Igrzyska latem nie były mu obce. W piątek zaliczył debiut na zimowych. Najpopularniejszy chorąży ze wszystkich reprezentacji Pita Taufatofua ukończył bieg na 15 kilometrów. Mało tego, nie był - jak przewidywano - ostatni.
Nagi, umięśniony tors, hektolitry oliwki, narodowy strój (ta'ovala) spowodowały, że podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro reprezentant Tonga wzbudził mnóstwo pozytywnych emocji kibiców, a szczególnie płci pięknej, od której otrzymywał nawet propozycje matrymonialne. Na macie już mu się nie powiodło, przegrał swoją pierwszą walkę z Irańczykiem Sajjadem Mardanim.
Lubi wyzwania
Na tym jednak taekwondzista nie zamierzał poprzestać. Za cel postawił sobie udział także w zimowych igrzyskach. Stwierdził, że najlepiej będzie czuł się w biegach narciarskich i to nie na byle jakim dystansie, tylko 15 kilometrów.
I zaczął przygotowania. W zupełnie nowej i egzotycznej dla siebie dyscyplinie zadebiutował w ubiegłym roku podczas mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w fińskim Lahti. I choć przybiegł na metę 1,6-kilometrowej trasy o dwie i pół minuty za zwycięzcą, nie zrażał się.
- Prawdziwym i wielkim wyzwaniem jest to, że próbujesz zrobić coś, co teoretycznie przekracza twoje możliwości - bronił się Pita. Awans do Korei 34-latek wywalczył na mroźnej Islandii, położonej prawie 15 tysięcy kilometrów od Tonga.
Swoje zrobił
Choć w Pjongczangu gigantyczne mrozy, Taufatofua podczas defilady znów paradował w oryginalnym stroju.
Na trasę ruszył w piątek. Podczas gdy inni meldowali się na metę, a organizatorzy szykowali podium, on sobie spokojnie biegł. Cel, jaki przed sobą postawił, zrealizował. Chciał dotrzeć, "zanim zgasną światła". Ostatecznie zameldował się jako 114., prawie 23 minuty za zwycięzcą Dario Cologną.
- Proszę Boże, nie na oczach wszystkich, nie dawaj mi pierwszego upadku - prosiłem tuż przed metą, gdy wbiegłem na stadion. Udało się, jestem szczęśliwy - relacjonował Taufatofua. Tongijczyk przyznał, że najgorsze było dla niego ostatnie 100 metrów trasy. Dzięki silnej woli wytrzymał do końca i wcale nie zajął ostatniego miejsca. - Już na drugim kilometrze było mi bardzo ciężko, później kryzys trwał non stop. Ale wytrzymałem i to jest najważniejsze - dodał.
Na mecie z dumą witał gorszych od siebie Kolumbijczyka Sebastiana Uprimny'ego i Meksykanina Germana Madrazo. - Wolę finiszować na końcu stawki z przyjaciółmi niż w środku sam. Walczyliśmy razem i skończyliśmy razem. Będziemy się dobrze bawić - oznajmił na mecie dumny Tongijczyk.
Zapytany o to, jakie będzie jego następne wyzwanie, Tonga stwierdził, że chce wystartować w Tokio w 2020 roku.
Autor: lukl / Źródło: sport.tvn24.pl