|

Dziecko kaszle, czy muszę się wyprowadzić?

Deszcz
Deszcz
Źródło: Olga/Shutterstock

Źle traktujemy wodę. - To, co robimy z deszczówką, w przyszłości będzie nie do pomyślenia; tak, jak dziś nam się w głowie nie mieści, że kobiety w połowie XX wieku kładły sobie na twarz maseczki radioaktywne, żeby pozbyć się zmarszczek - mówi profesor Piotr Kuna, pulmonolog.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Wtóruje mu profesor Maciej Zalewski, dyrektor Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii PAN pod auspicjami UNESCO: - W świetle danych, którymi dysponujemy, fakt, że nie zmieniamy miast w gąbki, jest poważnym błędem.

O tym, że życie w mieście samo w sobie jest "poważnym błędem", słyszą z kolei rodzice, którzy muszą regularnie pojawiać się u lekarza z kaszlącym dzieckiem. Jakie "rady" dostają nierzadko? "Proszę nie posyłać dziecka do żłobka/przedszkola" (czytaj: rzuć pracę i siedź z dzieckiem w domu?) albo właśnie: "najlepiej byłoby się przeprowadzić" (czyt. weź jeszcze większy kredyt i codziennie dojeżdżaj do pracy dwie godziny, w sumie w aucie spędzaj cztery godziny dziennie albo trzy w pociągu?).

Jurek ma cztery lata, mieszka w Łodzi i co i rusz ląduje u pediatry: każde przeziębienie kończy się bowiem zapaleniem oskrzeli albo płuc. Wyniki badań jego odporności nie są niepokojące, dziecko nie ma też żadnych alergii. - Panie doktorze, co się dzieje? - pytam profesora Piotra Kunę, specjalistę z zakresu chorób wewnętrznych i alergologii.

- Mieszkacie w mieście, to już samo w sobie jest problemem. Chce pan, żeby syn nie chorował? Zamieszkajcie na wsi - słyszę w odpowiedzi. Nie wierzę! Dopytuję dalej. 

- Czy chodzi o zły stan powietrza? Lekarz odpowiada, że - pośrednio - tak. Bo, jak mówi, zły stan powietrza wynika z… braku wody w mieście. Nie tej w kranach. Tej na ulicach. 

- Wodę opadową traktujemy jak odpad i wyrzucamy ją z miasta za pomocą kanalizacji burzowej tak szybko, jak to tylko możliwe. To rozpoczyna efekt domina, który sprawia, że miasta stają się miejscami, w których żyje się bardzo niezdrowo - opowiada ekspert. 

Teoretycznie, jak wskazuje Najwyższa Izba Kontroli w opublikowanym dopiero co raporcie (czytaj całość), już od 18 lat polskie miasta są zobowiązane do takiego planowania, żeby nie zmieniały się one w oceany betonu. Teoria jednak nie idzie w parze z praktyką, bo - jak wykazano w kontroli - samorządy pozwalają na to, żeby dochodziło do "nieodwracalnego i postępującego" zmniejszania powierzchni terenów zielonych.

Łódź jest o tyle w złej sytuacji, że na jej powierzchni nie płynie żadna większa rzeka. To o tyle ciekawe, że jeszcze w XIX wieku w obecnych granicach miasta rzek było aż 19. 

- Bez nich Łódź nigdy nie urosłaby do takich rozmiarów. Były potrzebne do rozwoju przemysłu - opowiada Miłosz Wika z Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi. Problem w tym, że rzeki przez kolejnych, napływających do Łodzi fabrykantów były często traktowane jak ścieki i ich stan szybko się pogarszał. 

- Dlatego decydowano o ich ukryciu. Na początku XX wieku wprowadzano je do budowanych w tym celu podziemnych kanałów. Tam, gdzie dotąd biegła rzeka, budowano ulice i budynki - mówi Miłosz Wika.

Dziś w wielu miejscach można zobaczyć, gdzie płynęła woda. Tak jest na przykład na samym początku ulicy Piotrkowskiej. Wprawne oko wypatrzy, jak ulica opada w miejscu, gdzie kiedyś było koryto rzeki. Niektóre można ciągle oglądać przez specjalne, szklane włazy - na przykład płynąca przez centrum Łódkę.

W Łodzi rzeki przeniesione przez miasto można oglądać przez szklane włazy
W Łodzi rzeki przeniesione przez miasto można oglądać przez szklane włazy
Źródło: TVN24 Łódź

Przekierowanie rzek do kanałów sprawiło, że pojawiły się problemy, które trudno sobie wyobrazić: w 2016 roku woda zagrażała jednemu z największych łódzkich zabytków - pałacowi łódzkiego fabrykanta Izraela Poznańskiego, którego piwnice zalewała rzeka, której nie widać z powierzchni ziemi. Nie tyle nawet ziemi, co betonu.

I tak Łódź stała się miastem, które szczególnie jest narażone na konsekwencje złego gospodarowania wodą. 

- Dla przykładu: w centrum Łodzi jest średnio o 4 stopnie Celsjusza cieplej niż na jej przedmieściach. Dla naukowców z całego świata Łódź jest jak mekka dla zjawiska miejskiej wyspy ciepła, czyli nieproporcjonalnego nagrzewania się zurbanizowanych terenów - mówi profesor Piotr Kuna. 

Tłumaczy, że kiedy temperatura rośnie, maleje wilgotność. A w wysuszonym powietrzu dłużej unosi się pył i smog

Na czym polega zjawisko miejskiej wyspy ciepła?
Na czym polega zjawisko miejskiej wyspy ciepła?

Z perspektywy kropli 

Żeby wyjaśnić, jak wygląda to zjawisko, trzeba przyjrzeć się, co dzieje się z deszczem, który spada na miasto. Załóżmy, że mówimy o ulicy, na której są zabudowania, chodnik, fragment trawnika oddzielający od jezdni i droga.

- Jedyną przestrzenią nieuszczelnioną, która teoretycznie mogłaby wchłonąć wodę, jest trawnik. Problem w tym, że chodniki budowane są wyżej niż płyty chodnikowe. Skutek tego taki, że woda, zamiast się wchłonąć, wypłukuje piach i pył spomiędzy trawy i wypłukuje go do studzienek i skutecznie zmniejsza jej wydajność - wyjaśnia profesor Maciej Zalewski, dyrektor Międzynarodowego Centrum Ekologii PAN

Krople wody, które spadną na chodniki, dachy czy jezdnię w końcu też dotrą do najniższego punktu - czyli studzienki. Jeżeli będzie jej za dużo, dojdzie do miejscowego podtopienia. Po kilkunastu minutach, kiedy służbom miejskim uda się odetkać kanalizację - woda zostanie odprowadzona.

- Już kilkanaście minut po ulewie klimat w mieście znowu jest suchy, jakby deszcz nigdy nie spadł - wskazuje profesor Piotr Kuna, pulmonolog.

Zalewanie ulic betonem jest nazywane w publikacjach naukowych "uszczelnieniem powierzchni”, które utrudnia naturalny obieg wody. Im bliżej centrum, tym terenów zielonych jest mniej. A to wilgoć z roślin paruje (zjawisko transpiracji) i nawilża otoczenie. Gdy woda nie ma gdzie się wchłonąć, pojawia się efekt miejskiej wyspy ciepła. A wraz z nią spada jakość powietrza, którym oddychamy.

Na czym polega zjawisko transpiracji?
Na czym polega zjawisko transpiracji?

Profesor Kuna opowiada, że człowiek do przeżycia każdego dnia potrzebuje osiem tysięcy litrów powietrza. Gdyby zamknąć taką ilość w dwulitrowych butelkach i ułożyć je jedną przy drugiej, utworzony sznur ciągnąłby się przez 48 kilometrów - to odległość jak z Pałacu Kultury i Nauki do Wyszkowa albo z Oświęcimia do Krakowa, albo z Legnicy do Wrocławia.

Czym więc oddychamy, jak nie mamy czym? 

- Z każdym oddechem dostarczamy do płuc substancji, które potem przenikają do krwiobiegu. Jest ich tym więcej, im mniejsza jest wilgoć w naszym otoczeniu. To mikrocząsteczki smogu, startych opon i okładzin hamulcowych (zawierających azbest), z którymi ewolucja przez całe setki lat nie musiała sobie radzić. To z kolei prowadzi do rozwoju między innymi nowotworów czy miażdżycy - mówi lekarz pulmonolog.

Wskazuje, że - według raportów Światowej Organizacji Zdrowia - tylko w Polsce z tego powodu umiera rocznie ponad 100 tysięcy osób - więcej niż przez COVID-19. Więcej niż we wszystkich wypadkach drogowych. 

Wpływ zanieczyszczonego powietrza na przedwczesne zgony
Wpływ zanieczyszczonego powietrza na przedwczesne zgony
Źródło: Światowa Organizacja Zdrowia

- Obserwujemy falę nowotworów, wysyp zachorowań na demencję. Ponad połowa Polaków po 60. roku życia ma przynajmniej trzy choroby przewlekłe. Dla świata nauki jasne jest to, że wynika to bezpośrednio z warunków, w jakich żyjemy - dodaje Kuna. 

Profesor próbując odwołać się do mojej wyobraźni, mówi, że od trzydziestu lat astronomowie szukają planety poza Układem Słonecznym, w której mogłoby rozwinąć się życie.

- Każda z nich badana jest pod kątem obecności w ekosferze, czyli tak zwanej strefie życia. Astronomowie sprawdzają, czy - teoretycznie - może ktoś na nich mieszkać. Żeby zakwalifikować planetę do strefy życia, potrzebne są trzy elementy: odpowiednia temperatura, obecność wody oraz obecność tlenu w atmosferze. To trzy uniwersalne filary niezbędne do życia, które na Ziemi - z sobie tylko wiadomego powodu - konsekwentnie rujnujemy - mówi naukowiec.

Czy Łódź skończy jak Meksyk?

Udział zgonów z powodu zanieczyszczenia powietrza w całej populacji (dane z 2015 roku)
Udział zgonów z powodu zanieczyszczenia powietrza w całej populacji (dane z 2015 roku)
Źródło: Europejska Agencja Środowiska

Wysuszona Wenecja

Jeszcze na początku wieku przez Meksyk, jedną z największych metropolii świata, przepływało 45 rzek. Miasto od swojego powstania było nierozerwalnie związane z wodą: Aztekowie zaczęli je stawiać na brzegu jeziora Texcoco. Wraz z rozrostem miasta, miejscowi wyrywali wodzie kolejne działki, które nazywano "chinampami". Budowano małe wyspy, usypane z gruzu, ceramiki i ziemi. 

Kiedy w XVI wieku pojawili się tu Europejczycy, Meksyk mógł im się kojarzyć z Wenecją: miasto było poprzecinane groblami i mostami; główne budynki niemal zawsze powstawały w bezpośrednim otoczeniu wody. Stworzone przez rdzennych mieszkańców wały i drogi wodne sprawiły, że okolica tętniła zróżnicowaną roślinnością. Miasto było piękne, ale niepraktyczne: budowanie kolejnych budynków wiązało się ze skomplikowanym wydzieraniem fragmentów z jeziora. 

Hiszpańscy kolonizatorzy zdecydowali się pozbyć niepotrzebnych problemów i osuszyli jezioro. Miasto od tego momentu albo miało problemy z wodą pitną, albo było zalewane przez powodzie. W jednej z nich (z 1629 roku) zginęło 30 tysięcy mieszkańców. Kiedy miasto było zalewane, dawne kanały zmieniały się w szamba. Mieszkańcy Meksyku byli dziesiątkowani przez cholerę i malarię, a także problemy żołądkowo-jelitowe czy przypadki zapalenia opon mózgowych. Woda coraz bardziej kojarzyła się miejscowym ze źródłem chorób. Na domiar złego, rzeki przepływające przez rosnące miasto były wykorzystywane do prania ubrań, wyrzucania śmieci i miejsce do zrzucania ścieków.

Dlatego - wraz z rozwojem miasta - coraz śmielej z wodą walczono. W 1938 roku pojawił się pomysł jednego z architektów miasta, Carlosa Contrerasa, żeby stopniowo zamykać rzeki w podziemnych kanałach. Po drugiej wojnie światowej przystąpiono do dzieła: od 1947 do 1952 większość rzek znalazła się pod ziemią - po sieci rzek pozostały tylko nazwy ulic do nich nawiązujące. Początkowo przedsięwzięcie ogłoszono wielkim sukcesem: w mieście nie było już czuć nieprzyjemnego zapachu, a ilość komarów i innych owadów w powietrzu szybko się zmniejszyła. 

Owady zastąpił pył - początkowo w Meksyku narzekano na kurz i wyraźnie wyższą temperaturę; okna i ulice szybciej niż dotąd pokrywały się brudem. Kiedy w latach 80. po meksykańskich ulicach zaczęły jeździć miliony samochodów, jedna z największych metropolii na Ziemi została nazwana przez naukowców "miską ze smogiem". 

Miasto otoczone górami zaczęło się dosłownie dusić: w 2019 roku czasopismo "Environmental Research" opublikowało wyniki badań naukowców z Meksyku, Wielkiej Brytanii i USA. Przebadali oni serca od 63 mieszkańców miasta (od 3 do 32 lat), którzy byli zdrowi klinicznie, ale zmarli z powodu wypadków. Chciano w ten sposób sprawdzić, jak bardzo wysoka zawartość smogu przekłada się na ilość toksycznych cząsteczek w organach. Okazało się, że u mieszkańców Meksyku notowano nawet dziesięciokrotnie wyższe stężenie, niż u osób żyjących w innych częściach świata.

To z kolei przekłada się na to, że średnia długość życia w stolicy jest o blisko trzy lata krótsza niż w innych, biedniejszych częściach kraju.

Długość życia w Meksyku
Długość życia w Meksyku
Źródło: IHME GBD

Budowa wśród drzew

- Nie uważa pan, że to jakiś absurd? Z każdym miesiącem więcej wiemy o dramatycznym wpływie braku wody na nasze zdrowie, a nowe osiedla są betonowane na potęgę, dużo bardziej niż te z czasu PRL - mówi Maciej Zalewski, dyrektor Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii PAN pod auspicjami UNESCO.

Zielone dachy w Łodzi (materiał archiwalny z kwietnia 2015 roku)
Źródło: TVN24

- Do miast można się czepiać, ale co zrobić z osiedlami? Im więcej na terenie uda się wcisnąć mieszkań, tym więcej zarobi deweloper. Jak go zmusić, żeby zaplanował tereny zielone zamiast kolejnego bloku? - pytam.

- Od tego są samorządowcy. Ich obowiązek polega na tym, żeby za pomocą planów zagospodarowania przestrzennego uniemożliwić zalewaniem betonem całych połaci miasta - odpowiada profesor Zalewski.

Taki plan ma porządkować sposób, w jaki rozwija się miasto: gmina wskazuje, gdzie mają być tereny przeznaczone pod zabudowę, gdzie będą powstawać sklepy, gdzie fabryki i - wreszcie - których terenów nie wolno zabudowywać, bo mają pozostać terenami zielonymi. 

Problem w tym, że - jak czytamy w najnowszym raporcie Najwyższej Izby Kontroli - plany zagospodarowania przestrzennego są niekompletne. Powierzchnia przeciętnej polskiej gminy jest rozplanowana tylko w 31,4 proc.

Czyli - statystycznie - tylko na co trzeciej działce wiadomo, co może, a co nie może powstać. Na pozostałym terenie inwestorzy mogą w praktyce robić, co im się podoba. Powstanie inwestycji związane jest z wydaniem warunków zabudowy, w których samorząd nie może zawrzeć zapisów dotyczących urządzania i kształtowania zieleni. 

Stopień pokrycia miast wojewódzkich planami zagospodarowania przestrzennego
Stopień pokrycia miast wojewódzkich planami zagospodarowania przestrzennego
Źródło: NIK

I tak - przez pięć lat, od 2015 do 2020 roku - tylko w Warszawie wybudowanych zostało 38 budynków jednorodzinnych na terenach zielonych, które - jak wynika z raportu NIK - pełniły kluczową rolę w retencji wody. Ktoś wybudował dom, reszta zaczęła się dusić. Wszystko w świetle prawa. 

Krakowscy urzędnicy zgodzili się za to, jak donosi NIK, na wybudowanie domu jednorodzinnego na działce położonej według studium w strefie kształtowania systemu przyrodniczego - w korytarzu przewietrzania miasta oraz obszaru wymiany powietrza. Teren ten również jest zagrożony powodzią.

Z kolei w Łodzi (na podstawie decyzji o warunkach zabudowy) pozwolono na budowę domu wielorodzinnego na terenach leżących w znacznych częściach ekologicznego korytarza wzdłuż doliny rzeki. Teren ten - jak wskazuje NIK - przestał pełnić funkcje terenów zielonych, ale też jest zagrożony podtopieniem i zalewaniem.

Łódź nie zatonie?

Łódź - trzecie co do wielkości polskie miasto - jest szczególnie narażone na konsekwencje złego gospodarowania wodą. Miasto leży na w miarę płaskiej powierzchni i ma gęstą zabudowę w centrum. Jednocześnie nie jest ono bardzo rozłożyste w stosunku do populacji, dlatego można było porównać mikroklimat w centrum z odległymi ledwie o kilka kilometrów zielonymi terenami, gdzie pogoda jest niemal identyczna. 

- Gdy spojrzymy na Łódź z góry, zobaczymy szary kolor betonu poprzetykany zielonymi plamami parków - mówi profesor Maciej Zalewski, dyrektor Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii PAN.

Błękitno-zielona sieć w Łodzi
Błękitno-zielona sieć w Łodzi

Jego zdaniem, takie budowanie miast - na zasadzie kontrastu pomiędzy oceanem betonu i zielonymi oazami - nie spełnia swojej funkcji. Działa podobnie jak krem do opalania rozmieszczony na ciało bez rozsmarowania: nie ochroni nas przed oparzeniami. 

Łódź jest pierwszym miastem w Polsce, w którym od 2011 roku realizowana jest koncepcja błękitno-zielonej sieci (błękitny od wody, zielony od roślinności) przygotowana przez Europejskie Regionalne Centrum Ekohydrologii.

- Idea jest taka, żeby śródmiejska zieleń nie sprowadzała się jedynie do parków. Należy je połączyć siecią zielonych korytarzy, za pomocą których można przemieszczać się po całym mieście, a także uprawiać sport i rekreację - opowiada profesor Zalewski.

Pomiędzy parkami budowane są obszary o zwiększonej retencji wody. W odnawianych fragmentach centrum miasta stawia się na zatrzymywanie deszczówki. Jak to się robi? Sposobów jest sporo:

1. Obniżenie trawników w stosunku do ulic i chodników. Woda spływająca z dróg bezpośrednio na przyległe trawniki, gromadzi się w ich zagłębieniach i może wsiąkać do gruntu nawet przez kilka godzin, a nawet dni po opadzie, stając się niezastąpionym źródłem wilgoci dla zieleni miejskiej, która skutecznie poprawia jakość powietrza i obniża temperaturę..

Trawnik położony niżej niż chodnik. Woda spływa na tereny zielone, a nie do kanalizacji
Trawnik położony niżej niż chodnik. Woda spływa na tereny zielone, a nie do kanalizacji
Źródło: Europejskie Regionalne Centrum Ekohydrologii pod auspicjami UNESCO, PAN

2. Budowanie pasów "roślinności buforowej" przylegającej do obszarów, gdzie jest duży ruch samochodów: to pasy roślinności, rowów czy zielonych dachów - sprawiają, że wsiąkanie wody jest większe. 

Przestrzeń buforowa pomiędzy obszarami o dużym ruchu
Przestrzeń buforowa pomiędzy obszarami o dużym ruchu
Źródło: Europejskie Regionalne Centrum Ekohydrologii pod auspicjami UNESCO, PAN

3. Budowanie systemów infiltracyjnych - na przykład niecek i rowów infiltracyjnych. To wypełnione ziemią i roślinnością zagłębienia, do których naturalnie spływa deszczówka. Może uzupełnić pasy roślinności buforowej tam, gdzie nie ma na nie miejsca.

Systemy filtracyjne - na przykład niecki i rowy infiltracyjne
Systemy filtracyjne - na przykład niecki i rowy infiltracyjne
Źródło: Europejskie Regionalne Centrum Ekohydrologii pod auspicjami UNESCO, PAN

4. Stawianie na powierzchnie przepuszczalne: zamiast wybetonowanych miejsc parkingowych powinny powstawać betonowe kraty trawnikowe. To rozwiązanie należy też stosować na drogach, placach czy podwórzach. 

Betonowe kraty trawnikowe - parking, który potrafi chłonąć wodę
Betonowe kraty trawnikowe - parking, który potrafi chłonąć wodę
Źródło: Europejskie Regionalne Centrum Ekohydrologii pod auspicjami UNESCO, PAN

Polska koncepcja w 2018 roku została wyróżniona przez Komisję Europejską. W zeszłym roku ruszył projekt BEGIN, w ramach którego projekt błękitno-zielonych korytarzy ma być wdrażany w dziewięciu europejskich miastach (Antwerpia i Gandawa w Belgii; Aberdeen, Enfield oraz hrabstwa Bradford i Kent w Wielkiej Brytanii; Dordrecht w Holandii; Hamburg, Niemcy; Göteborg, Szwecja; i Bergen w Norwegii).

Oprócz uczynienia uczestniczących miast zdrowszymi i lepszymi miejscami do życia, projekt ma zmniejszyć ryzyko powodzi nawet o 30 procent. W jaki sposób?

- Zatrzymując i podczyszczając wody burzowe w mieście, unikamy jej spiętrzenia poza nim, ograniczamy efekt wysp ciepła, ale także podnosimy jakość powietrza i w poważnym stopniu ograniczamy zanieczyszczenia rzek, jezior i Morza Bałtyckiego - podkreśla profesor Zalewski.

Profesor Piotr Kuna, który pracował przy projekcie błękitno-zielonych miast, podkreśla, że natura człowieka nie pozwala nam na odcięcie się od przyrody.

- Jesteśmy jej częścią. Nie możemy już pozbywać się niezbędnej do życia wody z naszego otoczenia i liczyć, że nam nie zrobi to krzywdy. Długo zajęło nam, żeby zrozumieć, że planeta nie chce nas zabić. Będziemy żyć dłużej, jeżeli nie będziemy z nią walczyć - kończy profesor Kuna.

Czytaj także: