Młody mężczyzna stał w kolejce 13 godzin, by oddać krew. Powiedział, że nawet przez myśl mu nie przeszło, by pójść do domu, bo musi oddać krew dla swojego miasta - relacjonował z Las Vegas korespondent "Faktów" TVN Marcin Wrona. Jak podkreślił, miasto, w którym doszło do najtragiczniejszego ataku z użyciem broni palnej w najnowszej historii USA, wygląda już inaczej niż kiedyś.
Jak mówił Wrona, był w Las Vegas wiele razy i zawsze, gdy wysiadał na lotnisku z samolotu, słychać było od razu odgłosy maszyn grających. - Dziś była absolutna cisza. Po raz pierwszy widziałem Las Vegas i słyszałem Las Vegas, bez odgłosów tych maszyn - przyznał. - To miasto wygląda dziś inaczej, niż zwykle - podkreślił.
"Muszę oddać krew dla swojego miasta"
Korespondent "Faktów" TVN widział, jak przed centrum krwiodawstwa w Las Vegas kolejka ludzi ustawiła się jeszcze o świcie. - Rozmawiałem z młodym mężczyzną, dwudziestoparoletnim, który powiedział, że w kolejce, aby oddać krew, stał 13 godzin - relacjonował.
- On był zmęczony, wycieńczony, ale powiedział, że nawet przez myśl mu nie przeszło, by pójść do domu, bo on musi oddać krew dla swojego miasta, dla ludzi którzy w tym mieście ucierpieli podczas tego niebywałego ataku - dodał.
- To największy atak, największa masakra w Stanach Zjednoczonych od II wojny światowej - przypomniał Wrona.
Zwrócił również uwagę, że sprawca masakry miał w pokoju hotelowym, z którego strzelał, aż kilkanaście karabinów i tysiące sztuk amunicji. Mógł w związku z tym strzelać do bezbronnych ludzi przez jeszcze bardzo długi czas i kluczowe było jak najszybsze jego powstrzymanie.
- Gdyby nie to, że włączyły się alarmy przeciwpożarowe, bowiem z broni, która w zamkniętym pomieszczeniu strzela bardzo długo, wydobywa się dym, policjanci pewnie jeszcze przez dłuższy czas by go szukali - zaznaczył Marcin Wrona.
Jak informował amerykański "Washington Post", w hotelu, w którym ukrywał się sprawca, było ponad 3,3 tysiące pokojów.
Z kolei kongresmenka Dina Titus ze stanu Nevada w rozmowie z telewizją CNN powołała się na relacje sprzątaczek hotelowych, które był w pokoju napastnika. Kobiety twierdzą, że "nie widziały oznak niczego", co mogłoby je zaniepokoić. Zapewniały, że "nie widziały nic podejrzanego".
Najkrwawszy taki atak w historii USA
Do co najmniej 59 wzrósł bilans ofiar śmiertelnych strzelaniny na niedzielnym koncercie muzyki country w Las Vegas, podczas gdy liczba osób z obrażeniami wzrosła do 527 - poinformowała w poniedziałek miejscowa policja.
Sprawca strzelał z 32. piętra hotelu Mandalay Bay, w pobliżu którego pod gołym niebem odbywał się koncert w ramach festiwalu muzyki country Route 91 Harvest, na który przyszło ok. 22 tys. osób. Ludzie uciekali w panice, w niektórych przypadkach tratując się wzajemnie, podczas gdy funkcjonariusze organów ścigania próbowali zlokalizować i zabić napastnika.
64-letni napastnik popełnił samobójstwo. To mieszkający w rejonie Las Vegas 64-letni Stephen Paddock, który najprawdopodobniej działał w pojedynkę. Dotychczas nie podano żadnych informacji o motywach jego ataku.
Do ataku przyznało się tak zwane Państwo Islamskie (IS). Tymczasem FBI poinformowało, że nie wykryło dotąd powiązań między sprawcą strzelaniny w Las Vegas a którąś z międzynarodowych organizacji terrorystycznych, a CIA oświadczyła, że wie o deklaracji IS, lecz przestrzegła przed wyciąganiem pochopnych wniosków.
Amerykańskie ministerstwo bezpieczeństwa narodowego podało, że po ataku w Las Vegas "nie ma konkretnego wiarygodnego zagrożenia" dla innych miejsc publicznych w USA.
Autor: mm\mtom / Źródło: TVN24, PAP, CNN