Błagaliśmy, by przynieśli nam wodę. Dostaliśmy 2,5 litra na 65 osób. Dostaliśmy też jeden bochenek chleba. Na 65 osób — to jedna z relacji Białorusinów osadzonych w więzieniach za udział w powyborczych ulicznych demonstracjach. Jedna z tych mniej drastycznych. O zastraszaniu, groźbach gwałtu, biciu, torturowaniu opowiedzieli dziennikarce TVN24 Adzie Wiśniewskiej.
Od początku trwania protestów na Białorusi aresztowano blisko 7 tys. osób. Ile z nich wskutek poważnych obrażeń trafiło do szpitali – nie wiadomo. Charakter interwencji białoruskich funkcjonariuszy budzi sprzeciw unijnych instytucji i państw ościennych. MSZ Ukrainy w specjalnym oświadczeniu wyraziło zaniepokojenie w związku z przypadkami "nieuzasadnionej brutalności funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa wobec obywateli biorących udział w protestach, przedstawicieli mediów i obcokrajowców". Z kolei szef unijnej dyplomacji Josep Borrell poinformował o rozpoczęciu prac nad sankcjami dla osób odpowiedzialnych za przemoc i fałszowanie wyników wyborów na Białorusi.
Ci, którzy opuścili już areszty, mówią o niezwykłej brutalności przedstawicieli służb. Czworo z nich opowiedziało nam o swoich przeżyciach. Ich świadectwa łączy nie tylko doświadczenie przemocy, ale jeszcze jeden wspólny mianownik – chęć przedstawienia własnej historii i bycia usłyszanym. Chęć zabrania głosu. Głosu, który przez ostatnie dziesięciolecia był tłumiony przez autorytarny reżim. We wszystkich tych rozmowach dało się wyczuć również nadzieję na to, że tym razem coś w ludziach pękło i po 26 latach wreszcie nadejdzie długo wyczekiwana zmiana.
Zatrzymanie. "Bydło, terrorystka, opłacane przez Zachód zwierzę"
Paweł, 32 lata
10 sierpnia szedłem ulicą Sowiecką (centralna ulica Grodna - red.). Wszędzie dookoła było pusto. Wojskowi i milicja zablokowali wszystkie drogi. Widziałem jedynie policyjne auta i więźniarki. Doszedłem do ulicy Zamkowej. Zobaczyłem, że z naprzeciwka biegną w moją stronę funkcjonariusze. Zapytałem jednego z nich, czy mogę iść w tę stronę. Przytaknął. Ale po chwili, w krótkofalówce innego policjanta usłyszałem: "Bierz tego w białej koszulce".
Tego w białej koszulce - czyli mnie. Związali mi ręce. Popychali, ponaglając: "szybciej, bydlaku!". Zapakowali mnie do więźniarki i kazali mi oddać wszystkie rzeczy osobiste. W więźniarce razem ze mną jechał niepełnosprawny chłopak. Miał poważną wadę serca. Powtarzał, że źle się czuje. Nawet pokazywał dokumenty potwierdzające jego niepełnosprawność. Oczywiście nikogo to nie obchodziło. Poprosiłem funkcjonariuszy, żeby mu pomogli. Chłopak już ledwo oddychał i tracił przytomność. Usłyszałem tylko: "Niech się tym zajmą w więzieniu". Po kilku minutach chłopak rzeczywiście stracił przytomność. Zacząłem krzyczeć. Jeden z funkcjonariuszy wziął butelkę z wodą i przez siatkę chlusnął chłopakowi w twarz. Potem przystawił mu butelkę do ust i dał upić kilka łyków. Chłopak odzyskał świadomość, zaczął kontaktować.
Policjanci wozili nas w kółko. I przy tym wszystkim świetnie się bawili. Gdy patrzyli przez okno, mówili: "O, spójrzcie, może tych zabierzemy". Po czym parkowali przy chodniku, wysiadali z więźniarki i wyłapywali przypadkowych ludzi.
Nik, 24 lata
Zatrzymano mnie 10 sierpnia około godziny 22 na przejściu dla pieszych koło Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego (w Mińsku - red.). Tuż obok stacji metra Plac Lenina. Nie zadawali żadnych pytań. Podeszli, zabrali mi telefon komórkowy, skrępowali ręce i zapakowali do więźniarki.
Po mnie do samochodu wsadzono jeszcze 17 osób. Zawieziono nas do aresztu Okrestina w Mińsku. Gdy dojechaliśmy na miejsce, policjanci ustawili się w szeregu, tworząc coś na kształt żywego korytarza. Kopali nas i okładali pałkami. Później kazali oddać wszystkie rzeczy osobiste, paski od spodni czy sznurówki.
Yana, 26 lat
Aresztowano mnie 13 sierpnia około godziny 14 w czasie pokojowego protestu w Mińsku. Funkcjonariusze służb specjalnych wsadzili mnie do samochodu, który miał nas zawieźć do więzienia Okrestina. Droga była koszmarem. Funkcjonariusze nazywali mnie "bydłem, terrorystką, opłacanym przez Zachód zwierzęciem".
Zdjęli mi spodnie. Mówili, że będą gwałcić mnie tak, że nawet moja własna matka mnie nie pozna. I bili. Jestem cała posiniaczona. Dziesięciu facetów okładało mnie kijami i kopało.
Aleksiej, 20 lat
Zatrzymano mnie późnym wieczorem 13 sierpnia podczas protestów w Mińsku. Złapali mnie i zapytali: "Po co tu przyłazisz?". "Chcę wolnych wyborów, chcę prawdy" – odpowiedziałem. "Trzeba było siedzieć w domu, nawet nie wiesz, co cię czeka" – usłyszałem.
Ludzie, którzy obserwowali całą sytuację ze swoich okien wstawili się za mną i zaczęli krzyczeć do funkcjonariuszy, by mnie puścili. Ale oni i tak siłą zaprowadzili mnie do więźniarki. Byłem sam. Chyba nigdy w życiu nie czułem się tak bardzo samotny jak w tamtym momencie. Zaczęli mnie bić. Było ich ośmiu, może dziesięciu. Któryś z nich krzyknął: "Ręce za głowę. Na ziemię!". To wszystko trwało około godziny.
Długo nie odjeżdżaliśmy z miejsca w oczekiwaniu na innych zatrzymanych. W pewnym momencie któryś z funkcjonariuszy rzucił: "Trzeba go ostrzyc". Wyjął nóż i ściął mi część włosów. "Jedz" – powiedział, podając mi je. "Chłopaki, ale ja nie chcę jeść" – odparłem w nadziei, że nie będą mnie dalej do tego przymuszać. Schowałem kosmyk odciętych włosów do kieszeni.
Później funkcjonariusze zabrali mi telefon. Na głos czytali moje prywatne wiadomości, drwiąc sobie z tego, co jest w nich napisane.
Areszt. "Może zaznacie szczęścia jutro"
Paweł
Przywieźli nas do aresztu. Ustawili twarzą do ściany i związali nam ręce za plecami. Ten chory chłopak w pewnym momencie zaczął osuwać się po ścianie na ziemię. "Pomóżcie mu!" – krzyczałem. W odpowiedzi usłyszałem: "Nic mu nie będzie. Postoi". Oczywiście nikt nie wezwał żadnej pomocy.
Zaprowadzono nas do dużego pomieszczenia i kazano rozebrać się do naga. Później musieliśmy robić przysiady. No to robiliśmy. Potem zaprowadzono nas do malutkiej celi, takiej 5x5 metrów. Upychali tam ludzi tak długo, aż przestały się domykać drzwi. W celi mieliśmy wodę po kostki. Przesiedziałem tam z kilka godzin.
Później znowu podzielili nas na cele i tym razem mi się poszczęściło. Trafiłem do czteroosobowego pomieszczenia. Stamtąd słyszałem, że zwozili ludzi do więzienia do około 3 w nocy. Wypuścili mnie następnego dnia. Zauważyłem, że osadzonych dzielą na trzy grupy. Pierwszą wypuszczali od razu. Drugiej przyznawali mandaty. Trzecią postanowili przetrzymać w zakładzie przez kilka dni. Niestety nic nie wiem o tamtym niepełnosprawnym chłopaku.
Nik
Zamknęli nas, 65 osób, w pomieszczeniu o wielkości 4,5x4,5 metra. "Pomieszczenie" to zresztą za dużo powiedziane. To przypominało raczej podwórko, zagrodę dla bydła. Bez dachu, miejsc, gdzie można by usiąść. W środku panował tak straszliwy ścisk, że wszyscy musieliśmy stać na baczność. Po kolei siadaliśmy na betonowej posadzce, by każdy z nas mógł chociaż chwilę odpocząć. A i tak mieliśmy szczęście. W sąsiednich "celach" przebywało około 400 osób.
Błagaliśmy, by przynieśli nam wodę. Dostaliśmy 2,5 litra na 65 osób. Każdy z nas upijał łyka i przekazywał butelkę dalej. Dostaliśmy też jeden bochenek chleba. Na 65 osób.
Do toalety musieliśmy chodzić małymi grupami. Sikaliśmy po trzy osoby jednocześnie, by zdążyć w wyznaczonym czasie.
Rano kilkoro ludzi z mojej celi straciło przytomność z wycieńczenia. Następnego dnia kazano nam wszystkim ustawić się w szeregu na korytarzu i po kolei wyczytywano nasze nazwiska. Mnie i 25 innym osobom dopisało szczęście – mieliśmy zostać wypuszczeni. Reszcie powiedziano, że może zaznają szczęścia jutro.
Na sam koniec milicjanci postanowili się jeszcze trochę zabawić i nad nami poznęcać. Kazali nam wykonywać ćwiczenia dla wojskowych. Ci, którzy nie dawali rady, byli bici kijami. Po wszystkim, dosłownie, czołgaliśmy się do ogrodzenia aresztu. Milicjanci puścili nas, ale rzeczy już nie oddali. Raczej ich już nie zobaczymy.
Aleksiej
Trafiłem do Okrestina. Wyprowadzili mnie z więźniarki. Dosłownie zerwali ze mnie ubranie. W międzyczasie grozili gwałtem.
Zaprowadzili mnie do celi. Siedział tam już jeden mężczyzna. Funkcjonariusze mocno go bili. Krzyczał, potem opadł z sił i już dłużej nie mógł krzyczeć. Później przerzucili się na mnie.
Dalsze wydarzenia pamiętam jak przez mgłę, wszystko mi się rozmywa. Usłyszałem tylko, jak ktoś mówi: "Ej, chłopaki, on chyba stracił przytomność". Nie mogłem już wydusić z siebie słowa, bełkotałem, więc oblali mnie wodą. Dzięki temu poczułem się lepiej, ale dalej leżałem nieruchomo i udawałem nieprzytomnego, by przestali mnie bić.
Jakieś pół godziny później przyjechała po mnie karetka. W szpitalu okazało się, że mam wstrząs mózgu, przetrąconą żuchwę, a do tego liczne sińce i krwiaki na całym ciele. Jestem podłączony do rurki odprowadzającej mocz. Ale cieszę się, że żyję. W areszcie miałem takie chwile, kiedy zastanawiałem się, czy nie umrę. Ale jak słucham tego, co opowiadają w szpitalu, to i tak dochodzę do wniosku, że miałem szczęście. U kilkorga pacjentów, których przywieziono z Okrestina, zdiagnozowano pęknięcie jelita grubego. Zdaniem lekarzy oznacza to gwałt bliżej niezidentyfikowanym przedmiotem. Wiele osób ma również cięte rany głowy od ścinania włosów nożem.
"To były tortury"
Wśród aresztowanych uczestników protestów byli także Polacy. Tomasz Wiliński, adwokat reprezentujący część z nich, to, co jego klienci przeszli, podsumowuje słowami: "to były tortury". - Spełniono wszelkie warunki, żeby te zatrzymania traktować jako tortury. Obecnie rozważamy możliwość traktowania tego jako zbrodni przeciwko ludzkości. Mamy zamiar to zrobić nie tylko na kanwie prawa międzynarodowego, ale także przez polską prokuraturę - zaznaczył.
- Na komisariacie zostaliśmy położeni momentalnie na ziemię, twarzą w lewą stronę. Grożono nam, że jak tylko ruszymy głową, to nam wybiją wszystkie zęby. Pierwsza zmiana tak się zachowywała. Następna zmiana kazała nam z kolei stać głową przy ścianie kolejnych kilka godzin. Trzecia zmiana postawiła nas na kolana i kazała mieć czoło przy podłodze. Byliśmy cały czas skuci, ręce za ciałem. Torturowano nas takimi pozami i ktokolwiek się poruszył, poprosił o wodę, o wyjście do toalety, też często był bity pałkami z tego powodu - opowiadał Kacper Sienicki, który z więzienia został zwolniony w czwartek.
- To był brak całkowitej kontroli, byliśmy skrępowani, nie mogliśmy się ruszyć. Równocześnie wokół nas katowano inne osoby, również nas. Mnie zapytano, czy jestem Polakiem, podniesiono mnie, po czym podcięto mi nogi, upadłem na twarz, zaczęto mnie bić pałkami. Jeżeli jakiś strażnik przechodził, to mógł od razu uderzyć, bez żadnego pytania - mówił po powrocie do Polski Witold Dobrowolski.
- Zamknięto nas w jakiejś piwnicy, sala gimnastyczna to była, tam były setki ludzi. Tam zaczęło się katowanie, to były tortury kilkunastogodzinne - relacjonował Kacper Sienicki. - 15 godzin bicia, torturowania, zastraszania. Oprócz nas w tej sali było ponad 300 osób. To nie był tylko nasz los. Myślę, że przez tę salę przeszło łącznie co najmniej tysiąc osób - dodawał Dobrowolski.
- Dopiero spaliśmy w więzieniu po ponad dobie. Cały czas byliśmy zastraszani. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, jakie mamy prawa, z jakiego powodu zostaliśmy zatrzymani. Nie mieliśmy żadnych informacji i nikt nam nie chciał niczego powiedzieć, a raczej wyśmiewano jakiekolwiek prośby i jeszcze dodatkowo się znęcano z tego powodu - powiedział Sienicki.
- Udzielano nam lekcji na sali gimnastycznej i komisariacie. Było pytanie, kto jest prawdziwym prezydentem Białorusi i wszyscy odpowiadali jednym chórem "Alaksandr Ryhorawicz Łukaszenka". Było też pytanie o to, kto jest najlepszym prezydentem na świecie, tej samej odpowiedzi oczekiwano - opowiadał.
Brutalności białoruskich służb bezpieczeństwa sprzeciwiają się także pozarządowe organizacje międzynarodowe. O "zaprzestanie represji wobec pokojowych demonstrantów i zbadanie aktów bezprawnego użycia siły przez policję" apeluje m.in. Amnesty International. Organizacja wzywa również do zaniechania ataków na dziennikarzy i dziennikarki. Czyli osoby, bez których ten tekst najprawdopodobniej by nie powstał (szczególne podziękowania dla pracowników niezależnego białoruskiego portalu informacyjnego tut.by). Presja m.in. środowiska międzynarodowego przyniosła efekt. W piątek rano z aresztów w Mińsku, Grodnie i kilku innych miastach zwolniono dużą część zatrzymanych. Na wolności są wszyscy moi rozmówcy.
Autorka/Autor: Ada Wiśniewska
Źródło: tvn24.pl