Pasażer z Polski zmarł na lotnisku w Vancouver po tym, jak został obezwładniony elektrycznym paralizatorem.
40-letni Robert D. z Pieszyc w województwie dolnośląskim wylądował w Vancouver w sobotę po południu. Zamierzał wyemigrować do Kanady, gdzie mieszka część jego rodziny. W niedzielę wczesnym rankiem został obezwładniony paralizatorem w sekcji przylotów, gdyż policja uznała, że jest zanadto pobudzony - relacjonował zdarzenie rzecznik kanadyjskiej żandarmerii, Pierre Lemaitre. Polak zmarł wkrótce po założeniu mu kajdanek. - Ten mężczyzna rzucał krzesłami, przewrócił własny wózek z bagażem i strącił na ziemię komputer - dodał Lemaitre. Według policji Polak także wrzeszczał i uderzał w okna.
- Wiedziałam, że osoba, która nie mówi po angielsku i zachowuje się w ten sposób po zamachach z 11 września 2001 roku, będzie mieć kłopoty - powiedziała Sima Ashrafina. Kobieta była naocznym świadkiem zdarzenia. Całe zajście zdążyła zarejestrować swoim telefonem komórkowym, a przed interwencją policji próbowała porozumieć się z Polakiem. - Może był pijany, a może pod wpływem leków. Jest wiele niejasności - dodała. Sima Ashrafina podaje w wątpliwość wersję władz. Według niej wbrew temu, co twierdzi policja, Polaka otoczyło nie trzech, a pięciu policjantów.
W środę rano ma zostać przeprowadzona sekcja zwłok Roberta D. w celu określenia przyczyny zgonu. Policja nie potwierdza na razie, by śmierć miała związek z użyciem paralizatora. Tymczasem według lokalnych mediów od 2003 roku aż 15 osób zmarło w Kanadzie w podobnych okolicznościach. - Dotychczasowe przypadki zgonów po użyciu paralizatora były zwykle spowodowane złym stanem zdrowia osób przeciwko którym był zastosowany albo przyjmowaniem lub przedawkowaniem lekarstw lub narkotyków przez te osoby - powiedział telewizji CBC Lemaitre.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl