Trucizna, kula, nóż. Rosyjski doghunter ma pełne ręce roboty

Bezdomne psy w Rosji to olbrzymi problem, dlatego władze często przymykają oczy na okrucieństwo tzw. doghunterówshuterstock

Mają swoje portale i fora, na których wymieniają się doświadczeniami. Podrzucają przepisy na najskuteczniejszą truciznę, wrzucają rysunki psów, na których zaznaczają, gdzie strzelić, by zwierzę nie miało szans. To doghunterzy. Nazywają siebie "służbą sanitarną". W ramach "obowiązków" zabijają tysiące bezpańskich psów, które błąkają się po ulicach rosyjskich miast. Ale czasem człowieka poniesie. Jak tego, który 12 lipca w Samarze zadał 20 ciosów nożem kobiecie, która chciała przeszkodzić mu w zabiciu wyznaczonych do likwidacji psów.

Co kilka miesięcy właścicieli psów w Rosji ogarnia panika. Skupują w aptekach witaminę B6, sprawdzają, która przychodnia weterynaryjna ma ostry dyżur i ograniczają spacery ze swoimi czworonogami do minimum. To znak, że w sieci pojawiły się ostrzeżenia przed tzw. "akcją oczyszczania miasta", którą mają ogłaszać doghunterzy - ludzie, którzy zabijają bezpańskie psy. Takie akcje w tym roku miały się odbyć 20 stycznia i 24 lipca.

Masowe trucie

Wielu obrońców praw zwierząt wątpi, że zmasowana i zaplanowana akcja odbywa się konkretnego dnia, ponieważ w różnych źródłach pojawiały się np. rozbieżności w datach. Wystarczy jednak, że pojawi się ostrzeżenie w wątku na portalu społecznościowym, a wiadomość o akcji rozchodzi się jak kręgi na wodzie. Jedno nie ulega jednak wątpliwości.

W Rosji od ok. pięciu lat lat giną tysiące bezdomnych psów, systematycznie zabijanych przez doghunterów. Przypadki masowego trucia zwierząt odnotowano w Moskwie, Petersburgu, Permie, Tule, Jarosławiu i kilkunastu innych miastach.

Często są to zwierzęta, które mieszkają np. na podwórzu, budowie czy, jak w przypadku czworonogów dokarmianych przez studentów Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego, w okolicy akademika - dokarmiane przez mieszkańców i stróżów, znane okolicznym dzieciom, oswojone i przyjazne. Większość z nich została porzucona po kilku miesiącach lub latach przez właścicieli, którym odechciało się opiekować zwierzakiem.

Lek trucizną

Izoniazyd to lek przeciwgruźliczy, dostępny w Rosji bez recepty. Stosowany zgodnie z zaleceniami, jest bezpieczny dla ludzi. Nawet niewielka dawka leku jest jednak zabójcza dla psów i kotów. Dlatego stał się jednym z ulubionych środków, stosowanych przez doghunterów.

Powoduje u nich ślinotok, drgawki i osłabienie. Po ok. godzinie po zjedzeniu zatrutego kawałka kiełbasy, parówki czy sera zwierzę zapada w śpiączkę, z której już nie da się go wybudzić. Zmieszany z lekiem przeciwwymiotnym jest łakomym kąskiem dla bezpańskich psów, które można znaleźć na ulicach niemal wszystkich rosyjskich miast.

Odtrutką na izoniazyd może być natychmiastowe podanie dużej dawki witaminy B6 w zastrzyku i szybkie zawiezienie psa do weterynarza.

"Czyściciele miasta"

Doghunterzy w Rosji uważają się za wolontariuszy. Mają swoje fora, na których pod hasłem "Nie szkodnikom" dzielą się metodami działania, skrzykują, by wspólnie zaatakować w miejscu, w którym zbiera się stado bezdomnych psów, a później wrzucają zdjęcia swoich trofeów. Choć wielu traktuje swoje zajęcie jak pracę.

- Zabijamy tylko te psy, które nie mają właścicieli, zbierają się w stada i stanowią realne zagrożenie dla ludzi - przekonuje na portalu vse42.ru anonimowy doghunter. - To ciężka robota i wykonuję ją z ciężkim sercem, ale przynajmniej mam spokojne sumienie. Wiem, że mój wybór jest właściwy, dokonałem go świadomie. Przekonuje, że nie jest zwyrodnialcem. - Wielu obrońców praw zwierząt postrzega nas jako sadystów, którym sprawia przyjemność zabijanie zwierząt, ale to nieprawda. To organizacja, która ma swoje zasady i prawa, nie męczymy zwierząt i staramy się pozbywać się ich w najbardziej humanitarny sposób z możliwych - zapewnia.

