie, na zachodnim brzegu Jordanu, który jest terytorium okupowanym. Tam nie jest sytuacja równa. Mieszkałam przez trzy miesiące w miejscu, gdzie jedna strona jest silniejsza, a druga jest słabsza. I ta, która jest słabsza ma beznadziejne życie - mówi Kasia.
- Jak ktoś mnie pyta, jak było w Palestynie, to ja im opowiadam, co widziałam. Ja nie byłam trzy miesiące w Tel Awiwie na dyskotekach i nie będę mówić, że wszyscy Izraelczycy są fajni, bo fajnie tańczą. Ani że super budowało się zamki z piasku na plaży. Bo nie byłam w tym miejscu. Jest mi bardzo trudno mówić o tym, bo też z uwagi na naszą wspólną historię z Izraelem, trzeba być bardzo delikatnym, mówiąc o Izraelu. Bardzo delikatnym – podkreśla.
"Ci ludzie potrzebują więcej wsparcia od świata"
Amman, stolica Jordanii. W 2011 roku, kiedy w sąsiedniej Syrii wybuchła rewolucja przeciwko rządom prezydenta Baszara al-Asada, przez granicę syryjsko-jordańską uciekły tysiące ludzi. Jordania ich przyjęła. Nie schowała się za kordonami żołnierzy i policjantów. Dziś przebywa tu ponad milion dwieście tysięcy uchodźców. W sąsiedniej Syrii trwa wojna. Ośrodek zdrowia wymyślony i koordynowany przez panią Katarzynę szybko stał się niezbędny i zyskał wśród miejscowych dużą popularność. Lekarze, pielęgniarki, lekarstwa – wszystko bezpłatne dla tych, którzy nie mają nawet środków na życie. - Wiele osób mnie pytało, czy to naprawdę ma sens, czy ten ośrodek naprawdę działa i czy to nie jest tak trochę na niby. Więc kiedy przyjechałam do ośrodka, to się ucieszyłam, że to są konkretni lekarze, konkretne pielęgniarki, każdy ma swoje imię. Że ten ośrodek ma ściany, że faktycznie jest apteka, która jest wypełniona po brzegi lekarstwami, przychodzą pacjenci. To wzbudziło bardzo dużo radości i poczucia, że ta cała praca, którą wykonałam w Polsce przełożyła się na sensowny, wymierny efekt na miejscu - wyznaje Polka.
Lokalna pielęgniarka tłumaczy, że niektóre kobiety, które straciły swoje dzieci w czasie wojny, chcą znowu być w ciąży. - Płody mają wiele problemów neurologicznych. Niektóre problemy są skutkiem chemicznych substancji, na których wdychanie kobiety były narażone podczas wojny, a niektóre występują z powodu braku odpowiedniej opieki medycznej. Wiele dzieci rodzi się martwych - opowiada pielęgniarka.
- Niektóre kobiety, które straciły dzieci podczas wojny mają po 30-35 lat. Trudno im zajść w kolejną ciążę z powodu wieku oraz poprzednich ciąż, które wiązały się z operacjami, czy konkretnymi dolegliwościami. One obawiają się o stan swojej ciąży, dlatego chcą mieć pełną wiedzę na temat jej przebiegu. Te kobiety potrzebują też częstszych kontroli medycznych aż do momentu wydania na świat zdrowego dziecka, które jest dla nich skarbem - dodaje dr Arzu Matlab Safiyeva.
Informuje, że dziennie mają do czynienia z 50-60 przypadkami, z czego 25-30 to nowi pacjenci. - Zajmujemy się zarówno ciężarnymi, jak i kobietami, które w ciąży jeszcze nie są. Wizytę zaczynają od recepcji, gdzie zostawiają podstawowe informacje o sobie. Następnie możemy przejść do badania lekarskiego. W razie potrzeby możemy wykonać badania ultrasonograficzne lub testy laboratoryjne - tłumaczy lekarka.
