W zamierzeniu miało pójść szybko i łatwo - tak obiecywali zwolennicy brexitu. Zamiast tego mieliśmy trzy i pół roku nerwów i niepewności przeplatanych z irytacją i znudzeniem. Co działo się między dniem, kiedy Brytyjczycy powiedzieli "nie" Unii Europejskiej, a dniem, w którym w końcu ją opuszczają.
Decyzję o przeprowadzeniu referendum w sprawie wystąpienia z Unii Europejskiej w 2015 roku podjął ówczesny premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Mimo że sam szef rządu prowadził kampanię na rzecz pozostania we Wspólnocie, 23 czerwca 2016 roku Brytyjczycy opowiedzieli się za rozwodem z Brukselą - 51,9 procent do 48,1. W konsekwencji tej decyzji Cameron podał się do dymisji.
Jego miejsce zajęła była minister spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii Theresa May. By wcielić w życie wolę narodu wyrażoną w głosowaniu, premier rozpoczęła negocjacje z unijną "27". Ich celem miało być wypracowanie porozumienia określającego warunki brexitu. Pierwotnie datę rozwodu Londynu z Brukselą wyznaczono na 29 marca 2019 roku.
Mając ręce związane przez Izbę Gmin, May nie zdołała wyprowadzić kraju ze Wspólnoty w terminie i była zmuszona poprosić Unię o przesunięcie daty brexitu. W "doliczonym czasie" nadal nie była jednak w stanie wynegocjować umowy, którą zaakceptowaliby zarówno brytyjscy deputowani, jak i Unia Europejska. Po trzykrotnym odrzuceniu porozumienia przez Izbę Gmin, szefowa rządu została zmuszona do rezygnacji z urzędu.
Jednym z głównych problemów, które stanęły na drodze Theresy May do przyjęcia porozumienia z Unią, była kwestia granicy między Irlandią a Irlandią Północną. Umowa z Unią zakładała bowiem kontrowersyjny mechanizm backstopu, czyli "polisy ubezpieczeniowej", która miała zagwarantować, że nie będzie tzw. twardej granicy na wyspie Irlandia. Mechanizm miał być uruchomiony tylko wówczas, gdyby nie doszło do zawarcia umowy dotyczącej przyszłych relacji między UE a Wielką Brytanią.
Dla brytyjskich eurosceptyków problematyczne było jednak to, że w razie braku porozumienia z Unią, Zjednoczone Królestwo byłoby zmuszone do pozostania w unii celnej i w elementach wspólnego rynku, aby nie dopuścić do powrotu twardej granicy między objętą brexitem Irlandią Północną, a pozostającą w Unii Europejskiej Irlandią.
Powrót twardej granicy mógłby oznaczać odrodzenie się konfliktu domowego w Irlandii. Podpisane w 1998 roku porozumienie wielkopiątkowe, na mocy którego między innymi powstał wspólny protestancko-katolicki rząd prowincji, kończyło konflikt między protestancką większością, chcącą pozostania pod zwierzchnictwem Londynu, a katolicką mniejszością, walczącą o zjednoczenie Irlandii.
Po rezygnacji Theresy May, w lipcu 2019 roku w wyniku wyborów w Partii Konserwatywnej nowym liderem torysów i szefem brytyjskiego rządu został były burmistrz Londynu i szef dyplomacji Boris Johnson. To, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, zagorzały zwolennik brexitu, który opowiadał się za opuszczeniem Unii Europejskiej "z umową lub bez" 31 października 2019 roku - w drugim terminie, wynegocjowanym jeszcze przez May.
W połowie października Johnson wynegocjował nowe porozumienie z Unią Europejską, które miało rozwiązywać problem granicy brytyjsko-irlandzkiej, a dokładnie - między Irlandią Północną (będącą częścią Zjednoczonego Królestwa) a Republiką Irlandzką. Propozycje Johnsona zakładały, że Irlandia Północna wyjdzie wraz z resztą Zjednoczonego Królestwa z unii celnej z UE, ale pozostanie w unijnym jednolitym rynku.
Mniejszościowemu wówczas rządowi konserwatystów nie udało się poddać pod głosowanie umowy z Unią, ponieważ deputowani przyjęli poprawkę zobowiązującą gabinet, by w pierwszej kolejności przyjąć ustawę implementującą warunki porozumienia do brytyjskiego prawa. W efekcie Johnson, zobligowany inną ustawą parlamentu - tak zwaną ustawą Benna - musiał wysłać do Brukseli wniosek o przesuniecie daty wyjścia z UE do 31 stycznia 2020 roku. Zrobił to, choć się pod wnioskiem nie podpisał i dołączył do niego list, w którym wyjaśniał, że to decyzja posłów, a nie jego, a on sam uważa ją za błędną.
W ekspresowym tempie rząd Borisa Johnsona zaprezentował Izbie Gmin projekt ustawy o porozumieniu w sprawie wystąpienia kraju z Unii Europejskiej (WAB). Deputowani poparli ją w pierwszym głosowaniu, ale nie zgodzili się na proponowany harmonogram prac, które miały się zakończyć w ciągu trzech dni.
Niepowodzenie Borisa Johnsona w październiku ostatecznie doprowadziło do przesunięcia brexitu i przedterminowych wyborów parlamentarnych. Przyniosły one wyraźne zwycięstwo Partii Konserwatywnej. Dla torysów był to najlepszy wynik, jeśli chodzi o liczbę zdobytych miejsc, od trzeciego i ostatniego zwycięstwa Margaret Thatcher w 1987 roku, a biorąc pod uwagę skalę poparcia - 43,6 proc. - nawet od jej pierwszego zwycięstwa w 1979 roku.
Dla laburzystów wybory okazały się całkowitą klęską. 203 mandaty, które zdobyli, to najgorszy wynik od 1935 roku.
22 stycznia Izba Gmin, dzięki zdobytej w grudniowych wyborach przez Partię Konserwatywną większości, odrzuciła 5 poprawek zgłoszonych dzień wcześniej przez Izbę Lordów. Po ponownym odesłaniu projektu przez deputowanych, lordowie z wyższej izby brytyjskiego parlamentu zdecydowali się ostatecznie poprzeć projekt w niezmienionej formie. 23 stycznia zgodę na wprowadzenie w życie ustawy wyraziła królowa Elżbieta II.
29 stycznia umowę o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej poparł Parlament Europejski w Brukseli. Dzień później zgodziła się na nie ostatecznie Rada Unii Europejskiej.
Teraz okres przejściowy
Wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej nie zakończy procesu brexitu, bo rozpocznie się wtedy 11-miesięczny okres przejściowy, podczas którego Zjednoczone Królestwo w praktyce stanie się niegłosującym członkiem Wspólnoty. Formalnie nie będzie już w Unii, ale nadal będzie wchodziło w skład jednolitego unijnego rynku, co oznacza też swobodę przepływu osób, nadal będzie częścią unii celnej, będzie płaciło składki do unijnego budżetu i pozostanie związane unijnymi prawami.
W ciągu tych 11 miesięcy powinny się rozpocząć i zakończyć negocjacje w sprawie przyszłych relacji handlowych między Wielką Brytanią a Unią Europejską.
Źródło: tvn24.pl, PAP