Inne metody

Wielu doghunterów uważa jednak, że samo podanie trucizny to za mało do zlikwidowania psa. W ostatnich latach coraz częściej szpikują kawałki drobnymi gwoźdźmi, które powodują u psa czy kota krwotok wewnętrzny. Rozrzucają ją w parkach, na obrzeżach miast, wysypiskach śmieci, ale też w dzielnicach sypialnych. W mediach pojawiały się ostrzeżenia, że ślady leku znajdowano też na placach zabaw i w piaskownicach.

W styczniu br. w Chabarowsku aresztowano mężczyznę, który strzelał do bezdomnych - w jego mniemaniu - psów z karabinu. Policja zareagowała na jego działania dopiero wtedy, gdy zaczął grozić bronią kobiecie, której psa zabił chwilę wcześniej. Okazało się, że kobieta jest pracownicą prokuratury rejonowej i wezwała na pomoc znajomych stróżów prawa.

Zaledwie kilka dni temu, 31 lipca, przebrany za kowboja mieszkaniec Permu strzelał do psów w pobliżu centrum handlowego, jadąc quadem, a w przerwach między oddaniem strzału popijając whiskey. Świadkowie zeznali, że mężczyzna zabił jednego psa, zabrał ciało jako trofeum i ruszył w pościg za następnym. Dopiero gdy pies schował się za pracownikami pobliskiej budowy, a mężczyzna wciąż oddawał strzały, na miejsce przyjechała policja. Doghunter odpowie za prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwym oraz użycie broni w miejscu publicznym. Sprawa znęcania się nad zwierzętami jest "badana przez właściwe organy".

Broniła zwierząt

Alkohol często zresztą towarzyszy "akcjom" polujących na psy.

12 lipca br. pijany mieszkaniec Samary zamordował swoją sąsiadkę 63-letnią Ludmiłę Safonową, pracownicę opieki społecznej, która pomagała też bezpańskim zwierzętom. Kobieta usiłowała przeszkodzić mu w zabiciu kundelka.

Zauważyła, że mężczyzna biega po podwórzu z nożem, usiłując dźgać mieszkające na podwórzu psy. Zadzwoniła do znajomej z prośbą o pomoc. Krzyczała, że jej sąsiad jest pijany i za chwilę kogoś zabije.

20 ciosów nożem

- Słyszałam, jak coś jej powiedział, po chwili rozmowa została przerwana - zeznawała koleżanka Safonowej.

Mężczyzna naniósł swojej ofierze 20 ciosów nożem. Zmarła na miejscu. Sprawca został zatrzymany kilkadziesiąt minut po zbrodni. Okazało się, że miał już wcześniej problemy z prawem - w 2014 roku strzelił z karabinka sportowego w oko właścicielowi psa, którego chciał zabić - wtedy sprawę umorzono i "wyciszono".

41-letniemu mężczyźnie grozi do 15 lat więzienia.

Bezdomne, bezpańskie

Problem bezdomnych psów istnieje w Rosji od dziesiątków lat. Nie sposób policzyć, ile ich jest w całym kraju. Eksperci twierdzą, że w samej 12-milionowej Moskwie żyje do 50 tys. bezdomnych psów. Można je zobaczyć w przejściach podziemnych i przy wejściach do stacji metra, w pobliżu bazarów i centrów handlowych, na obrzeżach rosyjskiej stolicy.

W Petersburgu jest ich ok. 15 tys., z czego co roku odławia się i sterylizuje ok. tysiąca czworonogów. Jak podaje portal lenta.ru, choć w ciągu ostatnich dwóch lat na wyłapywanie, transport, sterylizację i szczepienie, a także usypianie bezdomnych psów przeznaczono niemal miliard rubli z rosyjskiego budżetu, efektów nie widać. Wielu urzędników państwowych nie potrafi powiedzieć, gdzie rozpływają się pieniądze, przeznaczone na walkę z bezdomnością zwierząt. W wielu obwodach i miastach nie ma systemowego podejścia do tej kwestii - brakuje schronisk dla psów, domów tymczasowych czy choćby przychodni, w których można wysterylizować i przez kilka dni przetrzymać zwierzę.

Z Soczi do Denver

O sprawie bezdomnych rosyjskich psów było głośno przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Soczi w 2014 roku. Gdy sportowcy przyjechali do wioski olimpijskiej na rekonesans zorientowali się, że władze miasta masowo wyłapują i likwidują bezpańskie psy. Ruszył międzynarodowy program adopcji psów przez sportowców olimpijskich, (pisaliśmy o nim w listopadzie 2014 roku). Szczególnie głośno zrobiło się o Gusie Kenworthym, który na Instagramie publikuje zdjęcia szczęśliwych adoptowanych kundelków Mishki i Jake'a, po które specjalnie wrócił do Soczi.

Program Łużkowa

W Moskwie od 2001 do 2008 roku funkcjonował wdrożony przez mera Jurija Łużkowa program wyłapywania bezdomnych psów, sterylizacji i odwożenia ich w miejsce, gdzie zostały złapane. Program ten jednak został wstrzymany, gdy Łużkow stracił władzę, a merem stolicy został Igor Sobianin. Teraz psy są sterylizowane i trzymane w schroniskach.

Ustawa z 2011 roku "O odpowiedzialnym traktowaniu zwierząt" zezwala obecnie na "utylizację zwierząt" po dwóch tygodniach od złapania, jeśli nie zgłosi się po nie właściciel.

Groźne stada

Czasem tworzą stada, składające się z kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu osobników, polują wtedy w okolicznych parkach na drobną zwierzynę. Zdarza się, że atakują też ludzi - wyrywają jedzenie z siatek ludziom wychodzącym z supermarketów, idą krok w krok za dziećmi zmierzającymi do szkoły.

W ostatnich latach doszło do makabrycznych przypadków zagryzienia dzieci i dorosłych przez zdziczałe psy. 13 marca br. w Czycie stado bezpańskich psów napadło na 9-letnie dziecko. Szczegóły tej drastycznej sprawy poruszyły władze miasta do tego stopnia, że zarządziły stan wyjątkowy i obławę na stado, które niemal doszczętnie pożarło ciało chłopca.

Często jednak zdarza się, że gdy hycle i odpowiednie służby przyjeżdżają na miejsce, nie są w stanie zlokalizować stada i po kilkudziesięciu minutach odjeżdżają, by sporządzić stosowny raport i więcej nie wrócić.

Grzywna za tysiąc psów

Obrońcy praw człowieka uważają, że to właśnie przez brak ogólnokrajowego programu sterylizacji i postępowania z bezpańskimi zwierzętami w Rosji pojawiło się tak wiele bezpańskich psów, a także pole do działania dla doghunterów.

Czy zabijają legalnie? Wbrew pozorom, trudno odpowiedzieć na to pytanie. Rosyjski kodeks karny przewiduje kary za okrutne traktowanie zwierząt, które doprowadziło do ich śmierci lub trwałego uszkodzenia ciała, jeśli było to działanie "chuligańskie" lub w celu uzyskania korzyści majątkowej, przy użyciu drastycznych metod lub w obecności małoletnich. Najwyższa przewidziana w nim kara to pół roku więzienia. W rzeczywistości jednak ten paragraf jest stosowany wyjątkowo rzadko. Głośna była w Rosji sprawa z marca br., gdy we Władywostoku 31-letni Daniła Kislicyn, który przez kilka lat otruł lekiem przeciwgruźliczym ok. tysiąca psów, został skazany na karę grzywny w wysokości 20 tys. rubli (ok. dwóch tys. zł) i to tylko dlatego, że straszył właścicieli psów, które obrał za ofiary np. z powodu dużych rozmiarów. Cała linia obrony zbudowana była na przekonywaniu sądu o "społecznej korzyści" płynącej z zabijania bezpańskich psów i zapewniania bezpieczeństwa mieszkańcom. Kislicyn odwołał się od wyroku.

Bez rezultatów

Obrońcy praw zwierząt skarżą się, że nawet złapanie doghuntera na gorącym uczynku nie przynosi żadnych rezultatów - policja albo nie przyjeżdża na wezwanie, albo spisuje protokół, obiecuje wezwać świadka na przesłuchanie, puszczając zabójcę zwierząt wolno. Z drugiej strony, w mediach coraz częściej wypowiadają się znane w Rosji osoby, takie jak Josif Kobzon, które domagają się bezwzględnej likwidacji wszystkich bezpańskich psów w Rosji - wszelkimi skutecznymi sposobami.

- Sadyzm doghunterów dopełniany jest przez sadyzm struktur państwowych - mówi Ilia Bluwsztejn, twórca programu "Zwierzęta w mieście", który działał w Moskwie za czasów Jurija Łużkowa. - Sam system na wszystkich poziomach sprzyja temu, by budzić w człowieku niskie instynkty, wyciąga z niego wszystko to, co brudne i nikczemne. A zapraszanie doghunterów do programów telewizyjnych (w których najczęściej ścierają się oni z niecieszącymi się obecnie w Rosji dobrą sławą tzw. liberałami i demokratami, którzy bronią praw zwierząt - red.) sprawia, że czują się oni jak bohaterowie. Mają wrażenie, że dostali od państwa mandat na przeprowadzenie masowych czystek. A to, że policja ich nie zatrzymuje, tylko ich w tym utwierdza - podkreśla Bluwsztejn.

Autor: Agnieszka Szypielewicz / Źródło: lenta.ru, meduza.io, "Nowaja Gazieta", rg.ru, fontanka.ru, "Echo Moskwy", openrussia.org

Źródło zdjęcia głównego: shuterstock