Turecka armia daje schronienie grupie syryjskich rebeliantów walczących zbrojnie z reżimem Baszara al-Asada - informuje "The New York Times". Wolna Armia Syryjska twierdzi, że odnosi sukcesy w walce z wojskiem rządowym.
Na czele Armii stoi płk Riad al-Asaad. Jak powiedział reporterom amerykańskiego dziennika, jego formacja jest liczna i ma mieć podobno ponad 10 tys. żołnierzy w co najmniej 18 batalionach "jawnych" i w nieznanej liczbie jeszcze utajnionych. Pułkownik twierdzi też, że podlegli mu żołnierze tworzą dobrze skoordynowaną strukturę zdolną do rzucenia wyzwania reżimowi.
Skuteczności partyzantów z WAS w walce nie da się zweryfikować, jednak, jak zauważa "NYT", rebelianci, niezależnie od tego ilu ich jest, odnieśli już sukces organizacyjno-propagandowy. Płk. Asaadowi udało się bowiem zorganizować całkiem sprawny sztab - inna sprawa, czy rzeczywiście kimś kierujący - z pomocą syryjskich emigrantów. Jeszcze ważniejsze jest jednak schronienie, którego WAS udzieliła Ankara.
Wolta Ankary
Do niedawna rząd Recepa Tayyipa Erdogana starał się utrzymywać dobre stosunki ze wszystkimi swoimi sąsiadami, w tym z Damaszkiem. Odkąd jednak prezydent Asad postanowił utopić niezadowolonych z jego rządów obywateli w ich własnej krwi, Ankara się od niego odwróciła. Marzący o powrocie do znaczenia z okresu Osmanów Turcy powzięli bowiem decyzję, że będą rozdawać karty na terenach dawnego imperium i nie ma na nim miejsca dla tak brutalnych dyktatorów jak Asad. Dodatkowo Ankara nie mogła sobie pozwolić na to, by wypadki w Syrii ją zaskoczyły.
Turcy postanowili zatem choć częściowo je współkreować. Stąd pomysł na wspieranie Wolnej Armii Syryjskiej, choć Ankara zapewniła dziennikarzy z "NYT", że partyzantom nie pomaga w organizacji oporu, ani nie dostarcza im broni. Płk Asaad nie ukrywa zaś, że to właśnie broni potrzebuje najbardziej. - Prosimy społeczność międzynarodową, żeby zapewniła nam broń. Wtedy my, Wolna Armia Syryjska, będziemy mogli chronić naród syryjski - mówił partyzant dziennikarzom.
Niewiele wskazuje na to, by życzeniom płk. Asaada ktoś uczynił zadość, ale, jak wskazują komentatorzy i eksperci, sam fakt udzielenia schronienia buntownikom przez Ankarę to zupełnie nowy rozdział w historii konfliktu, którego jeszcze kilka miesięcy temu niewielu się spodziewało.
Rozmowy bez rezultatu
W środę w starciach wojska z demonstrantami w różnych rejonach Syrii zginęło - jak informuje Reuters - co najmniej 20 osób, w tym 11 osób cywilnych i 9 żołnierzy. Życie kraju paraliżują też wybuchające wciąż spontaniczne strajki.
Rezultatu nie przyniosły też rozmowy, jakie przeprowadził w środę prezydent Syrii z przedstawicielami kilku państw Ligi Arabskiej. Przewodniczący delegacji, premier Kataru szejk Hamad ibn Dżasim, poinformował jedynie, że rozmowy były "serdeczne i szczere" oraz, że kolejne spotkanie ze stroną syryjską odbędzie się 30 października prawdopodobnie w Damaszku.
Minister spraw zagranicznych Turcji Ahmet Davutoglu, który spotkał się w środę z szejkiem Kataru Hamadem ibn Chalifą, oświadczył, że jego kraj prowadzi konsultacje z członkami Ligi Arabskiej w celu nakłonienia Syrii do "wycofania wojska z miast i położenia kresu okrutnemu traktowaniu własnej ludności".
We wrześniu Turcja zastosowała wobec Syrii sankcje, które - jak powiedział Davutoglu - dotkną m. in. siły zbrojne, sektor bankowy i przemysł energetyczny. Stany Zjednoczone i Unia Europejska wprowadziły wcześniej sankcje, które dotknęły syryjski przemysł naftowy, który - choć niewielki - odgrywa kluczową rolę w gospodarce syryjskiej. Według ocen ONZ, podczas trwających już siedem miesięcy protestów, zginęło już ok. 3 tys. osób.
Źródło: nytimes.com, PAP