Marine Le Pen i grupa członków Zjednoczenia Narodowego staną przed sądem w związku z zarzutami o zatrudnianie fikcyjnych asystentów w Parlamencie Europejskim i sprzeniewierzenie na ten cel milionów euro. Grozi im nawet dziesięć lat więzienia.
W poniedziałek w Paryżu rozpoczyna się proces przeciwko liderce francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen oraz 26 innym osobom, w tym byłym i obecnym europosłom z tej partii. Sprawa dotyczy domniemanego sprzeniewierzenia przez nich pieniędzy unijnych. Proces potrwa do 27 listopada.
Problemy Zjednoczenia Narodowego. Rusza proces
Dochodzenie w sprawie wszczęto w 2016 roku. Dotyczy procederu, który miał trwać od 2004 do 2016 roku. Zarzuty postawiono łącznie 27 osobom, w tym jedenastu europosłom Zjednoczenia Narodowego z tych lat (m.in. Marine Le Pen i jej ojcu Jean-Marie Le Penowi), dwunastu asystentom zatrudnionym w Parlamencie Europejskim, czterem pracownikom Zjednoczenia Narodowego, a także samej partii traktowanej oddzielnie jako podmiot prawny - wymienia "Le Monde".
Według prokuratury grupa oskarżonych miała stworzyć system, w którym z pieniędzy unijnych opłacano fikcyjnie zatrudnionych asystentów. W rzeczywistości zajmowali się oni sprawami partii, a nie unijnymi, co stanowi naruszenie przepisów UE. Parlament Europejski oszacował, że łącznie sprzeniewierzone miało zostać około 7 mln euro - pisze "Le Monde".
Prokuratura wskazuje, że jeden z oskarżonych, Thierry Legier, który był zatrudniony jako asystent Le Pen w PE w latach 2005-2012 i otrzymywał za to wynagrodzenie, tak naprawdę pełnił funkcję ochroniarza jej i jej ojca. Inni "asystenci" mieli zaś nigdy nawet nie pojawić się w budynku Parlamentu albo nie spotkać swojego domniemanego przełożonego.
Partia zaprzecza zarzutom
Gdyby Le Pen została skazana, grozi jej - podobnie jak pozostałym oskarżonym - maksymalnie 10 lat pozbawienia wolności, milion euro grzywny oraz pięcioletni zakaz sprawowania funkcji publicznych. Portal Politico zauważa, że podczas gdy taki wyrok więzienia jest mało prawdopodobny, to zwłaszcza ta ostatnia kara mogłaby być szczególnie dotkliwa dla Le Pen, która już trzykrotnie startowała w wyborach prezydenckich we Francji i deklaruje zamiar startu w kolejnych, w 2027 roku.
Przeprowadzony we wrześniu przez instytut OpinionWay sondaż wykazał, że gdyby wybory prezydenckie odbyły się dzisiaj, Le Pen mogłaby otrzymać do 40 procent głosów w pierwszej turze, w zależności od tego, kto będzie jej przeciwnikiem.
W zeszłym tygodniu rzecznik Zjednoczenia Narodowego Laurent Jacobelli powiedział w rozmowie z agencją Reutera, że Le Pen nie przejmuje się procesem. Zarówno ona sama, jak i cała jej partia stawianym zarzutom zaprzeczają. Ugrupowanie argumentuje, że cała sprawa wynika z różnego rozumienia pojęcia asystenta w Paryżu i w Brukseli.
W tym miesiącu Le Pen mówiła w rozmowie z "La Tribune Dimanche", że jej partia zamierza w sądzie dowieść, że nie popełniono żadnego przestępstwa. - Jestem pewna naszej niewinności - podkreśliła.
ZOBACZ TEŻ: Jordan Bardella na czele Patriotów dla Europy
Źródło: Reuters, Politico, Le Monde, Guardian
Źródło zdjęcia głównego: CHRISTOPHE PETIT TESSON/PAP/EPA