Xiomara Castro, była pierwsza dama i kandydatka lewicy w wyborach prezydenckich w Hondurasie, ogłosiła swoje zwycięstwo po przeliczeniu 16 procent głosów. Jej wygrana może oznaczać koniec 12-letniej dominacji konserwatywnej Partii Narodowej w kraju nękanym wojnami gangów, korupcją i biedą.
- Wygrywamy! Dzisiaj ludzie wymierzyli sprawiedliwość. Odwróciliśmy autorytaryzm - zakomunikowała była pierwsza dama Xiomara Castro, reprezentująca partię Wolność i Reformy.
Wstępne wyniki przedstawione przez państwową komisję wyborczą po przeliczeniu 16 procent oddanych głosów wskazują na 53-procentowe poparcie dla Castro i 34-procentowe dla przedstawiciela konserwatystów, burmistrza stolicy kraju, Tegucigalpy, Nasry'ego Asfury, przy frekwencji wynoszącej 68 procent.
Wbrew temu komunikatowi rządząca Hondurasem od ponad dekady Partia Narodowa ogłosiła na Twitterze zwycięstwo swojego kandydata.
Obietnica "stałego dialogu ze społeczeństwem"
Deklaracje obu stron sceny politycznej na temat odniesionego triumfu wyborczego pojawiły się kilka godzin po tym, jak komisja wyborcza przypomniała kandydatom, że przedwczesne ogłaszanie rzekomych wyników jest naruszeniem prawa, zagrożonym karą grzywny.
Castro, która ubiegała się o prezydenturę kraju już w 2013 i 2017 roku, obiecała "stały dialog ze społeczeństwem Hondurasu". Na poniedziałek zapowiedziała serię spotkań z przedstawicielami różnych grup społecznych i organizacji międzynarodowych. Celem nowej głowy państwa musi być wypracowanie skutecznych rozwiązań dla kraju nękanego wojnami gangów, korupcją i biedą - podkreśliła w redakcyjnym komentarzu agencja Associated Press.
Napięcia i kontrowersje wokół głosowań
W niedzielę równolegle z wyborami prezydenckimi w Hondurasie odbyły się wybory parlamentarne. Obu głosowaniom towarzyszyły napięcia i kontrowersje wokół ich organizacji i procedur wyborczych. Komisja wyborcza potwierdziła, że strona internetowa pokazująca obywatelom, w jakim okręgu i lokalu są uprawnieni do oddania głosu, nie funkcjonowała prawidłowo - wstępne dochodzenie wykazało, że doszło do ataku na serwery.
Wyborcy stojący w kolejkach przed lokalami wyborczymi domagali się przedłużenia czasu na głosowanie. "Chcemy głosować!" - krzyczał tłum zwolenników lewicy. "Czas zamykać!" - odpowiadali wyborcy partii konserwatywnej.
- Myślę, że potrzebujemy zmiany - powiedziała dziennikarzom Emily Armijo, która jako jedna z ostatnich miała możliwość wrzucenia karty wyborczej do urny.
Źródło: PAP