Wiedziałam, że jestem zagrożona, że mogę w każdej chwili nie żyć. Myślałam: za chwilę ja. Byłam gotowa. Nawet nie wiem, czy się bałam - opowiada Krystyna Budnicka w rozmowie z Magdą Łucyan, reporterką "Faktów" TVN i autorką cyklu rozmów "Getto". - Nie płakałam, do dnia dzisiejszego nie płaczę. Nie mam łez - podkreśla.
Z okazji 77. rocznicy powstania w getcie warszawskim przypominamy cykl rozmów, które z ocalałymi przeprowadziła Magda Łucyan w 2019 roku.
Krystyna Budnicka w getcie warszawskim znalazła się w 1940 roku. Miała wówczas osiem lat. Spędziła tam trzy i pół roku, z czego dziewięć miesięcy w kryjówce pod ziemią. Z dziesięcioosobowej rodziny przeżyła tylko ona.
- Trzy i pół roku byłam w getcie, to się ciągle zmieniało - i wygląd getta, przeżycia w getcie. Raz byłam na wierzchu, raz pod powierzchnią - mówi Krystyna Budnicka w rozmowie z reporterką "Faktów" TVN Magdą Łucyan. Pytana, jakie obrazy pamięta z getta, odpowiada: - Raczej kojarzy mi się z biedą, z ulicami z głodnymi ludźmi, żebrzącymi. Widziałam to, czułam to wszystkimi zmysłami, nie tylko oczami. To było jakieś trzy i pół roku pobytu w zamknięciu, w ograniczeniu, bez szkoły, bez kontaktu z grupą rówieśniczą - przyznaje.
Pani Krystyna dobrze zapamiętała wypełniające ją poczucie ciągłego zagrożenia i towarzyszący jej "wszechogarniający strach". - Co ja odnotowuję, to ciągła utrata kogoś z rodziny. Ciągle ubywało. Miałam bardzo liczną rodzinę: sześciu braci i jedną siostrę. Byłam najmłodsza - wskazuje. Okupację przeżyła tylko ona.
- Wszystkimi porami skóry odczuwałam to, co się dzieje. W drugiej części - powiedzmy - ten głód, który człowieka paraliżował i z nóg ścinał. Leżało się i wydaje się, że to był właściwie jakiś półsen, wegetacja po to, żeby przeżyć - opowiada pani Krystyna.
- Moja rodzina nie próbowała uciekać na stronę aryjską. Dlaczego? Bo nie miała żadnych szans - wyjaśnia. - To była rodzina tradycyjna, niebogata, niezamożna. Nie mieliśmy do kogo się zwrócić, bo nie była zasymilowana, więc nie było przyjaciół po stronie aryjskiej, żeby się zwrócić. A poza tym wszyscy "wyglądaliśmy" - mówi. - Podobno nasza uroda "zdradzała" nasze pochodzenie. Nie mieliśmy żadnych szans - podkreśla.
Przyznaje też, że jej bliskich mocno dotknęły upokorzenia, jakie Niemcy fundowali mieszkańcom getta.
- Wiem, że mój tata bardzo przeżywał założenie opaski [z Gwiazdą Dawida - przyp. red.] i to, że mojemu tacie jakiś żołdak obciął połowę brody. Pamiętam, że to było przeżycie dla całej rodziny - mówi. - Czułam zagrożenie - dodaje. - Wiedziałam, że jestem zagrożona, że mogę w każdej chwili nie żyć. Myślałam: za chwilę ja. Byłam gotowa. Nawet nie wiem, czy się bałam - opowiada pani Krystyna.
W podziemia getta pani Krystyna zeszła w styczniu 1943 roku. - Wyszłam we wrześniu 1943 roku. Przeżyliśmy powstanie, które dokoła się paliło. Uciekliśmy do kanału. Kanał nas właściwie uratował. Kiedy płonęło całe getto, mury były tak rozgrzane, że nie można było być w tym tak zwanym bunkrze. Dopóki mury nie ostygły, siedziało się w kanale. Siedziało się na deskach. Było często tak, że Niemcy zrzucali bomby gazowe do kanałów. To nie było tak, że tam było bezpiecznie - wspomina.- Wtedy uciekało się do tego gorącego pieca. To był miesiąc nieustannego chodzenia z bunkra do kanału i na odwrót - podkreśla.
Pytana, jak było w kanale, pani Krystyna mówi, że nie wie, czy w ogóle żyła. - Byłam tam jedynym dzieckiem. Porcje były wydzielone na przetrwanie i na podtrzymanie życia. Pamiętam, że był jakiś worek owsa i się to gotowało, to była tak zwana zupa plujka - tłumaczy. Pamięta, że czas w kryjówce spędziła jakby w czymś w rodzaju letargu - najczęściej leżąc, po prostu trwając, śpiąc. Tylko w sytuacjach zagrożenia zrywali się do ucieczki.
- Nie wiem, czy coś czułam. Chyba nawet się nie bałam. To był taki głód, który chyba osłabiał już funkcje życiowe - wyznaje.
- Nie płakałam, do dnia dzisiejszego nie płaczę. Nie mam łez - podkreśla pani Krystyna. - Nie opłakałam mojej rodziny. Nie mam ich żadnego grobu. Nic. Ale ja o nich mówię teraz i oni żyją, bo ja ich wspominam i zawsze mam ich przed oczami - dodaje.
Ocalała z getta została zapytana o to, jakie przesłanie chciałaby przekazać młodym pokoleniom. - Przede wszystkim wiedzę o tym, co było. Autentyczną, niesfałszowaną wiedzę. Zwłaszcza w tej chwili, że są ośrodki, które podważają Holokaust i że może być tak, że jeden człowiek zadaje cierpienie, skazuje na sieroctwo, na samotność. Nie ma do tego prawa - zaznacza. - To moje życie krzyczy, głośno krzyczy, żeby to nie przytrafiło się żadnemu dziecku na świecie - niezależnie od tego, czy to dziecko żydowskie, czerwone, zielone czy żółte. Cierpienie jest jednakowe dla każdego dziecka, każdego człowieka. I nikt na takie życie nie zasłużył - podkreśla.
- Żyję cudem - wyznaje w rozmowie z Magdą Łucyan. - Myślę sobie nieraz: dlaczego właśnie ja żyję? Nic nie zrobiłam takiego, żeby żyć. Nawet nie walczyłam. Nic nie zrobiłam - powtarza.
- Myślę, że właśnie dlatego przeżyłam, żeby dać świadectwo, że takie rzeczy mogły się dziać - podsumowuje Krystyna Budnicka.
Autor: tmw/now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24