Historia Costa Concordii znalazła swój sądowy finał trzy lata po dramatycznej nocy, podczas której wielki statek uległ katastrofie. 13 stycznia 2012 roku jednostka dowodzona przez Francesco Schettino uderzyła w podwodne skały u brzegu wysepki Giglio. Wycieczkowiec z 4252 osobami na pokładzie zatonął w ciągu kilku godzin. 32 pasażerów zginęło.
Sąd w toskańskim mieście Grosetto uznał 11 stycznia 2015, że kapitan Schettino jest winny nieumyślnego spowodowania śmierci 32 osób, obrażeń u 157 oraz nieumyślnego doprowadzenia do katastrofy morskiej. Dodatkowo skazano go za opuszczenie pokładu swojej jednostki na wiele godzin przed zakończeniem ewakuacji pasażerów. Ponadto skazano go za zwlekanie z poinformowaniem odpowiednich służb o katastrofie. Jak ustalono na podstawie nagrań z mostka i łączności radiowej, kapitan próbował zataić i zbagatelizować katastrofalną sytuację, mówiąc o awarii prądu, gdy woda zalewała już dolny pokład.
Wróg publiczny nr. 1
Ze względu na swoje zachowanie przed i podczas katastrofy, Schettino stał się we Włoszech anybohaterem. Jego reputację pogrążyło zwłaszcza upublicznione nagranie rozmowy jaką odbył z kapitanatem portu w Livorno. W jej trakcie Schettino był już w łodzi ratunkowej, podczas gdy na pokładzie jego tonącej jednostki nadal było wielu pasażerów. Oficer dyżurny Gregorio De Falco wyklinał kapitana i kazał mu „do kur.. nędzy” wracać na pokład swojej tonącej jednostki. Schettino odpowiadał coś w sposób nieskładny i stwierdził, że nie jest w stanie wrócić. Kapitan przez cały czas trwania procesu zdecydowanie odrzucał zarzut, jakoby uciekł z pokładu swojego tonącego statku. Zapewniał, że „poślizgnął się” pomagając innymi wsiadać do szalupy, a potem nie było już możliwości wrócić. Jego twierdzenia są mało wiarygodne, bowiem jego zejście z pokładu sfilmowano. Na nagraniu widać, że zszedł na szalupę w normalny sposób. Schettino stał się antybohaterem również z powodu tego, że to on doprowadził do katastrofy i następnie bardzo powoli na nią reagował. Sąd uznał za prawdziwe twierdzenia prokuratury, że to kapitan nakazał zmianę kursu i przepłynięcie niebezpiecznie blisko brzegu wyspy Giglio. Miała to być „standardowa” praktyka, bowiem nocą światła miasteczka na wyspie wyglądają bardzo malowniczo.
Chaotyczna ewakuacja
Tej nocy, 13 stycznia 2012 roku, zbliżenie się do Giglio skończyło się jednak katastrofą. Costa Concordia była w drodze dopiero od kilku godzin. Wyruszyła z portu Civitavecchia pod Rzymem na tygodniowy rejs po portach Morza Śródziemnego. Nieoczekiwanie dla załogi jednostka uderzyła o podwodne skały około godziny 21.45. W burcie wycieczkowca powstało wielkie uszkodzenie długie na 70 metrów, przez które zaczęła się masowo wdzierać woda, która zalała maszynownie. Po kilkunastu minutach statek stracił napęd i główne zasilanie. Przez kolejną godzinę Costa Concordia powoli dryfowała i coraz bardziej się przechylała. Tuż przed godziną 23 osiadła na skałach wyspy Giglio. Dopiero wtedy kapitan zarządził ewakuację, pomimo tego, że już pół godziny wcześniej przechył był niebezpiecznie głęboki a obok znajdowały się pierwsze jednostki służb ratunkowych. Późne podjęcie decyzji o opuszczeniu Costy Concordii zostało uznane za główną przyczynę śmierci 32 osób, które w większości nie wydostały się na czas z wnętrza kadłuba i zostały tam uwięzione. Ewakuacja trwała pięć godzin. Oficjalnie została zakończona tuż przed godziną piątą rano.
Kosztowny wrak
Po zakończeniu akcji ratunkowej zaczął się ostatni etap historii Costa Concordii, która stała się poważnym kłopotem dla władz wysepki Giglio i armatora, firmy Costa Crociere. Wielki wrak stanowił zagrożenie ekologiczne. Operacja jego usunięcia nie miała porównania w historii, bowiem Costa Concordia byłą jednym z największych statków świata, długim na niemal 300 metrów i wypierającym ponad sto tysięcy ton. Dopiero latem 2014 roku udało się go podnieść z dna i przeholowano do portu w Genui, gdzie ma zostać rozebrany na złom. Podczas prac przy wraku zginął jeden człowiek. Cała operacja kosztowała ponad miliard dolarów. Obecnie trwają pracę nad posprzątaniem dna w miejscu, w którym leżał wrak. Mają potrwać rok i będą kosztować dodatkowo 85 milionów dolarów.
Autor: mk/ja / Źródło: tvn24.pl, PAP