Wybory w ponad 70 krajach, o łącznej liczbie ponad 3,5 miliarda mieszkańców, w tym w największych globalnych demokracjach. Ponad półtora miliarda oddanych głosów i średnia frekwencja na poziomie 61 procent. Wyjątkowy pod względem wyborczym rok 2024 przyniósł wiele rozstrzygnięć, ale przede wszystkim postawił kluczowe pytanie: czy demokracja się obroni?
- Wybory w 2024 roku będą tak naprawdę wszędzie. W tym roku do wyborów idą nawet cztery miliardy obywateli, ponad połowa populacji świata. To jest rok wyborczy - mówił 1 stycznia w programie "Fakty po Faktach" w TVN24 brukselski korespondent naszej stacji Maciej Sokołowski.
Także agencja Reuters pisała, że 2024 to "rok największych wyborów w historii".
"Połowa światowej populacji - około 3,7 miliarda ludzi - będzie miała możliwość pójścia do urn w 72 krajach. Wielu będzie głosować po raz pierwszy. Od RPA po region południowego Pacyfiku, Europę i Amerykę. Stawka jest ogromna. Wyborcy będą głosować w wyborach lokalnych i ogólnokrajowych i będą decydować o politycznym, społecznym i ekonomicznym krajobrazie całego świata na wiele lat" - pisał natomiast na swojej stronie internetowej Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP), jedna z agend ONZ.
Po niemal 12 miesiącach mamy już prawie komplet wyborczych rozstrzygnięć i garść działających na wyobraźnię statystyk - zgodnie ze stanem na 18 grudnia, według danych zebranych przez Międzynarodowy Instytut na rzecz Demokracji i Pomocy Wyborczej (International IDEA), wybory odbyły się w 73 krajach, średnia frekwencja wyniosła 61 procent, co przełożyło się na 1 638 843 115 oddanych głosów. Oznacza to, że realnie do wyborów poszła około jednej czwartej światowej populacji. O tym, co pozostawił po sobie ten wyjątkowy pod względem wyborczym rok i co to oznacza dla świata, rozmawiamy z ekspertami ds. międzynarodowych.
Jak "rwący, brudny strumień" wpływa na decyzje wyborców?
Doktor Małgorzata Bonikowska, prezeska THINKTANK i Centrum Stosunków Międzynarodowych, analizując tendencje wyborcze na świecie, ocenia, że "mamy do czynienia z nakładaniem się kilku czynników, które powodują, że wyniki wyborów coraz częściej są zaskakujące".
- Media były kiedyś tak zwaną "czwartą władzą". Nie tylko patrzyły na ręce politykom, ale i autorom. Wydawcy monitorowali publiczną debatę, dokonując selekcji materiałów, aby trzymać pewien poziom. Media działały jak sito - nie przepuszczały brudów. Internet jednak to zmienił. Z jednej strony ogromnie ułatwił obieg informacji, zwiększył transparentność procesów i zdemokratyzował publiczną debatę. Z drugiej jednak strony nie stworzyliśmy skutecznych metod oczyszczania jej ze śmieci - wyjaśnia.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam