Taką rzecz robi się zazwyczaj tylko raz w życiu, żeby udowodnić, że się da. Ale Didier Delsalle pięć lat temu na Mount Evereście, najwyższym szczycie świata, wylądował helikopterem dwukrotnie, dzień po dniu.
- Jest tylko jeden szczyt Ziemi, to jest Everest. Gdy osiągniesz ten punkt, już nikt nie zdobędzie wyższego. Nikt po prostu wyżej nie wyląduje - mówi Didier, gość Explorers Festival.
Lata przygotowań
Przygotowania do lotu zajęły aż trzy lata. Na początku trzeba było przekonać producentów helikoptera, by udostępnili sprzęt. Ryzyko było ogromne - Delsalle leciał sam, by maszyna była lżejsza, ale też po to, by nikogo nie narażać.
- Musiałem się przygotować na najgorsze, musiałem się aklimatyzować na dużych wysokościach, uczyłem się latać bez tlenu - wspomina pilot.
Niespodzianek było sporo. Pilota zaskoczyły bardzo silne prądy, które wynosiły helikopter na wysokość 8 tysięcy metrów przy minimalnej pracy silnika. - Normalnie gdy lecisz helikopterem do góry potrzebujesz mocy. A ja w niektórych momentach mogłem zupełnie zredukować moc, a i tak bardzo szybko się wznosiłem. To było niesamowite - powiedział Didier.
Niesamowite i niebezpieczne, tym bardziej, że były też prądy schodzące, które ściągały helikopter w stronę ziemi i wtedy już od mocy silnika zależało to czy próba nie skończy się katastrofą.
Ten pierwszy raz
W końcu udało się, 14 maja 2005 roku, po godzinie lotu Didier utrzymał helikopter na szczycie przez 3 minuty 40 sekund. Minimum to 2 minuty, dopiero po takim czasie uznaje się to za lądowanie.
- Wahałem się może kilka sekund, zanim w końcu posadziłem maszynę. Musiałem wyczuć to odpowiednie miejsce. Wyczuć, bo przecież gdy jesteś już nad samym szczytem, nie widzisz go. Musisz to wyczuć - wspominał swój wyczyn.
Mimo specjalistycznego sprzętu - butli z tlenem i maski, Delsalle miał poważne problemy z powodu braku tlenu. Ale na szczęście nie stracił przytomności
- Musisz wtedy wdychać i wydychać powietrze z dużą częstotliwością, ale nie za głęboko. Musisz skupić całą uwagę na locie, i cały czas upewniać się, czy jesteś przytomny, na przykład przez gryzienie się w język - zdradził.
Co ciekawe, Didier powtórzył swój wyczyn dzień później. Na razie nikt nie odważył się powtórzyć trasy lotu Delsalle'a. I pewnie szybko się to nie zmieni.
- Helikoptery z pewnością nie będą mogły jeszcze latać na Everest rutynowo. Pogoda jest tam bardzo nieprzewidywalna, są bardzo silne wiatry, wiejące z siła 200 km na godzinę. A jeśli warunki są tak złe, z to się nie uda - ocenił Didier.
Nie wystarczy zapłacić
Dzisiaj Delsalle mówi, że nie tyle udało mu się wylądować, co udało mu się przekonać górę, by pozwoliła mu wylądować. Dzisiaj zdarza się, że o szacunku dla tego szczytu zaczyna się zapominać. Stad tyle wypadków - uważa Jamling Tenzing Norgay, syna Tenzinga Norgaya, szerpy, który wraz z sir Edmundem Hillarym pierwszy wszedł na szczyt.
- Szczyt próbują zdobyć ludzie, którzy nie są przygotowani, niewystarczająco wysportowani. Przychodzą tu, płacą dużo pieniędzy i nagle chcą wchodzić na Mount Everest - skomentował Norgay.
Ojciec Jamlinga zdobyciu Mount Evrestu poświęcił całe życie. Najpierw jako tragarz, potem już jako pełnoprawny członek ekspedycji. Gdy w 1953 o pomoc poprosiła go brytyjska ekipa, był już zniechęcony
- Sześć razy próbował zdobyć Mount Everest. W końcu oni go przekonali i on powiedział: dobra może jeszcze jeden raz. I to był siódmy raz, a siódemka to szczęśliwa cyfra - dodał syn słynnego szerpy.
W 1996 roku postanowił podążyć tą samą ścieżką, co ojciec. Było wyjątkowo niebezpiecznie, do himalaistów docierały przygnębiające informacje o 9 śmiertelnych ofiarach, z innej ekipy.
- To było jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Ale wystarczy to zrobić tylko raz w życiu - zapewnił. Choć czasem ciągnie go, by na szczyt ziemi powrócić. Wtedy przypomina sobie, że przecież obiecał żonie, że już nigdy tego nie zrobi.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot. sxc.hu