Kapitan boeinga twierdzi, że wiatr "ściągnął" go do oceanu


- Kapitan twierdzi, że chciał odejść na drugi krąg, ale nagle poczuł, że samolot jest ściągany przez wiatr. Dlatego miał uderzyć w wodę - twierdzi informator agencji Reutera, który bierze udział w dochodzeniu ws. wypadku na Bali. Wiele ma wskazywać na to, że winna była pogoda.

Boeing 737-800 linii Lion Air wpadł do wody tuż obok pasa lotniska na Bali w sobotę wczesnym popołudniem czasu lokalnego. Nikomu spośród 108 osób na pokładzie nie stało się nic poważnego. Kilkadziesiąt osób odniosło niegroźne obrażenia. Samolot natomiast przełamał się na pół i spoczął na płyciźnie kilkanaście metrów od brzegu. Była to niemal fabrycznie nowa maszyna, dostarczona linii Lion Air miesiąc wcześniej.

Niespodziewany deszcz

Pasażerowie twierdzą, że przed wypadkiem załoga nie sygnalizowała jakichkolwiek problemów i spotkanie z wodą było wielkim zaskoczeniem. Z przecieków ze śledztwa wynika, że dla pilotów gwałtownie wodowanie też było szokiem i do ostatnich momentów lotu wszystko działo się normalnie. Podczas podejścia do lądowania maszyną sterował drugi pilot, obywatel Indii z relatywnie małym nalotem wynoszącym dwa tysiące godzin. Kilka kilometrów przed pasem boeing dostał się w strefę gwałtownych opadów i załoga miała zupełnie stracić z oczu lotnisko przed nimi. W tej sytuacji pierwszy pilot, Indonezyjczyk z uprawnieniami instruktora i nalotem wynoszącym 15 tysięcy godzin, przejął stery. Gdy pilotowana przez niego maszyna schodziła z 122 do 61 metrów, załoga twierdzi, że nadal nic nie widziała przez ścianę gwałtownego deszczu.

"Ściąganie" w dół

W takiej sytuacji kapitan zdecydował się przerwać lądowanie i odejść na drugi krąg. Jednak pomimo jego starań samolot miał zacząć coraz szybciej się zniżać. Pilot twierdzi, że walczył o wysokość, ale silny poryw wiatru spod chmur burzowych spychał go w dół. Po kilkunastu sekundach samolot uderzył w wodę kilkaset metrów przed pasem, który na Bali wystaje z brzegu w morze. Maszyna szybko wytraciła prędkość, urywając między innymi oba silniki, po czym znieruchomiała tuż przy brzegu. Jak twierdzi źródło agencji Reutera, wszystko ma wskazywać na winę pogody, która miała być wyjątkowo ciężka. Zaprzeczają temu jednak dane z lotniskowej stacji pogody. W momencie katastrofy nie zanotowano deszczu a widoczność miała wynosić 10 kilometrów. Wiatr wiał z umiarkowaną prędkością 11 km/h, a nad lotniskiem zalegały niskie chmury burzowe.

Nie wszystko jest jasne

Obaj piloci przeszli testy na obecność alkoholu i narkotyków we krwi, które nie wykazały nic niedozwolonego. W przeszłości kilku pilotów linii Lion Air przyłapano na zażywaniu narkotyków w pracy. Mieli sobie w ten sposób radzić z zmęczeniem wynikającym z przepracowania. Między innymi z tego powodu linie Lion Air są na czarnej liście Unii Europejskiej, czyli nie mają wstępu na niebo Wspólnoty. Nie jest jasne, na ile wiarygodne są tłumaczenia załogi o silnym uskoku wiatru, który miał ich wepchnąć w wodę. Ich samolot miał specjalne oprzyrządowanie, zawczasu ostrzegające przed takim zjawisku. Normalna procedura w wypadku pojawienia się zagrożenia uskokiem wiatru polega na natychmiastowym przerwaniu podejścia i odejściu na drugi krąg.

Autor: mk//gak / Źródło: Reuters