Rakiety, które co chwilę wystrzeliwuje, i nuklearny arsenał, którego użyciem grozi - to broń Korei Północnej wobec świata. Swoich obywateli reżim Kimów w ryzach trzyma nie tylko dzięki obozom pracy, ale również dzięki ogromnej maszynie propagandowej z filmem w roli głównej, gdzie rozrywka jest celem na ostatnim miejscu. Tu głównym bohaterem jest zawsze państwo, zły nie wygrywa nigdy, a ideologii Juche nie może zabraknąć nawet w komedii romantycznej. Tu zasady są inne niż w Mieście Aniołów - tu jest Hollywood Kimów.
"Moja Rodzinna Wieś". To pierwszy film fabularny, który powstał w Korei Północnej. Nakręcony został kilka lat po zakończeniu II wojny światowej i uwolnieniu Korei spod okupacji Japonii, a w konsekwencji podziale kraju na Północ i Południe.
Bynajmniej nie jest to sielankowa opowieść o wiejskim życiu, ale historia o wyrwaniu się Koreańczyków spod brutalnego, kolonialnego jarzma japońskiego imperializmu. Oczywiście dzięki wyłącznej zasłudze dzielnego i bohaterskiego Kim Ir Sena oraz jego armii. Budowa mitu wiecznego prezydenta właśnie się rozpoczęła.
"To nie jest rozrywka dla mas"
Najistotniejszym zadaniem północnokoreańskiej propagandy jest wychwalanie władcy - Kim Ir Sena, Kim Dzong Ila, a teraz Kim Dzong Una.
- Filmowcy w Korei Północnej wierzą, że nie tworzą wyłącznie rozrywki dla mas. Mówią, że służą wyższemu celowi, którym jest "przekazywanie wiadomości w imieniu przywódców" - mówi w rozmowie z tvn24.pl Lynn Lee, autorka filmu dokumentalnego o północnokoreańskiej kinematografii "The Great North Korean Picture Show".
Lee nie ma wątpliwości: - Kinematografia to narzędzie propagandy Korei Północnej.
Narzędzie tym silniejsze, że mimo trudnej sytuacji materialnej w Korei Północnej, kina są jedną z niewielu rozrywek, przede wszystkim w dużych miastach takich jak Pjongjang. A tym, którzy na taką przyjemność nie mogą sobie pozwolić, zapewniana jest ona przez państwo - pokazy filmowe odbywają się w fabrykach czy wojskowych jednostkach, a nieobecność na nich może rzutować na dalszą karierę.
Kobieta jest silna, a Japończyk to wróg
Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna (KRLD) od zawsze rządzona była przez mężczyzn, którzy sprawują władzę praktycznie na wszystkich szczeblach. Wyjątek stanowią jedynie kobiety z rodziny Kima.
W filmach to jednak kobiety przedstawiane są jako silne bohaterki, które nieraz poświęcają swoje życie dla kraju albo przywódcy. Mężczyźni to często postaci ułomne, będące na drugim planie. Według części ekspertów powód takiej strategii jest prosty: Kimowie nie lubią rywali, a w Korei Północnej prawdziwy mężczyzna może być tylko jeden - to przywódca.
Ten filmowy feminizm w wydaniu północnokoreańskim przedstawiony jest m.in. w "Kwiatowej Dziewczynie" z 1972 roku, stworzonej na podstawie dzieła napisanego przez samego Kim Ir Sena. Tak przynajmniej brzmi oficjalne stanowisko reżimu. Jego główna bohaterka, młoda wieśniaczka opiekuje się chorą matką i ślepą siostrą, a w międzyczasie zmaga z okrutnym właścicielem ziemskim i japońskim okupantem. Gatunek filmu: opera rewolucyjna.
Źli bohaterowie, autorzy "zgniłego imperializmu", w północnokoreańskich produkcjach zawsze są Ci sami - to albo Japończycy okupujący od 1910 roku przed kilkadziesiąt lat Koreę, albo Amerykanie, uważani dziś za największego wroga Północy.
Co ciekawe, mimo formalnego stanu wojny z Seulem, północnokoreańscy twórcy z kolegami z Korei Południowej w swoich dziełach zazwyczaj obchodzą się łagodnie. W ostateczności "pozwalają" im nawrócić się albo po prostu przeżyć.
Na Północy, gdzie kino przesiąknięte jest indoktrynacją i reżimową ideologią Juche, nie brakuje jednak również fanów komedii romantycznych. Z tą różnicą, że wydarzenia muszą być osadzone w konkretnym kontekście. Tak, jak na przykład w "Na Zielonym Dywanie", filmie wzorującym się na typowej koreańskiej dramie. Akcja rozgrywa się podczas masowego festiwalu artystyczno-gimnastycznego Arirang, który w Korei Północnej regularnie odbywa się na cześć Partii Pracy Korei, armii oraz - rzecz jasna - przywódców.
Jak kadrować Kimów
Jednak, mimo że obowiązkiem kimowskich filmów jest budowanie kultu jednostki i legendy wokół władcy, dyktatorów czy raczej aktorów ich grających w północnokoreańskich produkcjach próżno szukać.
Przywódcy przedstawiani są wyłącznie w sposób pośredni, są postaciami-widmo: wiadomo, że istnieją i że wszelkie sukcesy to ich zasługa, ale twarzy ich widz nie zobaczy nigdy. Możliwe jest to wyłącznie w przekazach medialnych albo dokumentach. Jednak również wtedy ich filmowanie jest obłożone szeregiem restrykcji.
