Brązowy medalista mistrzostw świata we Francji w 1998 roku, prawnik z wykształcenia, mówiący w czterech językach. Grał na gitarze akustycznej w dwóch zespołach rockowych, od siedmiu lat prowadzi reprezentację Chorwacji, ma kolczyk w uchu, nosi medaliki z Janem Pawłem II i zupełnie naturalne wydaje mu się nałożenie czapki do garnituru. W dwóch słowach - Slaven Bilić.
Ma spojrzenie zbitego psa i aparycję rock'n'rollowca wychodzącego z pubu po całonocnym koncercie. Jest właściwie gwiazdą w kraju, a przez lata stał się też rozpoznawalny za granicą. 44-latek wygląda bowiem, jakby w ogóle nie pasował do miejsca i funkcji, jaką sprawuje. Ma w sobie ten rodzaj "luzu" i energii, które sprawiają, że kibice - ale nie tylko oni - wciąż podpatrują jego zachowania i zastanawiają się, co jest w nim tak wyjątkowego.
Eksplozja
Slaven Bilić to ikona - jeszcze w latach 90-tych tylko piłkarska; dzisiaj już wykraczająca poza tę sportową sferę życia. Cała jego kariera robi wrażenie stworzonej tylko własnym sumptem. To człowiek, który chodził prawie wyłącznie własnymi ścieżkami - z charakterem tak mocnym, jak rzadko który.
Zaczął jako trampkarz w Hajduku Split. W stolicy Dalmacji grał od 9. roku życia, w końcu w wieku 20 lat przedostając się do pierwszej drużyny. W niej spędził potem pięć pełnych sezonów i został sprzedany w 1993 roku do niemieckiego Karlshrue.
Tam jego talent eksplodował. Bilić - wówczas 25-letni - swoją charyzmą i zaciętością w grze nie tylko zaskarbił sobie momentalnie miłość kibiców. On nimi zawładnął i zaczął też rządzić w szatni. Trener nie miał specjalnie wyboru i po kilku miesiącach wybrał go na kapitana drużyny. Bilić stał się tym samym pierwszym kapitanem z zagranicy w historii Bundesligi. Klub osiągnął w tamtym sezonie półfinał Pucharu UEFA (dzisiaj Ligi Europejskiej).
Stworzony dla Anglii
Latem 1996 roku zgłosił się po niego londyński West Ham. Ekipa nigdy nie posiadająca wielkich pieniędzy wyłożyła jednak na zawodnika aż 1,3 mln funtów - klubowy rekord. Bilić wydawał się stworzony do gry na Wyspach. Większość napastników stających naprzeciwko niego kończyła co najmniej z sińcami na łydkach, udach, żebrach lub z podbitym okiem. Stoper po raz pierwszy poukładał obronę zespołu. Już zimą zgosił się po niego Everton - od razu proponując londyńczykom 4,5 mln funtów.
Bilić postawił sprawę jasno: Przejdę, ale po zakończeniu sezonu, bo mam dług wdzięczności wobec Harry'ego Redknappa, który sprowadził mnie do klubu. Muszę mu pomóc obronić się przed spadkiem.
Pod okiem Bilicia pierwsze szlify w grze obronnej w Premier League zdobywał 18-letni wówczas Rio Ferdinand. W West Ham w tamtym sezonie karierę rozpoczął też Franck Lampard (18 lat), który jednak po 13 meczach w składzie złamał nogę.
Bilić w 1997 roku przeszedł do Evertonu. W "mieście Beatlesów" czuł się świetnie i gdyby nie fatalna kontuzja, jaką odniósł pod koniec 1998 roku, pewnie grałby w klubie dłużej. Spędził w nim trzy lata, po których wrócił do Hajduka.
Brąz we Francji
Największy sukces w karierze odniósł jednak w barwach narodowych. Druga połowa lat 90-tych, czas tuż po wojnie w b. Jugosławii, to chwile triumfu Chorwacji w świecie sportu. W 1996 r. drużyna, której rdzeń stanowili Davor Suker, Alen Boksić, Zvonimir Boban i Slaven Bilić doszła do ćwierćfinału mistrzostw Europy rozgrywanych w Anglii. Dwa lata później we Francji bez Boksicia w składzie, co wielu ekspertów uznało za powód, dla którego Chorwacja nie zagrała w finale turnieju, "Vatreni" zdobyli brązowy medal mistrzostw świata, w ostatnim meczu pokonując Holendrów 2:1.
Karierę złamała mu przedwcześnie kontuzja. Czynne uprawianie sportu zakończył w wieku 32 lat i od razu zasiadł na ławce trenerskiej swojej ekipy.
Na czele kadry
Kilka miesięcy w Splicie na stanowisku podobno dało mu nową energię. Bilić postanowił, że chce trenować, bo piłka ma mu więcej do zaoferowania. Ruszył w Europę, a wiedzę i doświadczenie czerpał podobno od Arsena Wengera i Marcello Lippiego.
Wkrótce zaczął trenować chorwacką młodzieżówkę, a w 2006 roku po nieudanym mundialu w Niemczech przekazano mu pod opiekę reprezentację narodową. Chorwackie media odtrąbiły: czeka nas powrót do sukcesów.
Kadra zmieniła się z dnia na dzień. Przyszli do niej 20- i 21-letni piłkarze "awansowani" z młodzieżówki: Luka Modrić, Vedran Ćorluka. W pierwszym meczu pod jego wodzą Chorwaci pokonali Włochów 2:0.
Na Euro 2008 kadra Bilicia zagrała w grupie z Polską, Niemcami i Austrią. Na otwarcie turnieju pokonała jego współgospodarzy 1:0, potem przyszło fenomenalne zwycięstwo z Niemcami 2:1 i wygrana w rezerwowym składzie z biało-czerwonymi. Chorwaci szli przynajmniej po półfinał, ale zakończyli turniej chwilę wcześniej, ulegając Turkom.
Bilić był załamany. Powiedział przed kamerami: "Odchodzę"; był bliski łez, mówił, że ta porażka będzie go prześladowała przez resztę życia, ale... kilka godzin później wrócił na stanowisko, przepraszając za swoją reakcję. W Chorwacji odetchnęli z ulgą. Nikt nie wyobrażał sobie takiego końca jego przygody z kadrą.
Ta trwała więc dalej. W eliminacjach do MŚ 2010 w RPA jego ekipa zawiodła i zakończyła rywalizację w grupie na 3. miejscu - za Anglią i Ukrainą. Kolejne paczki czerwonych Marlboro, kolczyk w uchu i wąskie krawaty łączone z upodobaniem do wełnianych czapek można było mimo to śledzić dalej.
Bilić w tym czasie specjalnie się nie zmienił. Warsztat trenerski oczywiście zdecydowanie poprawił, ucząc się też lepszego ustawiania piłkarzy w obronie, z której przecież słynął, ale znajdował też czas dla siebie.
Grał dość często w zespole "Rawbau" i "Newera", chętnie jeździł do Anglii i tam - poza spotkaniami z ludźmi ze świata piłki i show-biznesu (duży rozrzut, bo i Guusem Hiddinckie i Angeliną Jolie) - chętnie komentował poczynania "Synów Albionu". Najwięcej złej sławy przyniosło mu poniekąd piękne w swej prostocie stwierdzenie, że "Anglicy zawsze grali g*** futbol".
Sam wierzy, że jego reprezentacji pójdzie na Euro 2012 lepiej, niż cztery lata temu i tym razem może nawet sięgnie po mistrzostwo Europy. Grupowi rywale, czyli Hiszpanie i Włosi go nie przerażają, bo o tych ostatnich sam mówił przed losowaniem w Kijowie, że chce ich spotkać na swej drodze.
Slaven Bilić wierzy w to, co mówi. Siły podobno dodają mu dwa medaliki na łańcuszkach z wizerunkami Jana Pawła II i woda święcona noszona w małej karafce - z Lourdes. I chyba te dwa elementy dopełniają obrazu człowieka łączącego w sobie tak skrajne cechy, że po kilku latach spędzonych w świetle kamer wciąż pozostaje zagadką.
Autor: Adam Sobolewski/tr/k / Źródło: tvn24.pl