- Domagamy się odejścia dyktatora, którego wybór nie był prawnie wiążący, bowiem dopuszczono się fałszerstw - mówił we wtorek jeden z demonstrujących w stolicy Hondurasu Tegucigalpie. Tego dnia na ulice wyszły po raz kolejny tysiące ludzi, by protestować przeciwko prezydentowi Juanowi Orlando Hernandezowi podejrzewanemu przez Stany Zjednoczone o powiązania z gangami narkotykowymi.
W centrum Tegucigalpy około dziesięć tysięcy demonstrantów skandowało hasła przeciw prezydentowi Hondurasu.
Podobnie jak dzień wcześniej w demonstracjach wzięli liczny udział studenci stołecznego uniwersytetu, którzy obrzucili interweniujących policjantów kamieniami i butelkami. Policja użyła gazu łzawiącego.
"Domagamy się odejścia dyktatora"
Wtorkowy protest został zorganizowany z inicjatywy pracowników służby zdrowia i oświaty, którzy oskarżają Hernandeza o dążenie do prywatyzacji tych sektorów, co wiązałoby się ze znacznymi redukcjami zatrudnienia.
- Domagamy się odejścia dyktatora, którego wybór nie był prawnie wiążący, bowiem dopuszczono się fałszerstw - powiedział dziennikarzom jeden z protestujących studentów.
Hernandez został wybrany na drugą kadencję w listopadzie 2017 roku w rezultacie wyborów, które zdaniem części ugrupowań opozycyjnych zostały sfałszowane. Był wówczas popierany przez Stany Zjednoczone.
Prezydent jest obecnie podejrzewany przez amerykańskie służby wymiaru sprawiedliwości o uzyskanie wsparcia finansowego ze strony gangów narkotykowych, które miały finansować jego kampanie wyborcze.
W listopadzie ub. roku aresztowany został w USA pod zarzutem przemytu narkotyków brat prezydenta Tony Hernandez, co dodatkowo pogorszyło sytuację w tym niewielkim kraju Ameryki Środkowej liczącym zaledwie 9 mln mieszkańców.
Autor: asty/adso / Źródło: PAP