|

Referendum konstytucyjne na Białorusi, czyli co zrobić, żeby zachować władzę

Alaksandr Łukaszenka
Alaksandr Łukaszenka
Źródło: Alexei Nikolsky/kremlin.ru/TASS/PAP

We wtorek na Białorusi rozpocznie się głosowanie przedterminowe w referendum konstytucyjnym. Nowa ustawa zasadnicza miała uspokoić nastroje społeczne i zmienić ustrój państwowy Białorusi. Ten scenariusz okazał się jedynie wielkim przedstawieniem, które teraz właściwie nikomu nie jest potrzebne.

Artykuł dostępny w subskrypcji

O zmianach w konstytucji Białorusi Alaksandr Łukaszenka mówił od wielu lat, jednak głośniej zaczął o tym wspominać jesienią 2020 roku. Po sfałszowanych wyborach prezydenckich, gdy Białoruś ogarnęła fala protestów, a stosowane na szeroką skalę represje nie przynosiły rezultatu, Alaksandr Łukaszenka odgrzał stary temat zmian w ustawie zasadniczej, o którym mówił ostatni raz jeszcze w 2016 roku. Według części analityków, był to także efekt nacisków ze strony Moskwy, która była zirytowana tym, że rządzący w Mińsku nie jest w stanie opanować sytuacji i na ulicach stolicy, i innych miast. Co tydzień pojawiają się demonstrujący, których brutalnie pałuje milicja. Oczywiście Kreml nie był zaniepokojony stanem praw człowieka na Białorusi, a tym, że brak w tym kraju stabilności, którą tak lubią postkomunistyczne reżimy.

Założenie, które przyjął Alaksandr Łukaszenka, polegało na tym, że obietnica ograniczenia władzy prezydenckiej w konstytucji uspokoi społeczeństwo. I rzeczywiście na ulicach pojawiało się coraz mniej protestujących, co było jednak wynikiem przede wszystkim kontynuowania represji - wobec demonstrantów stosowana była siła fizyczna, trafiali do aresztów, gdzie niektórzy byli torturowani, a sądy wydawały drakońskie wyroki, niektórych zwalniano z pracy czy straszono pozbawieniem prawa do opieki nad dziećmi. Cena wyjścia na ulicę okazała się zbyt wysoka.

Tydzień temu wiceprezes Sądu Najwyższego Waler Kalinkowicz poinformował, że od sierpnia 2020 roku 1832 osoby zostały skazane w procesach związanych z udziałem w protestach. Wśród nich największą grupę, około jedną czwartą, stanowią ci, którzy mieli dopuścić się obrazy przedstawicieli władz. Ponad jedna trzecia wszystkich skazanych trafiła do więzień i kolonii karnych. Pozostali zostali ukaraniem ograniczenia wolności. Centrum Obrony Praw Człowieka Wiasna informuje, że na Białorusi jest obecnie (to dane z 18 lutego) 1061 więźniów politycznych.

Nastroje społeczne zostały nie tyle uspokojone, co stłumione, a Łukaszenka zaczął się powoli wycofywać ze swoich pomysłów radykalnych zmian w ustroju państwa. Obecnie sprowadzają się one do tego, żeby zmieniając, nic nie zmienić, a już na pewno nie pozbawić obecnie rządzącego władzy.

Alaksandr Łukaszenka
Alaksandr Łukaszenka
Źródło: president.gov.by

Dojarki i traktorzyści popierają władze

W konstytucji znajdzie się zatem Ogólnobiałoruski Zjazd Ludowy. Dotąd nieumocowany prawnie organ, który zbierał się mniej więcej co pięć lat, od 1996 roku, aby wyrazić poparcie dla polityki Łukaszenki. Ostatni raz jego posiedzenie odbyło się w lutym zeszłego roku. Wzięło w nim udział 2700 delegatów - starannie wybranych zwolenników "prezydenta" od dojarki i traktorzysty, poprzez nauczycieli i lekarzy, aktorów i piosenkarzy, aż do dyrektorów kołchozów i wielkich zakładów przemysłowych. Nie ma tam miejsca na dyskusję, nie mówiąc już o opozycji. Ma on stworzyć wrażenie masowego poparcia wszystkich grup i warstw społecznych dla Łukaszenki.

W nowej ustawie zasadniczej Ogólnobiałoruski Zjazd Ludowy ma być wybierany raz na pięć lat, składać się z 1200 osób, które będą się zbierać raz na rok. Nadal jednak nie wiadomo, kto będzie mógł brać udział w pracach Zjazdu. W ciągu roku ma być przyjęte odpowiednie prawo, które określi sposób wyboru członków.

Zjazd będzie miał także skonkretyzowane uprawnienia: będzie miał prawo do formowania składu Centralnej Komisji Wyborczej, wybierania prezesów i sędziów sądów Najwyższego i Konstytucyjnego, a nawet ogłaszania stanu wojennego lub wyjątkowego. Ma przy tym prawo wydawać dekrety. Co więcej, Zjazd może "zastępować prezydenta", jeśli działa on w sposób niezgodny z ustawą zasadniczą. Czyli de facto może odsunąć szefa państwa od władzy.

Ten ostatni zapis jest bardzo ważny w przypadku, gdyby to nie Łukaszenka "wygrał" następne "wybory" prezydenckie. Już teraz ma on zagwarantowane członkostwo w tym organie i będzie mógł kontrolować nowego szefa państwa.

Wieczny i bezkarny prezydent

Taki scenariusz jest jednak mało prawdopodobny, ponieważ nowa konstytucja "zeruje" kadencje Łukaszenki i pozwala mu jeszcze dwa razy brać udział w organizowanych przez siebie wyborach. Przypomnę, że ostatnie głosowanie, które zostało uznane przez wspólnotę międzynarodową za demokratyczne, odbyło się na Białorusi w 1994 roku, gdy w jego wyniku prezydentem został właśnie Łukaszenka. Nowa ustawa ogranicza jednak liczbę kadencji szefa państwa do dwóch. Czyli, przy sprzyjających wiatrach, obecny szef państwa będzie mógł rządzić do 2035 roku, gdy będzie miał 81 lat. Władimir Putin dzięki prawnym manipulacjom będzie mógł być prezydentem o rok dłużej, do 2036 roku, gdy będzie miał 84 lata. Teoretycznie też Łukaszenka, jako prezydent, może stać na czele Zjazdu.

W konstytucji zapisano także gwarancje bezkarności dla obecnego szefa państwa. Były prezydent otrzymuje wieczny mandat Rady Republiki (izba wyższa parlamentu) i nie może być pociągnięty do odpowiedzialności za swoje działania w czasie prezydentury.

Prezydentem można będzie być od 40. roku życia, a nie 35. Wprowadzono przy tym znaczne ograniczenia dotyczące życia za granicą, co jest prawdopodobnie związane z masową ucieczką z Białorusi oponentów reżimu. Szef państwa musi mieszkać co najmniej 20 lat na Białorusi (nie 10, jak poprzednio) i nigdy nie mógł mieć obcego obywatelstwa, a nawet karty pobytu czy innego dokumentu, który daje prawo do ulg za granicą. Taką jest na przykład Karta Polaka, czy nawet legitymacja studencka wydana w innym państwie niż Białoruś.

Wydłużono także kadencje parlamentu z czterech do pięciu lat i podniesiono wiek biernego prawa wyborczego.

Z ważnych zmian jest też ta, która dotyczy statusu Białorusi. Nie będzie już ona państwem neutralnym i pozbawionym broni jądrowej, a tylko krajem, który "wyklucza agresję wojskową ze swojego terytorium w stosunku do państw trzecich".

Inne zmiany mają charakter kosmetyczny, na przykład mówią o tym, że "małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny" czy że Białorusini mają dbać o swoje zdrowie. Może to wydawać się banalne, ale w państwowych mediach są bardzo promowane właśnie te zmiany: społeczne, a nie polityczne. Nawet jeśli nie mają one większego znaczenia, bowiem związki jednopłciowe są na Białorusi i tak zakazane.

Cały naród rozmawia o konstytucji

Omówienie propozycji zmian do konstytucji wyglądało dość kuriozalnie i w tradycyjnym radzieckim stylu.

- Zmiany do konstytucji to jeden z głównych tematów rozmów w społeczeństwie. Eksperci przekonują, że czas poważnej modernizacji ustawy zasadniczej nastąpił. Potrzeby społeczeństwa uruchomiły cywilizowany mechanizm zmian - słyszymy w kanale ONT.

Wszystkie tego rodzaju "omówienia" były odgórnie organizowane. Już do procesu przygotowania dokumentu byli dołączeni tylko zwolennicy Łukaszenki. Przedstawiciele opozycji, czy nawet osoby spoza systemu, jak działacze społeczni, nie mieli szans, aby ich propozycje zostały wzięte pod uwagę.

Alaksandr Łukaszenka
Alaksandr Łukaszenka
Źródło: president.gov.by

Podobnie, gdy tekst już był gotów, w zakładach pracy, na uczelniach, w szkołach, a nawet na poligonach odbyły się pokazowe "dyskusje" na temat ustawy zasadniczej. Wiadomości telewizyjne regularnie informowały o tym, że Białorusini zapoznali się z jej tekstem i chwalą zaproponowane rozwiązania. Komuś podoba się zwiększenie roli Ogólnobiałoruskiego Zjazdu Ludowego, a ktoś z kolei jest pod wrażeniem zapisu, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Jeśli komuś coś się nie podobało, to mogło być jedynie ograniczenie kadencji prezydenta, bo przecież na Białorusi wszyscy popierają Łukaszenkę. Przynajmniej w państwowych mediach, a inne nie są ogólnodostępne. Nawet jeśli ktoś ma krytyczną opinię, to nie powie o tym głośno, obawiając się, że trafi do więzienia.

- To prawdziwie ludowy dokument. Białorusini stali się jego współautorami. Każdy chętny mógł przedstawić swoje propozycje - wieści pierwszy kanał białoruskiej telewizji.

Jeśli reżimu nie można krytykować, to można spróbować z niego zażartować. Dyrekcje kilku szkół dały się nabrać na fałszywe listy od "organizatora platform dialogowych Aleksiejewa A.A.", który wysyłał maile do dyrekcji różnych placówek z zaleceniem przeprowadzenia tego rodzaju spotkań. Kierownictwo nie wahało się spełnić "zalecenia" i wysłać Aleksiejewowi A.A. raport, czyli zdjęcia z omówienia nowej ustawy zasadniczej.

(Prawie) cały naród idzie głosować

Wstępne wyniki referendum mają być znane już w poniedziałek, 28 lutego. Ostateczne - w piątek, 4 marca. Nie ma jednak wątpliwości, że władze zadbają o to, aby Białorusini masowo poparli proponowane zmiany. Reżim Alaksandra Łukaszenki musi pokazać, że nadal ma poparcie społeczeństwa.

Stąd właśnie masowe zachęcanie do udziału. Władze na przykład organizowały koncerty białoruskich gwiazd na lotnisku w Mińsku czy w zakładach pracy. Między traktorami tańczyły "cepeliowe" zespoły ludowe, występowali artyści estradowi, czy nawet odbywały się pokazy gimnastyki artystycznej. Wykonawców otaczały grupy oderwanych od pracy robotników z flagami Białorusi. Obok umieszczano hasła zachęcające do udziału w głosowaniu.

Lotnisko w Mińsku
Lotnisko w Mińsku
Źródło: Służba prasowa lotniska w Mińsku

Oprócz tego w telewizji pojawiały się filmy, w których bohaterowie z radością szli na narty, zakupy, do kina czy na ryby, ale nikogo tam nie spotykali, ponieważ wszyscy byli na referendum. Inny film, który często jest pokazywany jako reklama na YouTube, nawiązuje do głównej piosenki protestów "Czekamy na zmiany" Wiktora Coja. Głos zza kadru radzi, że jeśli ktoś czeka na zmiany, to właśnie powinien wziąć udział w referendum.

Sam proces odbywa się według znanego schematu. Najpierw jest przedterminowe głosowanie, które od zawsze sprzyja fałszerstwom wyborczym w takich krajach jak Białoruś czy Rosja. Urn nikt nie kontroluje, gdy teoretycznie zamknięte są lokale wyborcze. Ułatwia to też kontrolę głosowania w takich instytucjach jak więzienia, jednostki wojskowe czy szpitale. Tam zazwyczaj reżim osiąga najlepsze wyniki.

Z głosowania zostali przy tym wykluczeni Białorusini mieszkający za granicą, którzy raczej żyją poza ojczyzną nie z własnego wyboru, a z obawy przed tym, że we własnym kraju trafią za kratki. Oficjalnie powodem są zachodnie sankcje, które spowodowały zmniejszenie liczby pracowników placówek dyplomatycznych, a także ograniczenia koronawirusowe w poszczególnych krajach. Tłumaczenia te brzmią wyjątkowo niewiarygodnie, ponieważ na Białorusi w ramach walki z pandemią zrezygnowano tylko z zasłonek w kabinkach do głosowania. Nie ma żadnych innych środków zapobiegawczych. Opozycja uważa przy tym, że usunięcie zasłonek to sposób na to, aby Białorusini nie psuli kart do głosowania. Zachęcają do tego bowiem oponenci Łukaszenki i antyreżimowe organizacje pozarządowe. Sugerują one, żeby postawić dwa krzyżyki, co ma być znakiem niezgody na propozycje władz. Z drugiej strony w ten sposób legitymizują referendum, ponieważ staje się ono ważne w momencie, gdy swoje głosy odda połowa osób zapisanych na listach wyborców.

Oponenci władz i przedstawiciele organizacji pozarządowych zrezygnowali z obserwacji referendum, ponieważ zdawali sobie sprawę, że każdy taki obserwator zostanie natychmiast zatrzymany i trafi do aresztu. W związku z tym aktywiści zajmujący się od lat obserwacją wyborów proponują, aby to każdy Białorusin stał się obserwatorem i wysyłał za pomocą komunikatora Telegram anonimową informację o tym, że doszło do naruszeń. Podobny mechanizm działał w 2020 roku. Wtedy jednak obserwatorzy nie ukrywali się ze swoją działalnością.

Władze w Mińsku nie zaprosiły też misji OBWE. Przedstawiciele krajów UE przyjadą indywidualnie, a nie jako część większej misji Brukseli. Są za to obserwatorzy ze Wspólnoty Niepodległych Państw (były ZSRR bez państw bałtyckich, Gruzji i Ukrainy), którzy nigdy nie widzą jakichkolwiek naruszeń na wyborach na terytorium byłego Związku Radzieckiego, nawet jeśli są one otwarcie fałszowane. Szczególnie że na czele misji stoi stary przyjaciel Łukaszenki, Leonid Anfimow, który obecnie jest członkiem kierownictwa WNP, a wcześniej przez sześć lat był szefem białoruskiego Komitetu Kontroli Państwowej, czyli odpowiednika Najwyższej Izby Kontroli.

Reżim boi się przy tym jakichkolwiek niepokojów społecznych związanych z głosowaniem. Gdy po sfałszowanych wyborach prezydenckich zdarzały się przypadki szykan pod adresem członków komisji wyborczych, postanowiono ukryć ich nazwiska. Taka decyzja, według Centralnej Komisji Wyborczej, jest podyktowana koniecznością zapewnienia im bezpieczeństwa. Przy czym jest ona sprzeczna z białoruską ordynacją wyborczą. A jeszcze niedawno władze zorganizowały akcję, w której członkowie komisji zapewniali, że nie dadzą się zastraszyć opozycji i na krótkich filmikach darli wydrukowane "listy z groźbami". Przy czym robili to anonimowo.

Alaksandr Łukaszenka
Alaksandr Łukaszenka
Źródło: Pavel Orlovsky/BelTA/TASS/PAP

Wszystko idzie zgodnie z planem

Referendum na Białorusi tak naprawdę nic nie zmieni. Alaksandr Łukaszenka jak pozostawał u władzy, tak i u niej pozostanie. Moskwa będzie zadowolona, bo zostanie zachowana stabilność. Nie będzie żadnych przedterminowych wyborów, o których rządzący w Mińsku mówił jeszcze latem 2020 roku. Władza Łukaszenki najwyżej rozszerzy się jeszcze formalnie na Ogólnobiałoruski Zjazd Ludowy. Wszystkie poprzednie referenda na Białorusi właśnie po to były Łukaszence potrzebne. W 1995 roku dało ono prezydentowi prawo do rozwiązywanie parlamentu, w 1996 roku zmiany do konstytucji wzmocniły władzę prezydencką i ostatecznie zmarginalizowały parlament, a w 2004 roku zlikwidowały ograniczenia co do liczby kadencji.

Zwolennicy Łukaszenki ślepo pójdą od wtorku wyrażać dla niego poparcie, a oponenci głosowanie zignorują albo oddadzą głosy nieważne. Liczba tych ostatnich, zresztą tak samo jak pierwszych, nie zostanie prawdopodobnie policzona. Wyniki już dawno zostały ustalone i pokażą, że "cały naród kocha swojego przywódcę".

Piotr Pogorzelski jest dziennikarzem portalu Biełsat i autorem podcastu Po prostu Wschód.

Czytaj także: