Ledwo uciekłem, tłum był już w domu. Przeskoczyłem przez płot na posesję sąsiadów. Wszędzie jest tyle śmierci - relacjonuje cytowany przez CNN świadek walk w indyjskim stanie Manipur. W starciach na tle etnicznym zginęło już co najmniej 55 osób. Władze, by opanować sytuację, wydały siłom bezpieczeństwa polecenie, by "strzelać bez ostrzeżenia".
3 maja w stanie Manipur w północno-wschodnich Indiach wybuchły walki na tle etnicznym między grupami Kuki i Meitei. Według relacji w stolicy stanu, mieście Imphal, słychać odgłosy strzałów oraz płoną budynki i samochody. Zginęło dotąd co najmniej 55 osób, a kolejnych 260 trafiło do szpitali - informuje CNN, powołując się na dane z lokalnego szpitala. - Większość pacjentów przychodzi z poważnymi obrażeniami od postrzeleń lub po uderzeniu w głowę lathi (kijami) - poinformował dr Mang Hatzow ze szpitala rejonowego Churachandpur w stanie Manipur.
Brutalne walki w Indiach
Według wojska przed walkami uciekło już z domów 23 tys. cywilów. Jednym z nich jest pragnący zachować anonimowość młody przywódca plemienny z Imphal, z którym rozmawiała stacja CNN. Jak powiedział, jego dom został zdewastowany i splądrowany 4 maja i od tego czasu przebywa w obozie wojskowym. - Ledwo uciekłem, tłum był już w domu. Przeskoczyłem przez płot na posesję sąsiadów. Właśnie dotarłem do tego obozu z torbą na laptopa. Nie mam nic więcej - powiedział.
- To, czego tutaj niestety jesteśmy świadkami, wydaje się być bardzo systematyczną, dobrze zaplanowaną serią ataków. Wykonanie ich jest przeprowadzane z niemal chirurgiczną precyzją, dokładnie wiedzą, w których domach mieszkają ludzie ze społeczności plemiennych - relacjonował. - Wiele domów jest spalonych, wszystkie nasze kościoły zostały zdewastowane, niektóre zostały spalone - dodał.
Mężczyzna podkreślił brutalność, do której dochodzi na ulicach miasta. - Jest tam tyle śmierci - powiedział. - W drodze do obozu była też matka z synem. Tłum zastąpił im drogę i pobił chłopaka na śmierć. Matka próbowała go bronić, więc ją również zabili - opowiedział.
Aby powstrzymać przemoc, na ulicach miasta rozmieszczone zostały oddziały indyjskiej armii, ograniczono również dostęp do mobilnego internetu. Niedługo po wybuchu zamieszek gubernator stanu Anusuiya Uikey wydała także polecenie "strzelania bez ostrzeżenia", aby opanować sytuację. Jak podkreśliły lokalne władze, rozkaz ten ma być egzekwowany tylko w "ekstremalnych sytuacjach, w których wyczerpano wszelkie formy perswazji, ostrzeżeń, uzasadnionej siły itp.", a mimo to sytuacja pozostawała poza kontrolą.
"Strzelać bez ostrzeżenia"
Zamieszki w stanie Manipur wybuchły po marszu protestacyjnym zorganizowanym przez grupę etniczną Kuki. Sprzeciwia się ona możliwemu włączeniu dominującej w tym stanie grupy etnicznej Meitei do "zarejestrowanych kast i plemion" (Scheduled Casts and Tribes). Status ten, zgodnie z konstytucją Indii, przysługuje grupom społecznym o najniższym statusie ekonomicznym, które często są wykluczone ze społeczeństwa. Szacuje się, że ma go co czwarty mieszkaniec Indii.
Społeczność Meitei od lat domaga się przyznania jej statusu "zarejestrowanego plemienia", dzięki czemu zyskałaby m.in. szerszy dostęp do opieki zdrowotnej, edukacji i stanowisk rządowych. Członkowie stanowiącego mniejszość plemienia Kuki obawiają się jednak, że jeśli Meitei otrzyma ten status, to inne grupy plemienne w regionie zostaną zdominowane i nie będą mogły liczyć na sprawiedliwy dostęp do rynku pracy czy usług publicznych.
Źródło: Guardian, Al Jazeera