- Ci ludzie potrzebują więcej wsparcia od świata - twierdzi dr Luai Almasaeed. – Stykam się tu z większą skalą chorób niż wśród ludzi, którzy nie utracili swojego kraju. Tu obecni pochodzą z niższej klasy społeczno-ekonomicznej. Przyjechali praktycznie bez pieniędzy. Potrzebują wsparcia i edukacji. Tutaj w ośrodku widzę różnicę w porównaniu z innymi regionami Jordanii – podkreśla lekarz. Ośrodek ma do dyspozycji jedyne mobilne ambulatoriom na terenie Jordanii. Dzięki temu pomoc medyczna dociera do potrzebujących w różnych zakątkach kraju. - Cieszymy się, że jesteśmy pierwszą organizacją, która zapewnia takie usługi medyczne – wyznaje Katarzyna Rydel.
Deborah Da Boit z organizacji humanitarnej Terre Des Hommes tłumaczy, że w Jordanii na 10 milionów obywateli jest około 640 tysięcy oficjalnie zarejestrowanych uchodźców syryjskich. - Co ważne, każda pomoc w kraju skierowana jest do obu społeczności, do Jordańczyków i Syryjczyków. Dzieje się tak, ponieważ w wielu regionach kraju poziom zarobków jest niski, a ludność podatna na zagrożenia. Mówię o braku usług, ubóstwie, niskim poziomie edukacji. Za każdym razem, kiedy uchodźcy syryjscy otrzymują pomoc, taki sam procent Jordańczyków otrzymuje ten sam rodzaj wsparcia. To bardzo ważne, bo jeżeli chcielibyśmy wspomóc finansowo tylko syryjskich uchodźców, to doprowadziłoby do rewolucji – przyznaje aktywistka.
Dramaty kobiet w świecie islamu
Katarzyna z Polski i Suhad z Jordanii tworzą zgrany team. - Suhad, która jest dyrektorką tego ośrodka, to jest kobieta, która wcześniej pracowała w armii. Myślę, że ona nie jest typową przedstawicielką kobiet w Jordanii. Jest bardzo silną i bardzo energiczną osobą, która świetnie zarządza całym centrum, nie tylko ośrodkiem zdrowia – uważa pani Katarzyna. - Nie nosi chusty, ma w domu relacje partnerskie - podkreśla. Historia, którą opowiada Suhad pokazuje, z czym muszą się zmagać kobiety w świecie islamu. - Włoska fundacja zaprosiła mnie w zeszłym roku na konferencję, na której poznałam mnóstwo kobiet, które wyszły za mąż w młodym wieku. Jedna z nich miała 28 lat i siedmioro dzieci. Wydano ją za maż w wieku 12 lat. Ona chce korzystać ze środków antykoncepcyjnych, ale jej mąż i teściowa są temu przeciwni. Powiedziała mi, że wczesne małżeństwo było dla niej katastrofą. Będąc jeszcze dzieckiem wyglądała przez okno i chciała bawić się z innymi dziećmi na podwórku, ale nie mogła, bo była mężatką - wspomina Suhad. - Powiedziała mi, że pragnie podejmować decyzje o swoim życiu, choćby w drobnych sprawach. Chce decydować o tym, kiedy urodzi kolejne dziecko, ale nie może. Gdybyś zobaczył, jak wygląda, powiedziałbyś, że nie ma 28 lat, tylko między 50 a 60, ponieważ zmaga się z wieloma chorobami. Ciągle ma jakieś infekcje i jest przybita. Powiedziała mi, że czasem cierpi na depresję – mówi reporterowi Jordanka.
Swoją historię opowiada Hanan Hammada. - Jestem drugą żoną Irakijczyka, wyszłam za mąż w Jordanii w 2015 roku. Wiele uchodźczyń było wykorzystywanych seksualnie i traktowanych w okropny sposób, ponieważ nie znały swoich praw. W dzisiejszych czasach edukacja jest niezwykle ważna dla kobiet. Jest jak broń – podkreśla. - Prowadzę wykłady z praw pracowników. Prawa kobiet są dla mnie bardzo ważne, bo one sprawiają, że kobieta może czuć się silniejsza i bardziej pewna siebie. Daje jej to więcej możliwości podejmowania decyzji i bycia niezależną. Ponadto, jeśli kobieta zna swoje prawa, prawa pracownika, wtedy nikt nie będzie mógł jej wykorzystać - dodaje Hammada. Bushra Salem, mieszkanka miasta Zarka, na własnej skórze doświadczyła tego, jak życie kobiet może być trudne. - Kobiety w Ammanie (stolicy Jordanii - red.) są wolne, mogą nosić ubrania, jakie chcą, w przeciwieństwie do kobiet w Zarka. One nie mogą nosić wielu rzeczy z powodu obraźliwych komentarzy, jakie je spotykają na ulicach - twierdzi . Panią Katarzynę początkowo dziwiło to, że tutejszym kobietom jest trudno podjąć decyzję o tym, czego chcą. - To, co ja mogę zrobić, to wspierać je, sprawić, by mogły pójść z dziećmi do lekarza. Ale nie mam prawa dyktować im tego, jak mają żyć, kiedy mają rodzić, czy mają rodzić. To w ogóle nie jest moja sprawa. Ja mogę im pomóc w tym, żeby w ich najbliższej okolicy był ośrodek zdrowia - zauważa Polka.
Obóz jak więzienie
Największy w Jordanii obózu dla uchodźców - Za'atari - to w ocenie Polki "w ogóle inny rozdział, inna bajka". - Smutna bajka - dodaje pani Katarzyna. - To jest obóz dla uchodźców, który wygląda troszeczkę jak więzienie. Zwłaszcza przez te druty kolczaste, które podwójnym kordonem otaczają obóz - zauważa. Obóz dla uchodźców syryjskich w Za’atari powstał w 2012 roku. Uważa się, że obóz to czwarte największe miasto w Jordanii. Żyje w nim 80 tysięcy ludzi. Uciekli przed wojną, śmiercią i kalectwem. Rydel w obozie prowadzi kolejny projekt. - Tam ludzie żyją w kontenerach albo prowizorycznych domostwach. Niektórzy też w namiotach. Takie obrazy zawsze wracają potem do mnie. Nie da się tego zapomnieć – wyznaje.
Wraz z doktorem Jarupem, człowiekiem, który stawiał pierwsze namioty dla uchodźców na pustyni, prowadzą projekt, który Polska Misja Medyczna uruchomiła w obozie. 1,5 miliona złotych zostało przeznaczonych na tę pomoc. Rodziny w Za’atari otrzymują materiały do renowacji domów, paczki żywnościowe i pakiety higieniczne. A domy rodzin wielodzietnych są zaopatrywane w meble, żeby dzieci miały warunki do nauki. - Mam cztery dziewczynki i dwóch chłopców, czyli w sumie szóstkę. Moje życie było proste w Syrii, nie tak jak tutaj. Życie w obozie jest bardzo ciężkie. Nie ma elektryczności ani wody. Każdej zimy zbieramy wodę i wykorzystujemy ją latem. Myślę, że edukacja w obozie nie jest zbyt dobra – mówi jedna z mieszkanek obozu, Syryjka Fadi Al Jamas. – Tutaj jest zbyt gorąco, życie jest bardzo trudne, a my się starzejemy – stwierdza. - Sytuacja w Syrii była kompletnie inna i o wiele lepsza niż tutaj. Tam mieliśmy własne nieruchomości, piękny dom i farmę. Tutaj nie mamy nic i nasze życie jest uzależnione od pomocy humanitarnej. Nie ma tutaj dla nas przyszłości i nie mamy pieniędzy, by ją zbudować. Życie jest bardzo ciężkie – przyznaje inny mieszkaniec obozu. Pani Katarzyna opowiada, że niedawno studenci z Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego wyjeżdżali na obóz naukowy do Jordanii. - Zgłosili się do mnie, że chcą wesprzeć uchodźców syryjskich w Jordanii, chcą wesprzeć nasz ośrodek zdrowia. Przed wyjazdem zorganizowali zbiórkę pieniędzy. Przyjechali do ośrodka zdrowia, poznali panią dyrektor, spotkali się z lekarzami i przeznaczyli środki na pomoc. Ludzi, którzy chcą pomagać jest bardzo dużo – podkreśla Katarzyna Rydel.
Autor: momo / Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer