W związku z przypadkami przemocy policji wobec demonstrantów, francuska prokuratura poinformowała, że wszczęła kolejne śledztwa. Wśród prowadzonych dochodzeń jest między innymi sprawa pobicia przez funkcjonariusza leżącego manifestanta w Paryżu. Nagranie z tego zdarzenia trafiło do mediów społecznościowych.
W sobotę na ulice Paryża wyszli członkowie ruchu "żółte kamizelki" i przeciwnicy reformy emerytalnej. Jak napisała agencja AFP, manifestanci wznosili hasła wymierzone w rząd oraz policję. Jedna z uczestniczek protestu zarejestrowała i opublikowała w mediach społecznościowych nagranie, na którym widać leżącego na ziemi mężczyznę z zakrwawioną głową, a przyciskający go do chodnika policjant uderza go w twarz. Inni funkcjonariusze otaczają scenę zdarzenia kordonem.
W związku z zarejestrowanym pobiciem prokuratura w Paryżu wszczęła dochodzenie w sprawie "umyślnej przemocy ze strony osoby sprawującej władzę publiczną". Jego prowadzenie powierzone zostało Generalnemu Inspektoratowi Policji Krajowej (IGPN), zwanej "policją w policji". Minister spraw wewnętrznych Christophe Castner zapowiedział, że "jeśli został popełniony błąd, konsekwencje zostaną wyciągnięte". Nagrania wideo określił jako "szokujące".
Rzecznik policji tłumaczył, że sfilmowany mężczyzna nie odpowiadał na polecenia służb i pluł krwią w twarz jednemu z policjantów. Również rzeczniczka rządu Sibeth Ndiaye broniła policji, tłumacząc, że dobrze wykonuje swoje zadania oraz że policjantki i policjanci znajdują się od wielu miesięcy pod ogromną presją. Przyznała jednak, że prowadzone jest "wiele śledztw w sprawie interwencji policyjnych".
Le Pen żąda dymisji prefekta policji
Szefowa skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen ponownie zażądała dymisji prefekta paryskiej policji po interwencjach w czasie sobotnich demonstracji. Natomiast lider skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon stwierdził, że organy ścigania reagują tak, "jakby we Francji trwała wojna domowa", a tak nie jest. Według Melenchona ci aktywiści, którzy chcieli "skontaktować się z prezydentem Republiki [chodzi o ewakuację prezydenta Macrona z paryskiego teatru w piątek wieczorem z powodu wtargnięcia lewicowych aktywistów - red.], byli zwykłymi ludźmi, którzy uważają Emmanuela Macrona za aroganckiego monarchę i którzy nie wiedzą, jak zabrać głos".
Były kandydat lewicy na prezydenta stwierdził, że to szef państwa powinien "uważać, a nie sprawiać wrażenie, że gardzi wszystkimi".
"Macron, przyjdziemy po ciebie do twojego domu"
W czasie sobotnich protestów demonstranci wyruszyli z okolic stacji metra Porte de Champerret w 17. dzielnicy Paryża i skierowali się w stronę dworca Gare de Lyon w południowo-wschodniej części miasta. Sytuacja zrobiła się szczególnie napięta między placem Republiki a placem Bastylii, gdzie siły bezpieczeństwa, otaczające manifestantów kordonem, użyły gazu łzawiącego. Wówczas wśród demonstrantów pojawiły się okrzyki: "Rewolucja". 32 osoby zostały zatrzymane przez policję.
Po przybyciu na plac Bastylii tłum demonstrantów dalej skandował antyrządowe hasła. Krzyczano: "Macron, przyjdziemy po ciebie do twojego domu" czy "Nie dotykaj mojej emerytury".
Żądania dymisji prezydenta Francji Emmanuela Macrona towarzyszą postulatom "żółtych kamizelek" niemal od początku tego ruchu, który rozpoczął się 17 listopada 2018 roku od protestów najpierw przeciwko podatkowi paliwowemu, a później przeciwko polityce gospodarczej rządu.
Demonstracje przerodziły się w agresywne protesty, ale w ostatnich miesiącach ruch stracił zarówno impet, jak i w dużej mierze społeczne poparcie. W grudniu zeszłego roku "żółte kamizelki" zaczęły dołączać do protestów przeciw reformie emerytalnej, które organizowane są przez związki zawodowe.
Strajki we Francji trwają mimo zapowiedzi premiera Edouarda Philippe'a o tymczasowym wycofaniu się z podwyższenia wieku emerytalnego z pełnym prawem do świadczeń emerytalnych.
Źródło: PAP, France24