|

W cieniu Wielkiego Buddy. "Afgańczycy nie zastanawiają się, jak żyć. Tu ludzie myślą, jak i kiedy umrą"

Meller
Meller
Źródło: Andrzej Meller
Przetrwały blisko 1,5 tysiąca lat. Wytrzymały najazd Czyngis-chana, po którym nie został kamień na kamieniu. Wytrzymały złość kolejnych władców, którzy kazali do nich strzelać z armat. Poranione, ale nadal górujące nad okolicą przetrwały do czasów kolejnych barbarzyńców, którym wydawało się, że mogą wyręczyć Allaha w ocenianiu, co jest dla niego godziwe i dobre a co złe. Ich nie przetrwały. Stały się symbolem władzy talibów.Artykuł dostępny w subskrypcji

Z Kabulu do Bamianu jest 240 kilometrów. Prowadzą tam dwie drogi. Krótsza biegnie przez Maidan Szahr i prowincję Wardak. Dłuższa, na której niedawno położono nowy asfalt, wiedzie przez prowincję Parwan, gdzie za Charikarem skręca się na wschód. Pojechałem nią kiedyś do prowincji zamieszkałej przez Hazarów z Attaullahem, moim tłumaczem. Ta krótsza, biegnąca przez Wardak, zawsze była pod kontrolą talibów. Dłuższą jechało się do Bamianu kilkanaście godzin zamiast czterech, jednak talibowie zaczęli pojawiać się i tutaj. Zdarzało się, że wystawiali mobilny posterunek i legitymowali pasażerów wszystkich pojazdów. Tydzień przed naszym przyjazdem w 2019 roku spalili na drodze parę samochodów i uprowadzili nauczyciela z Kabulu. Dlatego mimo namów Attaullaha, żeby pojechać do Hazarów z jego synem, żołnierzem Afgańskiej Armii Narodowej Zikrullą, wybieramy podróż samolotem, tym bardziej że parę lat temu Japończycy zbudowali lotnisko na pozostałościach byłej bazy wojskowej ISAF - tzw. Kiwibase - gdzie do 2013 roku służyli głównie Nowozelandczycy. Dwukilometrowy pas startowy leży na wysokości 2600 m n p.m.

Czytaj także: