|

Barbarzyństwo i głupota, czyli dlaczego nad Ukrainą rosyjskie lotnictwo działa tak jak w Syrii

Szczątki rosyjskiego samolotu zestrzelonego przez Ukraińców 5 marca nad Czernihowem
Szczątki rosyjskiego samolotu zestrzelonego przez Ukraińców 5 marca nad Czernihowem
Źródło: MNS.GOV.UA

Rosjanie nad Ukrainą rzucają na miasta niekierowane bomby dużego kalibru, co jest barbarzyństwem, i poruszają się na małej wysokości, jakby obrońcy wcale nie mieli setek przenośnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych - mówi emerytowany generał brygady pilot Tomasz Drewniak. Były inspektor Sił Powietrznych na prośbę tvn24.pl analizuje lotniczy wymiar wojny w Ukrainie i tłumaczy, dlaczego taktyka Rosjan przynosi im straty.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Trwa trzynasty dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Na rozkaz prezydenta Władimira Putina rosyjskie wojsko, w tym lotnictwo, atakuje siły obrońców i obiekty cywilne. Agresorowi wciąż nie udało się zająć Kijowa.

Ukraińskie dowództwo twierdzi, że do wtorku Rosjanie stracili między innymi 48 samolotów, 80 śmigłowców, siedem bezzałogowych statków powietrznych oraz 27 systemów przeciwlotniczych. Kijów i Moskwa nie informują o własnych stratach. Kreml oszczędnie wypowiada się także o swoich sukcesach.

Choć w pierwszym dniu inwazji, 24 lutego, Rosjanie uderzyli na ukraińskie lotniska, radary i punkty dowodzenia, to - jak się później okazało - nie udało im się całkowicie wyeliminować ukraińskiego lotnictwa. - Dziwi mnie to, bo według teorii i praktyki, nie tylko rosyjskiej, na początku należy zniszczyć oczy, uszy i mózg przeciwnika - punkty kierowania, punkty dowodzenia, radary, lotniska, dzięki temu uziemić przeciwnika i uzyskać przewagę lub panowanie w powietrzu w skali pełnej lub lokalnej. Rosjanie też tak powinni byli zrobić, tylko pytanie - tego nie wiemy do końca - czy nie zrobili tego, czy też zrobili to, tylko nieskutecznie - zastanawia się generał.

"Rosjanie tak latali w Syrii"

To nie jedyny krok w wykonaniu Rosjan, który budzi zdziwienie. Generał Drewniak wskazuje także na brak po stronie agresora kombinowanych ugrupowań lotniczych, w języku lotników nazywanych COMAO (ang. Composite Air Operations), które są obecnie podstawą działania. W praktyce oznacza to, że do wykonania określonego zadania dobiera się samoloty różnych typów i z różnym uzbrojeniem. Na przykład maszynom atakującym cele naziemne powinny towarzyszyć myśliwce osłony i maszyny zakłócające systemy radioelektroniczne. Podobnie chronione powinny być samoloty transportowe z żołnierzami jednostek powietrznodesantowych, które w Rosji są osobnym rodzajem sił zbrojnych i pełnią rolę sił szybkiego reagowania.

Tymczasem strona ukraińska twierdzi, że udało się jej strącić jeden z samolotów transportowych Ił-76 z wrogim desantem. Pilot, któremu przypisywane jest to trafienie (oraz zestrzelenie dwóch śmigłowców szturmowych Mi-24), otrzymał nawet tytuł Bohatera Ukrainy. Niektórzy eksperci analizujący wiadomości z wojny wskazują jednak, że dotychczas w sieci nie pojawiły się żadne zdjęcia wraku zestrzelonego transportowca, w przeciwieństwie do innych ukraińskich zestrzeleń, które co do zasady nie budzą wątpliwości.

- W normalnej operacji na - powiedzmy - pięć samolotów Ił-76 powinno być 35 myśliwców Su-27 lub nowszych, które powinny zrobić taki parasol, że nikt by się nie prześlizgnął. Może amerykański F-22 (należący do najnowszej, piątej generacji - przyp. red.), ale nie MiG-29, który parametrami radaru, uzbrojenia i generalnie wszystkiego jest słabszy od Su-27. Ił-76 to cel o wysokiej wartości, więc powinien być maksymalnie chroniony. Prawdopodobnie Rosjanie uwierzyli, że ich pierwsze uderzenie przyniosło zamierzone skutki, a potem się zdziwili - ocenia gen. Drewniak.

