Największy zbudowany kiedykolwiek czołg ma zostać odrestaurowany. Niemiecka maszyna, nazywana przewrotnie "Myszą", od ponad pół wieku stoi w muzeum w podmoskiewskiej Kubince. Teraz pojawił się plan, aby to niespełnione marzenie Hitlera ożyło. Jako jedyni w Polsce prezentujemy nowe nagrania pokazujące obecny stan maszyny.
Rekonstrukcja ważącej około 180 ton "Myszy" (niem. "Maus", maszyny nie przyjęto formalnie do służby, ale prawdopodobnie otrzymałaby określenie PzKpfw VIII) została zapowiedziana przez białoruską firmę Wargaming w kwietniu. Twórcy popularnej gry polegającej na walkach czołgów, "World of Tanks" chcą wesprzeć finansowo muzeum broni pancernej w Kubince. Zadanie jest bardzo ambitne, ponieważ jedyny istniejący prototyp niemieckiego behemota jest praktycznie pustą skorupą. Całe wnętrze zostało zniszczone przez Niemców w ostatnich dniach wojny, a większość tego, co z niego zostało, wymontowali później radzieccy technicy. Wargaming deklaruje jednak, że celem jest pełna rekonstrukcja wielkiej maszyny, w tym umożliwienie jej samodzielnego poruszania się. Jeśli się to uda, "Mysz" będzie jednym z najbardziej niezwykłych zabytków technicznych świata oraz jednocześnie pomnikiem chorego umysłu wodza III Rzeszy.
Więcej nie znaczy lepiej
Adolf Hitler miał słabość do rzeczy wielkich i wybujałych. Było to dobitnie widać po jego wizjach budowy "Tysiącletniej Rzeszy", tworzonej na jego zlecenie groteskowo monumentalnej architekturze, oraz w dziełach nazistowskiego przemysłu zbrojeniowego. Poparcie Hitlera pozwalało pracować nad różnymi rodzajami uzbrojenia, które pod wieloma względami wyprzedzało swoją epokę i dysponowało rewolucyjnymi możliwościami (np. bronie odwetowe V-1,V-2 czy V-3), ale z drugiej strony pochłaniało olbrzymie środki, które trzeźwiej myślący wojskowi woleliby spożytkować na masową produkcję prostszych i skuteczniejszych czołgów czy samolotów.
"Mysz" jest jednym z najbardziej skrajnych przykładów tego, jak III Rzesza, na szczęście świata, trwoniła ograniczone surowce na fantasmagorie Hitlera oraz ambitnych inżynierów. Same założenia superczołgu były zupełnie oderwane od rzeczywistości i potrzeb Wehrmachtu. Maszyna miała ważyć 180 ton (współczesne czołgi ważą po 50-60 ton), być potężnie opancerzona i uzbrojona w silne działo kalibru 128 mm (standardem było wówczas około 70 mm). Masa i rozmiary czołgu przekładały się na to, że według optymistycznych założeń miał rozwijać w idealnych warunkach do 20 km/h. Pomysł na budowę takiego behemota wyszedł w 1942 roku od utalentowanego konstruktora Ferdinanda Porsche, który dzielił fascynację Hitlera rzeczami wielkimi. Na dodatek jego firma przegrała wcześniej konkurs na pierwszy ciężki czołg dla wojsk III Rzeszy z firmą Henschel (chodziło o słynnego "Tygrysa") i Porsche szukał sposobu na powetowanie straty i zainteresowanie wodza swoimi pomysłami. Tworząc projekt "Myszy" trafił idealnie w słabość Hitlera, który po pierwszej prezentacji założeń i modelu natychmiast nakazał rozwinięcie prac. Po obejrzeniu w 1943 pełnowymiarowej makiety złożył zamówienie na 150 maszyn z rozpoczęciem dostaw już w 1944 roku.
Co charakterystyczne dla Hitlera, zażądał on jeszcze dalszego wzmocnienia uzbrojenia czołgu. I tak już potężna armata 128 mm miała zostać zastąpiona większą o kalibrze 150 mm, choć nie wyszło to poza stadium projektu. Zdominowane przez wodza otoczenie, w tym najwyżsi dowódcy wojskowi, nie opierało się znacząco jego pomysłom. Jak wspominał gen. Heinz Guderian, jeden z najwybitniejszych niemieckich dowódców pancernych, który w 1943 odpowiadał za nadzór nad wojskami pancernymi, oglądający z Hitlerem makietę wojskowi posłużenie potakiwali głowami i również wpadali w zachwyt nad monstrum. On sam był przeciwny projektowi, który według niego nadawał się tylko do wywierania wrażenia i bycia "gigantycznym".
Góra nie urodziła myszy
Prace nad pancerną "Myszą" od początku napotykały na liczne problemy natury technicznej, co łatwo można było przewidzieć. Kluczowym wyzwaniem było sprawienie, żeby ta wielka góra stali w ogóle się poruszała. W pierwszym prototypie zamontowano zmodyfikowany 12- cylindrowy silnik lotniczy o mocy około tysiąca koni mechanicznych. Okazał się być zdecydowanie za słaby. W idealnych warunkach maszyna była w stanie rozpędzić się do nieco ponad 10 km/h. Sama skromna prędkość nie byłaby dramatycznym problemem, ponieważ czołg miał z założenia atakować statyczne umocnione pozycje lub się bronić. Jednak najgorsze było to, że cały układ napędowy nieustannie się psuł. Silnik się przegrzewał, a rewolucyjny, ale niedopracowany system transmisji elektrycznej (główny silnik generował prąd, a gąsienice napędzały silniki elektryczne - Porsche był wielkim zwolennikiem takiego rozwiązania) zawodził. Na dodatek ważąca 180 ton maszyna miała problem z poruszaniem się w terenie. W jednym przypadku prototyp zapadł się w bagnistym terenie aż po wieżę i wydobycie go wymagało wielkiej operacji logistycznej.
Próby pierwszego prototypu rozpoczęto w grudniu 1943 roku. Kilka miesięcy później dostarczono nieco poprawiony drugi egzemplarz "Myszy". Próby prowadzono na poligonach w Boblingen i Kummersdorf. Maszyna nr 1 nie miała docelowej wieży, a jedynie betonowy kloc o podobnym kształcie, który symulował ciężar. Drugi egzemplarz miał już wieżę i działo.
Program rozwijał się ze zmiennym powodzeniem do lata 1944 roku, kiedy w związku z gwałtownie pogarszającą się sytuacją III Rzeszy racjonalniej myślącym wojskowym udało się doprowadzić do jego faktycznego zawieszenia. Ograniczone próby prototypów nadal jednak prowadzono. W "Myszy" nr 2 zamontowano między innymi mocniejszy silnik, ale nie przyniosło to wielkiej zmiany.
Koniec wojny zastał oba superczołgi na poligonie Kummersdorf, gdzie prowadzono testy większości nowego uzbrojenia dla Wehrmachtu. W akcie desperacji obie maszyny prawdopodobnie skierowano do obrony pobliskiej kwatery dowództwa wojsk lądowych w Wunsdorf. Najprawdopodobniej nie użyto ich jednak w walce. Egzemplarz nr 2 Niemcy wysadzili. Wybuch rozerwał kadłub i zrzucił z niego ważącą 50 ton wieżę. Egzemplarz nr 1 przetrwał w lepszym stanie. Radzieckie wojsko nakazało umiejscowienie wieży z "Myszy" nr 2 na "Myszy" nr 1 i w taki sposób uzyskano kompletny czołg, który poddano po wojnie testom na poligonie badawczym Kubinka. Po ich zakończeniu superczołg trafił do hangaru, gdzie stoi do dzisiaj.
Dla wodza zabawka, dla żołnierzy koszmar
"Myszy" nigdy nie weszły do boju, ale nawet gdyby to się stało, to wielkie maszyny czyniłyby więcej szkód samym Niemcom niż ich wrogom. Wysłanie gargantuicznych maszyn do walki wymagałoby wielkiego przedsięwzięcia logistycznego. Trzeba by je przywieźć na miejsce specjalnym wagonem. Od stacji do frontu musiałyby jechać same, co oznaczało modlitwę, aby się nie zepsuły. Ich naprawa lub ewakuacja byłaby bowiem bardzo trudnym zadaniem. Obliczano, że do holowania jednej "Myszy" trzeba dwóch innych lub sześciu najpotężniejszych holowników, których zawsze brakowało i były bardzo cenne.
Na dodatek ze względu na wielką masę praktycznie żaden most w Europie nie byłby w stanie wytrzymać ciężaru "Myszy". Inżynierowie uznali, że rozwiązaniem jest pokonywanie rzek po dnie. W warunkach bojowych byłby to kolejny koszmar dla żołnierzy, którzy musieliby uszczelniać maszynę i dokładnie badać miejsce potencjalnej przeprawy. Podobne przykłady zupełnej niepraktyczności "Myszy" można mnożyć. Na przykład ze względu na konstrukcję burt praktycznie nie dało się dostać do gąsienic i kół. Ich naprawy wymagały podnoszenia całego czołgu, co nie było zadaniem łatwym.
Nawet gdyby "Mysz" zdołała spotkać wroga, to i tak stałaby się celem dla wszelkiej ciężkiej broni w okolicy oraz lotnictwa. Wielki i powolny superczołg prawdopodobnie szybko zostałby obezwładniony lub zniszczony. Zwłaszcza wobec zupełnej przewagi aliantów w powietrzu i ich znacznie liczebniejszych wojsk w okresie, kiedy "Myszy" teoretycznie mogły wejść do walki.
Z polskiego punktu widzenia dobrze, że Niemcy porwali się na tak kosztowne i niepraktyczne przedsięwzięcie jak budowa "Myszy". Te superczołgi stanowią monument chorego systemu jakim była III Rzesza, oraz wyjątkowych możliwości niemieckich inżynierów. Niestety, nie wiadomo, kiedy "Mysz" z Kubinki może znowu ryknąć. Firma Wargaming nie informuje o terminarzu rekonstrukcji ani jego szacowanym koszcie. Ma być na to jeszcze "za wcześnie".
Autor: Maciej Kucharczyk //kka/zp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wargaming