- Koreańczyków z Północy obowiązują zasady, w jaki sposób mogą nagrywać swoich przywódców. Musi być to ujęcie z przodu, kadr kamery nie może "ucinać” żadnej części ich portretów - wyjaśnia nam Lynn Lee, która wraz partnerem z Singapuru to jedyni zagraniczni filmowcy, którzy otrzymali zgodę na dostęp do kolebki północnokoreańskiej propagandy, czyli państwowego Uniwersytetu Sztuki Filmowej i Teatralnej w Pjongjangu.
Z tej właśnie elitarnej placówki pochodzi zdecydowana większość aktorów grających w północnokoreańskich filmach.
Uciekli do Kima, zostali aktorami
Są jednak wyjątki - w końcu Koreańczyk nie wcieli się we wroga z Ameryki.
Do roli cudzoziemca angażowani są obcokrajowcy przebywający aktualnie w Korei Północnej, np. studenci czy wykładowcy, zazwyczaj nie mający na co dzień żadnego związku z filmem. Efekty można łatwo przewidzieć. Filmy z udziałem obcokrajowców bez większego trudu w Hollywood mogłyby otrzymać Złotą Malinę.
W ten sposób do historii północnokoreańskiej kinematografii przeszło czterech amerykańskich żołnierzy stacjonujących w strefie zdemilitaryzowanej - James Dresnok, Jerry Parrish, Larry Abshier i Charles Jenkins, którzy w latach 60. zdecydowali się uciec do reżimu Kima. Oczywiście zagrali czarne charaktery - diabelskich Amerykanów w serii propagandowych filmów pt. "Bezimienni bohaterowie" o północnokoreańskich szpiegach działających na Południu.
Jeden z nich, Jenkins ostatecznie opuścił KRLD. Po latach stwierdził, że do grania w filmach był zmuszany, a ucieczka do Korei Północnej to "najgłupszą rzeczą, jaką zrobił". Dwóch pozostałych dezerterów zmarła, trzeci nadal żyje na Północy.
Kim Dzong Il – fanatyk kina, który porwał reżysera
Największy Rozwój północnokoreańskiej kinematografii zawdzięczany jest Kim Dzong Ilowi, prawdziwemu pasjonatowi kina. Syn Kim Ir Sena w połowie lat 60. rozpoczął pracę w Departamencie Propagandy i Agitacji Partii Pracy Korei, gdzie stworzył pierwszy film "Droga do Przebudzenia", opowiadający o "walce studentów o rewolucję".
W następnych latach produkował kolejne filmy, wspomnianą wcześniej "Kwiatową Dziewczynę" oraz " Morze Krwi" (1968 rok, także opowiadający o walce z Japończykami), które stały się "nieśmiertelnymi klasykami" północnokoreańskiego kina.
Kim Dzong Il, który miał dostęp do zagranicznych filmów - jego ulubione to m.in. "Piątek trzynastego", "Człowiek z Blizną", "James Bond" czy "Ojciec Chrzestny"; w swojej prywatnej kolekcji miał ponoć 20 tysięcy płyt DVD - nie był w pełni usatysfakcjonowany jakością rodzimych produkcji.
Zdeterminowany dyktator znalazł jednak sposób na poprawę sytuacji. Zdecydował się porwać reżysera z Korei Południowej Shin Sang Oka oraz jego żonę, aktorkę Choi Un Hui. Udało mu się to w 1978 roku, ale para nie była skłonna do współpracy. Reżyser podjął próbę ucieczki z kraju, za co trafił na pięć lat do łagru. Gdy odzyskał wolność, przystał na współpracę. Tak powstał jeden z popularniejszych filmów w kraju Kima. To "Pulgasari", historia z gatunku science fiction, o jaszczurze-gigancie pożerającym żelazo, który walczy ze złym feudalnym panem, okradającym swoich poddanych. Właśnie stworzenie tej północnokoreańskiej wersji japońskiej wersji "Godzill" było jednym z bezpośrednich powodów porwania Shin Sang Oka.
Reżyser - zanim w końcu udało mu się uciec z kraju w 1986 roku - w czasie swojego pobytu w KRLD nakręcił 20 filmów i wprowadził do północnokoreańskiego kina pierwszą w historii scenę z pocałunkiem.
Kim Dzong Un zatrzyma "młyn"?
"Wszyscy z głębokim wzruszeniem wspominają przywódcę Kim Dzong Ila, gdy przyjeżdżał do studia filmowego rano lub wieczorem, czasem głęboko w nocy albo rano, dyskutował o scenariuszu, radził aktorom, jak mają zagrać perfekcyjnie" - tak w pierwszą rocznicę śmierci Kim Dzong Ila pisała reżimowa gazeta "Rodong Sinmun".
Nikt nie ma wątpliwości: to Kim Dzong Il stworzył północnokoreańskie kino w obecnym kształcie. - On rozumiał jak produkować filmy, miał swoje artystyczne wizje i wiedział, jak je zrealizować. Bez Kim Dzong Ila kinematografia Korei Północnej nie byłaby takim wielkim młynem propagandy - mówił Johannes Schonherr, znawca północnokoreańskiego kina w wywiadzie dla serwisu "North Korean Films".
Czy pracę tego młynu kontynuować będzie jego syn, Kim Dzong Un? - Myślę, że nie odziedziczył artystycznych aspiracji swojego ojca - odpowiada krótko Schonherr.
Dotychczasowe kontakty obecnego przywódcy Korei Północnej zakończyły się na odwiedzeniu pierwszego w kraju trójwymiarowego kina w Ludowym Parku Rozrywki w Pjongjangu.
Autor: Natalia Szewczak/kka / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Lianain Films