Rosyjski samolot transportowy Ił-76 (na zdjęciu w wersji używanej przez cywilne linie lotnicze Wołga-Dniepr)
Rosyjski samolot transportowy Ił-76 (na zdjęciu w wersji używanej przez cywilne linie lotnicze Wołga-Dniepr)
Źródło: Duc Huy Nguyen / Shutterstock

Dodaje, że dostępne nagrania wideo rzadko pokazują więcej niż dwa samoloty lub śmigłowce. - Nie ma dużych ugrupowań, w których byłyby samoloty myśliwskie jako osłona, samoloty bombowe czy myśliwsko-bombowe, czy nawet te same typy samolotów, ale z różnym uzbrojeniem - do zwalczania celów na lądzie i w powietrzu, samolotów z urządzeniami powodującymi zakłócenia. To jest zestaw, który umożliwia realne wykonanie zadania. Tymczasem puszcza się pojedynczą parę. Rosjanie tak latali w Syrii, ale tam nie było obrony przeciwlotniczej, więc tak sobie mogli latać - mówi były inspektor Sił Powietrznych.

"To najgłupsza rzecz, jaką można zrobić"

Zwraca też uwagę, że rosyjskie lotnictwo lata w taki sposób, jakby obrońcy wcale nie dysponowali setkami zestawów przeciwlotniczych, które mogą być przenoszone przez pojedynczego człowieka. Tego typu systemy mają co do zasady ograniczony zasięg i siłę rażenia, więc żeby nie były zagrożeniem, wystarczy pozostawać na odpowiednio dużej wysokości. - W takiej sytuacji Amerykanie mają zasadę, że nie schodzą poniżej 15 lub 20 tysięcy stóp, czyli 4,5 lub 6 kilometrów. Tymczasem ukraińskie filmiki pokazują, że Rosjanie latają tuż nad ziemią. To najgłupsza rzecz, jaką można zrobić. Tak się lata wtedy, kiedy chcemy dojść do celu, który jest broniony przez zestawy obrony powietrznej większego zasięgu, które muszą wykryć samolot swoim radarem, następnie go rozpoznać i odpalić rakietę, która dopiero w locie się uzbroi. W razie lotu na małej wysokości może nie starczyć na to czasu - tłumaczy generał.

heli
Ukraińcy pokazali, jak zestrzeliwują rosyjski śmigłowiec (5 marca 2022 roku)
Źródło: twitter.com/ArmedForcesUkr

Taki zestaw przeciwlotniczy, który może być przenoszony przez pojedynczego żołnierza, w nomenklaturze zachodniej zwykle jest określany jako MANPADS (od angielskiego Man-portable air-defense systems). Obecnie na Ukrainie są setki takich rakiet - zarówno z zasobów własnych, poradzieckich, jak i amerykańskie stingery, które na Ukrainę trafiły z różnych źródeł, a także gromy i pioruny, opracowane przez polską zbrojeniówkę na bazie rozwiązań radzieckich. - Jeżeli głównym zagrożeniem były MANPADS-y, wszyscy szli do góry. W żaden logiczny sposób nie potrafię wytłumaczyć tego, że Rosjanie latają tuż nad ziemią - mówi gen. Drewniak.

I dodaje: - Ciągle mam wrażenie, jakby po stronie rosyjskiej dowodzili ludzie, którzy nie wiedzą, że są w roku 2022, tylko ciągle myślą, że jest 1982 r., bo wtedy obowiązywała koncepcja, że NATO ma silną obronę, więc trzeba lecieć piętnaście metrów nad ziemią z prędkością tysiąc kilometrów na godzinę. Tak lataliśmy na Su-22 - wspomina generał, nawiązując do samolotów, które niedługo będą obchodziły 40-lecie służby z biało-czerwoną szachownicą.

charkow
Rosyjski Su-25 zestrzelony nad Charkowem (zdjęcia z 06.03.2022 r.)
Źródło: NEXTA TV

Generał zwraca też uwagę na nagranie z pierwszych dni inwazji, na którym widać zestrzelenie śmigłowca transportowego Mi-8 lub Mi-17, który prawdopodobnie miał na pokładzie żołnierzy desantu, a po trafieniu wpadł do wody. - Widać, że nie używali żadnych środków samoobrony, dopiero po zestrzeleniu jednego z nich odpalili flary. Tymczasem podstawowa zasada mówi, że w ugrupowaniu kilku maszyn co jakiś czas jedna powinna odpalać flary po to, żeby zminimalizować ryzyko trafienia - wyjaśnia.

"Nikt im nie zwrócił uwagi"

To, co odróżnia lotnictwo rosyjskie od zachodniego, to także podejście do precyzji w niszczeniu celów na lądzie. W środowisku lotniczym znany jest ponury żart, że Amerykanie poprawili skuteczność nalotów dzięki zwiększeniu celności, podczas gdy Rosjanie - dzięki zwiększeniu wagomiaru bomb. Amerykanie, a w ślad za nimi świat zachodni, w tym Polska, odeszli od używania bomb innych niż kierowane już 30 lat temu, po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej. Najnowsze amerykańskie bomby mają około 110 kilogramów, bo więcej nie potrzebują, skoro - co do zasady - precyzyjnie trafiają w cel.

Tymczasem w rosyjskim lotnictwie wciąż podstawowa bomba to FAB-500, która waży 500 kilogramów, została wyprodukowana i dostarczona wojsku jeszcze w czasach Związku Radzieckiego i nie jest precyzyjnie naprowadzana. - Byłem bardzo zdziwiony, że świat w czasie wojny syryjskiej pozwolił Rosjanom na rzucanie niekierowanych bomb dużego kalibru w miasta. Mało które media się tym interesowały. Tymczasem oni pokazywali filmy, gdzie przylatywał Su-34 lub Tu-22 i rzucał na przykład osiem bomb FAB-500 - wspomina generał, wymieniając typy rosyjskich bombowców.

Rosyjska bomba FAB-500, która spadła w Czernihowie na północnym wschodzie Ukrainy
Rosyjska bomba FAB-500, która spadła w Czernihowie na północnym wschodzie Ukrainy
Źródło: Twitter/Dmytro Kułeba

- Rosjanie tak robili w Syrii, nikt im nie zwrócił uwagi. Teraz powtarzają to na Ukrainie. My się dziwimy, uważamy, że to barbarzyństwo, a oni się dziwią: "Czego ci ludzie od nas chcą? My tak zawsze robiliśmy". Oczywiście, że to barbarzyństwo, ale teraz mówię o ich sposobie myślenia - tłumaczy były inspektor Sił Powietrznych.

Pytamy jeszcze generała o nagrania, na których widać rosyjskie uzbrojenie niszczone za pomocą wyprodukowanych w Turcji, a używanych przez Ukrainę (i zakupionych przez Polskę) bezzałogowych statków powietrznych Bayraktar TB2. Były inspektor Sił Powietrznych odpowiada, że te filmy świadczą przede wszystkim o tym, że Rosjanie nie walczą systemowo o przewagę w powietrzu. - Gdyby to robili, utrzymywaliby na ciągłych dyżurach w powietrzu samoloty wczesnego ostrzegania A-50, a do każdego z nich po kilka par samolotów Su-27 lub nowszych myśliwców uzbrojonych po zęby w rakiety powietrze-powietrze krótkiego i średniego zasięgu. Dzięki temu wszystko, co pojawiłoby się w powietrzu, powinno być w ciągu pięciu minut sprowadzane do parteru - mówi generał.

Bezzałogowy statek powietrzny Bayraktar TB2
Bezzałogowy statek powietrzny Bayraktar TB2
Źródło: Shutterstock

I dodaje: - Nie oszukujmy się. Jaki by ten turecki dron nie był, to jego prędkość maksymalna to 220 kilometrów na godzinę. Dla myśliwca to nawet nie jest walka powietrzna, lecz strzelanie do kaczek - wskazuje.

Ukraińcy są na tyle sprytni - mówi nasz rozmówca, oddając szacunek obrońcom - że nie atakują czołowych kolumn przeciwnika, gdzie często jest obecne uzbrojenie przeciwlotnicze, ale uderzają z tyłu kolumny logistyczne. - To wskazuje, że Rosjanie nie mają patroli w powietrzu. Pozwalają, żeby dron powolutku podleciał 20-30 kilometrów za linię styczności bojowej wojsk i tam odnalazł kolumnę z paliwem i amunicją i zrzucił na nią bombę kierowaną, a po wszystkim jeszcze sprawdził, jakie były skutki nalotu. To oznacza, że w pobliżu nie ma żadnych myśliwców - argumentuje gen. Drewniak.

Czytaj także: