0,8, 1,1 i 1,7 proc. – w takim tempie rosła polska gospodarka w kolejnych kwartałach mijającego roku. Na pierwszy rzut oka to niewiele, ale jeśli wziąć pod uwagę dane z innych krajów w Europie, okaże się, że jako jedyni przeszliśmy przez kryzys bez recesji. Rząd chwali się, że to jego zasługa, opozycja mówi, że na wzrost zapracowali wszyscy Polacy, a eksperci zwracają uwagę, że wiele zagrożeń jeszcze przed nami.
Jeszcze nigdy oczekiwaniu na publikację danych statystycznych nie towarzyszyły takie emocje jak pod koniec maja tego roku. Na konferencji prasowej w budynku warszawskiej giełdy premier Tusk i minister Rostowski mieli zaprezentować o ile urosła lub skurczyła się nasza gospodarka w I kwartale. Na informacje tę czekali inwestorzy, ekonomiści, dziennikarze, opozycja i zwykli Polacy. Dynamika PKB miała dać odpowiedź na pytania: jak mocno we znaki dał nam się globalny kryzys i czy metody, jakie wybrał rząd, by z nim walczyć, okazały się skuteczne.
Wynik na poziomie +0,8 proc. nie dawał co prawda ostatecznej odpowiedzi na te pytania, ale mógł napawać optymizmem. Tym bardziej, że reszta Europy w tym samym okresie była głęboko pod kreską. Fakt ten skrzętnie wykorzystał premier, tryumfalnie prezentując czerwoną mapę kontynentu, na której jedyną zieloną wyspą była Polska.
Zawsze zielono
Scenariusz konferencji prasowych organizowanych przy okazji publikacji danych za II i III kwartał był niemal taki sam: za każdym razem w budynku giełdy była czerwona mapa z zieleniącą się Polską i słowa premiera, że jesteśmy najlepsi w Europie. Zmieniały się tylko liczby: w II kwartale nasz PKB urósł o 1,1 proc., a w III o 1,7 proc.
Prognozy na przyszłość są jeszcze lepsze: według resortu gospodarki, wzrost PKB w IV kw. wyniesie blisko 2,5 proc, a w całym roku zbliży się do +1,5 proc. Tymczasem jeszcze na początku roku Komisja Europejska i zagraniczne banki wróżyła, że nasza gospodarka w 2009 r. się skurczy.
Dobre wyniki za swój sukces uznał rząd. Minister Rostowski podkreślał, że słuszne okazało się niesłuchanie opozycji, która straszyła kryzysem i wzywała do wydawania ogromnych sum na stymulowanie gospodarki. W zamian postawiono na oszczędzanie, system gwarancji i budowanie wiarygodności naszego kraju w oczach zagranicy.
Nieco inne spojrzenie
Opozycja i eksperci nieco inaczej widzą przyczyny wzrostu. Podkreślają, że był on możliwy dzięki temu, że kryzysu nie przestraszyli się polscy przedsiębiorcy i konsumenci. To właśnie wysoki poziom konsumpcji wewnętrznej w dużym stopniu chronił naszą gospodarkę. Nie bez znaczenia okazał się także spadek wartości złotego. Choć silne dolar, euro i frank przez kilka miesięcy straszyły kredytobiorców i firmy zaangażowane w opcje walutowe, dla eksporterów były czynnikiem niezwykle korzystnym.
Mimo, że nasza gospodarka wciąż się rozwija, kryzys odcisnął na niej swoje piętno. Największe problemy to rosnące bezrobocie i kiepska sytuacja finansów publicznych.
Z miesiąca na miesiąc bez pracy jest coraz więcej Polaków i choć nie sprawdzają się najczarniejsze prognozy mówiące o tym, że pod koniec roku bezrobocie przekroczy 16 proc., już dawno osiągnęło ono poziom dwucyfrowy (w październiku 11,1 proc.). Co gorsza, eksperci podkreślają, że sytuacja na rynku pracy jeszcze przez pewien czas będzie się pogarszać.
Duża dziura
Drugim kłopotem jest stan państwowej kasy. Zadłużenie sektora finansów publicznych niebezpiecznie zbliża się do konstytucyjnego progu 55 proc. PKB, a deficyt przekroczył już wymagany przy wstępowaniu do strefy euro poziom 3 proc. W pierwszej połowie roku Komisja Europejska objęła nasz kraj procedurą nadmiernego deficytu.
By łatać budżet w przyszłym roku rząd planuje oszczędzać i sięgnąć do kieszeni podatników. Ale eksperci nie mają wątpliwości: bez gruntownej reformy systemu finansów publicznych, likwidacji KRUS i mundurówek oraz podniesienia wieku emerytalnego naszej gospodarce grozi katastrofa.
Tekst: Błażej Górski Wideo: Łukasz Dulniak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Łukasz Dulniak; źródło: TVN24