Gdyby Izrael zdecydował się przeprowadzić powietrzny atak na Iran, jego piloci musieliby pokonać ponad 1,6 tys. km nieprzyjaznej przestrzeni powietrznej, uzupełnić zbiorniki w powietrzu, przebić się przez irańską obronę przeciwlotniczą, a na koniec zaatakować jednocześnie szereg rozrzuconych po całym Iranie podziemnych potężnych bunkrów. A do tego trzeba co najmniej 100 samolotów - pisze "New York Times", który zwrócił się do ekspertów o ocenę takiej potencjalnej operacji wojskowej.
Zdaniem amerykańskich urzędników związanych z obronnością i wojskowych analityków bliskich Pentagonowi, atak, który miałby zniszczyć atomowy program Iranu, musiałby być wielką i niezwykle skomplikowaną operacją.
Eksperci podkreślają, że taka operacja to przedsięwzięcie o zupełnie innej skali niż wcześniejsze udane "chirurgiczne" ataki Izraela na reaktory atomowe w Syrii (2007) i w irackim Osiraku (1981).
Niektórzy analitycy kwestionują w ogóle zdolności militarne Izraela do wykonania takiej operacji. Konieczność "dokończenia" izraelskiego dzieła przez Amerykanów to, obok obaw przed odpowiedzią irańską, główny powód sceptycyzmu Waszyngtonu w tej sprawie.
"Wiele niewiadomych"
"Nie wydaje mi się, żebyście znaleźli kogokolwiek, kto powie: Tak to zrobimy - garść samolotów, jeden wieczór, tam i z powrotem" - mówi Andrew R. Hoehn, były urzędnik Pentagonu, obecnie jeden z dyrektorów w Rand Corporation.
Nie wydaje mi się, żebyście znaleźli kogokolwiek, kto powie: Tak to zrobimy - garść samolotów, jeden wieczór, tam i z powrotem. Andrew R. Hoehn, Rand Corporation
Michael V. Hayden, który był dyrektorem CIA w latach 2006-2009, powiedział z kolei niedawno, że powietrzne uderzenia zdolne poważnie zaszkodzić irańskiemu programowi atomowemu, były "poza możliwościami" Izraela, w części z powodu dystansu, który musiałyby pokonać samoloty oraz skali zadania.
Jednak obecnie w Pentagonie przyznają, że nie mają pełnego obrazu arsenału Izraela. "Jest tu wiele niewiadomych, wiele potencjalnego ryzyka, ale Izrael musiałby wiedzieć, że to ryzyko nie jest aż tak poważne" - dodaje Anthony H. Cordesman, wpływowy analityk wojskowy z Center for Strategic and International Studies.
Trasa
Przyjmując, że Izrael chciałby zaatakować cztery główne obiekty atomowe Iranu - instalacje wzbogacania uranu w Natanz i Fordo, reaktor z ciężką wodą w Arak i zakłady w Isfahanie - analitycy wojskowi mówią, że pierwszy problem do rozwiązania to jak się tam dostać.
Istnieją trzy potencjalne trasy przelotu: północna nad Turcją, południowa nad Arabią Saudyjską oraz centralna, nad Jordanią i Irakiem.
Ta ostatnia byłaby najprostsza i najbardziej prawdopodobna, bo Irak nie ma skutecznej obrony przeciwlotniczej, a USA, po grudniowym wycofaniu się z tego kraju, nie mają już obowiązku obrony irackiej przestrzeni powietrznej. Przyjmując, że Jordania nie ingerowałaby w lot izraelskich samolotów, kolejnym problemem staje się odległość.
Samoloty
Izrael posiada zbudowane w USA F-15I i F-16I, które mogą przenosić bomby zdolne do niszczenia celu, ale zasięg tych maszyn - zależny od pułapu lotu, prędkości i stopnia załadowania - jest dużo mniejszy od zakładanego minimalnego dystansu do irańskich obiektów - tam i z powrotem to przeszło 3 tys. km. A do tego trzeba jeszcze dodać zużycie paliwa podczas bezpośredniego nalotu oraz podczas prawdopodobnej walki z irańskimi samolotami i obroną przeciwlotniczą.
W każdym wariancie Izrael musiałby użyć latających cystern do tankowania samolotów w powietrzu. Tymczasem, przynajmniej oficjalnie nic nie wiadomo, by lotnictwo izraelskie (IAF) miało na służbie teraz choćby jedną taką maszynę. Scott Johnson, analityk IHS Jane's, mówi, że kiedyś Izrael posiadał osiem latających cystern produkcji amerykańskiej KC-707. Nie wiadomo, czy są one wciąż w użyciu. Zdaniem Johnsona niewykluczone, że Izraelczycy zmodyfikowali te samoloty właśnie pod kątem operacji przeciwko Iranowi.
Jakakolwiek liczba latających cystern potrzebowałaby ochrony przez myśliwce. Więc liczba maszyn potrzebnych w operacji natychmiast wzrasta. IAF mają ok. 125 F-15I i F-16I. Większość z nich trzeba by było wykorzystać w operacji.
Obrona
Izrael mógłby użyć swoich samolotów walki elektronicznej, żeby spenetrować irańską obronę przeciwlotniczą i zneutralizować radary, tworząc korytarz powietrzny do przeprowadzenia ataku. Pod tym względem Iran jest zapóźniony technologicznie. W 2010 Rosja odmówiła mu sprzedaży zaawansowanych systemów rakietowych S-300. Jednak irańskie pociski rakietowe mogłyby zmusić izraelskie samoloty do manewrowania i porzucenia części amunicji przed osiągnięciem celów.
Inny potencjalny problem to wielkość izraelskich zapasów bomb zdolnych burzyć instalacje w Natanz, które są ukryte prawdopodobnie pod ok. 10 m żelbetowej wzmacnianej osłony oraz w Fordo, które z kolei są zbudowane w górach.
Jeśli odrzucić wykorzystanie broni atomowej, to Izraelowi pozostają bomby amerykańskiej produkcji GBU-28. Nie wiadomo ile dokładnie takich bomb ma Izrael, i czy okazałyby się wystarczająco skuteczne w Iranie.
Tylko USA
Jak pisze "New York Times", w razie uderzenia na Iran, Izraelczycy muszą rozwiązać szereg problemów, bez gwarancji, że atak się uda. Co innego USA, które mają wszelkie możliwości skutecznego uderzenia.
USA to jedyne supermocarstwo na świecie, które może przeprowadzić taki atak skutecznie. Izrael jest świetny tylko w chirurgicznych uderzeniach. gen. David A. Deptula
Bombowce mogłyby startować z bazy Al Udeid w Katarze, z Diego Garcia na Oceanie Indyjskim lub baz w USA czy W. Brytanii. Dużo większe szanse zniszczenia podziemnych obiektów miałyby też amerykańskie bomby "Massive Ordnance Penetrator", skonstruowane specjalnie do ewentualnego wykorzystania przeciwko Iranowi i Korei Północnej.
"USA to jedyne supermocarstwo na świecie, które może przeprowadzić taki atak skutecznie. Izrael jest świetny tylko w chirurgicznych uderzeniach" - mówi gen. David A. Deptula, emerytowany oficer wywiadu U.S. Air Force, który planował powietrzne kampanie USA w 2001 w Afganistanie i podczas wojny w Zatoce w 1991 r.
Źródło: New York Times
Źródło zdjęcia głównego: IAF