Polska jest suwerennym państwem. Polska nie musi przestrzegać zaleceń Komisji Weneckiej, nie musi nawet słuchać Komisji Europejskiej. Co więcej Polska nawet nie musi być w Unii Europejskiej, nikt nas do tego nie zmusza. Ale jak już jesteśmy, to musimy przestrzegać pewnych zasad. Tak jak nikt nie zmusza piłkarza by wbiegał na boisko, ale gdy już podpisuje zawodowy kontrakt, to lepiej by uważał na sędziego i nie prowokował go do sięgania po kartki.
Polski rząd zapowiadając, że nie zastosuje się do rekomendacji Komisji Weneckiej sięga po argumenty z najwyższej półki, prezes PiS mówi wprost w jednym z wywiadów: "sprawa Trybunału to kwestia naszej suwerenności, kwestią tego, czy Polska jest krajem suwerennym". Konstytucjonaliści, byli prezesi i sędziowie TK jak prof. Safjan, prof. Zoll czy prof. Łętowska łapią się za głowę, a potem przypominają rzecz, która powinna być oczywista - przecież sami podpisaliśmy traktaty, których musimy przestrzegać. Wtedy pada ze strony posłów PiS kolejny argument - "ale przecież Liechtenstein też kiedyś nie dostosował się do zaleceń Komisji Weneckiej". Tak, to prawda, tylko że jakoś flaga Liechtensteinu nie powiewa przed budynkiem Komisji Europejskiej w Brukseli. Księstwo nie należy do Unii Europejskiej. Polska dziś nie ma problemu z opinią Komisji Weneckiej, ten dokument mogłaby wyrzucić do kosza lub utopić w weneckim kanale. Problem Polska ma z inną Komisją - tą w Brukseli, tą która jest organem Unii Europejskiej, tą która zarządza unijną kasą.
Nie tylko skarbonka
Z perspektywy Brukseli wyglądamy jak 12-latek (bo tyle czasu minęło od wejścia do Wspólnoty), który wchodzi w okres buntu i uważa, że jest już dorosły i niezależny. Przecież nikt mu nie będzie niczego narzucał. Tylko, że ten 12-latek ciągle mieszka w domu rodziców i wyciąga rękę po kieszonkowe. To nie miejsce na szczegółową analizę zysków i strat członkostwa w UE ale warto przypomnieć, że od wejścia do Wspólnoty wpłaciliśmy do wspólnego budżetu ok. 35 mld euro a wypłaciliśmy prawie 110 mld euro. W obecnym budżecie 2014-2020 te proporcje wyglądają podobnie. Pech jednak chciał, że Unia to nie tylko skarbonka z pieniędzmi, a dopisała też do traktatów słowa o wartościach demokratycznych i europejskich standardach. Jeszcze większy pech, że akurat niezależność sądownictwa i pewność prawa uznawana jest za jedną z podstawowych wartości w tym pakiecie zwanym Rządami Prawa. Teraz Komisja Europejska uznała, że te wartości mogą być zagrożone i nałożyła na Polskę specjalną procedurę by to skontrolować. Komisarze ponownie ocenią sytuację na początku kwietnia. Gdy zalecenia płynące z Brukseli powtórzą słowa jakie słyszymy z Wenecji Polska wciąż będzie mogła je zignorować, w końcu jest suwerenna. Pytanie tylko czy będzie się to nam opłacało.
Przypadek Budapesztu
W tym miejscu można wspomnieć o węgierskich perypetiach w starciu z Brukselą, o zamrożonych wypłatach z funduszy czy nakładanych karach. Można dodać, że nawet Orban nie ignorował Komisji całkowicie tylko zasypywał urzędników listami po węgiersku, które potem tygodniami musieli tłumaczyć. Przypadek Budapesztu to jednak zupełnie inny wątek, bo to ich sąsiad wcześniej oberwał dużo mocniej. Największe konsekwencje ze strony Unii spadły wcale nie na nowe państwo z Europy Wschodniej ale na Austrię. Gdy w 2000 roku do rządu tego kraju weszła odwołująca się do nazizmu Partia Wolnościowa Joerga Haidera, pozostałe państwa nałożyły sankcje. Wtedy UE jeszcze była "piętnastką", gdy 14 pozostałych członków na osiem miesięcy zamroziło stosunki z rządem w Wiedniu. Nic nie pomogło odwoływanie się do argumentu o suwerenności. Możesz być niezależny ale sam. W klubie europejskim Haidera nie chcieli i już. Stąd za każdym razem gdy w ustach polityków PiS pojawia się słowo "suwerenność" mam ochotę zaproponować im korepetycje u ich własnego sojusznika. Posłowie w Parlamencie Europejskim łączą się we frakcje, europosłowie PiS od lat zasiadają w jednej razem z brytyjskimi torysami, których szefem jest David Cameron. To na jego przykładzie najlepiej dziś opisać, czym jest unijna suwerenność.
Debata na Wyspach
W ciągu ostatnich tygodni David Cameron stał się największym zwolennikiem Unii Europejskiej w całej... Unii Europejskiej. Zaraz po podpisaniu porozumienia na szczycie w Brukseli brytyjski premier zaczął argumentować dlaczego pozostanie we wspólnocie jest dla Wielkiej Brytanii najlepszym rozwiązaniem. David Cameron mówi o tym nie tylko w wywiadach telewizyjnych czy w Parlamencie ale też na salach gimnastycznych w różnych miejscach na Wyspach gdzie pytania - przypadkowe - czy też nie - padają z ust uczniów i lokalnych działaczy. Mówi krótko: "Wielkiej Brytanii będzie lepiej w Unii niż poza". Potem dodaje, że będzie bezpieczniej dla mieszkańców i stabilniej dla biznesu. Słuchając kolejnych wyuczonych zdań Camerona, gdzie nie ma przypadkowych słów, można łatwo zapomnieć, kto to referendum wymyślił. A tylko przypomnę, że wymyślił to sam Cameron by wygrać wybory rozpychając się na prawej stronie przejmując głosy eurosceptyczne. Zrobił to skutecznie, jego partia wygrała wybory, a antyeuropejski Nigel Farage nawet nie wszedł do brytyjskiej Izby Gmin i pozostał… europosłem. Śledzenie kolejnych wystąpień Camerona jest o tyle interesujące, że trwająca na Wyspach debata o pozostaniu w Unii Europejskiej staje się jedną z najciekawszych dyskusji na temat samej Unii. I nie chodzi tu już wcale o te cztery punkty, które brytyjski premier wymyślił przed szczytem Unii. Nie chodzi o ograniczenie zasiłków na dzieci za granicami Królestwa bo to wielkości w zakresie błędu statystycznego - 0,25% - wszystkich brytyjskich zasiłków na dzieci. Nie chodzi też o zysk dla budżetu Jej Królewskiej Mości, 30 mln euro to raczej budżet małej gminy a nie sprawa, o którą toczy się boje w Brukseli. Pomińmy więc te brytyjskie postulaty i z ulgą przejdźmy do tego podstawowego pytania, które teraz jest istotą sporu o to czy Zjednoczone Królestwo powinno pozostać w zjednoczonej Europie. David Cameron odpowiada "tak" - i to na to zdanie warto zwrócić uwagę - "lepiej być w Unii, bo mamy wtedy wpływ na innych". Wielka Brytania chce korzystać ze wspólnego rynku, chce sprzedawać swoje produkty do innych państw Unii. Może i jest wyspą, ale nie jest i nigdy nie będzie samotną wyspą gospodarczą, i czy w UE czy nie, to i tak Brytyjczycy będą pić francuskie wino, używać włoskiej oliwy i jeździć niemieckimi samochodami. Z drugiej strony będą dalej sprzedawać nam swoją whisky. Tylko, że chcąc mieć dostęp do wspólnego rynku trzeba będzie i tak dostosować wszystkie swoje normy do norm europejskich i - co podkreśla Cameron - lepiej być w Unii, by mieć na te normy wpływ, niż nie być, bo wtedy ktoś inny nam te normy narzuci. To argument gospodarczy ale z tej samej półki jest drugi argument, którego używa szef konserwatystów. Sankcje na Rosję. Mechanizm jest taki sam - albo tak jak teraz będziemy pośrednikami między Unią a Stanami Zjednoczonymi i wspólnie będziemy ustalać naszą politykę wobec Rosji - przekonuje Brytyjczyków ich premier - albo będziemy siedzieć przy telefonie i czekać aż zadzwonią i powiedzą nam co ustalili nad naszymi głowami.
Cameron zrozumiał to, o czym zapomniała Warszawa
Oba te argumenty sprowadzają się do jednego. W Unii państwo oddaje część swoich praw i inne kraje mają wpływ na to, co się w nim dzieje, ale dzięki temu i to państwo zyskuje dodatkowe uprawnienia mając możliwość decydowania o tym, co dzieje się w innych państwach. Proste. Cameron mówi wprost: "Wychodząc z Unii dostajesz tylko poczucie, tylko iluzję suwerenności. Masz władzę ale nie możesz nic zrobić, nie możesz o niczym zdecydować co ma wpływ na twoich obywateli bo rozgrywa się to za twoimi granicami". David Cameron zrozumiał to, o czym zapomina rząd w Warszawie. Nie chodzi już o zasadę "suwerenności" a "wzajemności". Chcemy mieć wpływ na brytyjskie zasiłki. Chcemy mieć wpływ na niemiecką płacę minimalną. Chcemy mieć wpływ na inne państwa Unii, musimy pogodzić się z tym, że i one mają wpływ na nas. Nie jest jeszcze pewne czy Wielka Brytania w Unii pozostanie. Nie musi, jest suwerennym państwem. Nie jest też pewne czy Polska dostosuje się do zaleceń Komisji. Nie musi, jest suwerennym państwem. Możemy zignorować Komisję Europejską tylko później gdy zgłosimy się po pomoc dla polskiego górnictwa lub po kolejne fundusze też możemy zostać zignorowani.
Autor: Maciej Sokołowski / Źródło: tvn24