- Nie możemy zrozumieć tego, co się wydarzyło - mówił w poniedziałek dziennikarzom Eric Paddock, brat mężczyzny, który według policji otworzył ogień do uczestników koncertu w Las Vegas. W najkrwawszym ataku z użyciem broni w najnowszej historii Stanów Zjednoczonych zginęło 58 osób. Ponad 500 trafiło do szpitali.
W niedzielę późnym wieczorem czasu lokalnego napastnik otworzył ogień do bawiących się pod gołym niebem uczestników koncertu country w Las Vegas.
Sprawca - zidentyfikowany przez policję jako 64-letni Stephen Paddock - strzelał z pokoju na 32. piętrze hotelu Mandalay Bay. Gdy na miejsce dotarli antyterroryści, już nie żył. Jak poinformował szeryf hrabstwa Clark Joseph Lombardo, mężczyzna popełnił samobójstwo. W pokoju znaleziono kilkanaście sztuk broni.
Motywy napastnika nie są na razie znane. Według ustaleń amerykańskich mediów Paddock od 2015 roku mieszkał w popularnej wśród emerytów miejscowości Mesquite, oddalonej o około godzinę jazdy od Las Vegas.
"Jesteśmy osłupiali"
Jego brat Eric podkreślał w poniedziałek w rozmowie z dziennikarzami, że rodzina jest oszołomiona tym, co się stało.
- Jesteśmy przerażeni. Jesteśmy osłupiali i przekazujemy kondolencje rodzinom ofiar - mówił.
"To tak, jakby zabił nasze dzieci"
Jak opowiadał, Stephen był "zwyczajnym facetem", który lubił hazard i burritos. Podkreślał, że nic w jego zachowaniu nie wskazywało na to, by mógł dopuścić się podobnej zbrodni.
- To tak, jakby spadła na naszą rodzinę asteroida - mówił.
Tłumaczył, że brat nie miał poważniejszych problemów zdrowotnych ani finansowych. - Z tego, co nam wiadomo, miał wystarczająco dużo pieniędzy, by żyć spokojnie do końca życia - wyjaśniał.
- Nie wiem nawet, co mógłbym powiedzieć. Mój brat to zrobił. To tak, jakby zabił nas. Nie byłbym bardziej oszołomiony, gdyby zabił nasze dzieci - podkreślał.
"Skąd wziął broń automatyczną?"
Według Erica Paddocka brat nie był zapalonym entuzjastą broni. - Skąd wziął broń automatyczną? Miał kilka pistoletów, może jedną broń długą, ale wszystkie legalne. Trzymał je w sejfie - mówił.
Zapewniał też, że Stephen nie miał problemów ze zdrowiem psychicznym, ani żadnych szczególnych inklinacji politycznych czy religijnych.
Eric Paddock mieszka na Florydzie. Jak przyznał, ostatni raz rozmawiał z bratem przez telefon sześć miesięcy temu. Opowiadał, że Stephen przysłał mu SMS-a po huraganie Irma, pytając, czy wszystko w porządku. Dodał, że dzwonił też matki. - Wysłał jej "balkonik", bo ma problemy z chodzeniem. Ona ma teraz 90 lat - mówił.
Telewizja CNN poinformowała, że policja przesłuchała między innymi byłą żonę Stephena Paddocka. Kobieta mieszka w hrabstwie Los Angeles i twierdzi, że nie miała z nim kontaktu od lat. Rozwiedli się 27 lat temu po sześciu latach małżeństwa. Nie mieli dzieci.
Autor: kg/adso / Źródło: ENEX, USA Today, Las Vegas Review Journal, CNN
Źródło zdjęcia głównego: ENEX