Z piekła do nieba. Taką drogę przebyli typowani na czarnego konia mundialu - Belgowie w swoim pierwszym meczu na mistrzostwach. Podopieczni Marca Wilmotsa długo przegrywali z Algierią, ale w drugiej połowie odrobili straty po golach rezerwowych.
Przed meczem zastanawiano się, jaką różnicą bramek wygrają Belgowie. tymczasem już pierwsze minuty pokazały, że zanosi się na niespodziankę. Algierczycy postawili bardzo trudne warunki, grali wysokim pressingiem i odcinali rywali od piłek i to oni jako pierwsi w Belo Horizonte trafili do siatki.
Po faulu Jana Vertonghena na Sofiane Feghoulim sprawiedliwość wymierzył sam poszkodowany. W pierwszej połowie w zespole Marca Wilmotsa wyróżniał się jedynie Axel Witsel. To po dwóch strzałach pomocnika Zenitu St. Petersburg "Czerwone Diabły" stworzyły największe zagrożenie pod bramką Algierii. Za każdym razem jednak na posterunku był Adi M'Bolhi.
Nos selekcjonera
Widząc co się święci, Marc Wilmots już w 65. minucie wykorzystał limit zmian. To była pokerowa zagrywka selekcjonera. Miał nosa - w ciągu dziesięciu minut Belgowie strzelili dwa gole, a zrobili to rezerwowi. Najpierw wyrównał Marouane Fellaini po kapitalnym strzale głową, a prowadzenie uzyskali po strzale Driesa Mertensa.
Belgowie odżyli i nie oddali już prowadzenia do samego końca. Cudem uniknęli katastrofy.
Autor: lukl/kwoj / Źródło: sport.tvn24.pl