Katarzyna z Zielonej Góry trafiła na dwa tygodnie do aresztu za niespłacone kary za jazdę bez biletu. Rekordzista ze Śląska winny jest przedsiębiorstwu komunikacyjnemu aż 120 tysięcy złotych. Bez biletu jeździ od 17 lat. Długi gapowiczów wynoszą już 513,8 miliona złotych, a windykatorzy nie odpuszczają. Potrafią dzwonić nawet w nocy.
- To było już po studiach. Pewnego dnia do domu mojej babci przyszli policjanci. Powiedzieli, że szukają wnuczki. Babcia próbowała dowiedzieć się, o co chodzi, ale nie chcieli nic wyjaśnić. Zadzwoniła do mnie. Pomyślałam, że to coś poważnego, więc na drugi dzień poszłam na komisariat. Tam dowiedziałam się, że jestem poszukiwana listem gończym i mam do odbycia karę więzienia za to, że trzy razy w ciągu roku jechałam bez biletu. Zatkało mnie, a potem się nerwowo śmiałam. Nie mieściło mi się to w głowie - mówi Katarzyna.
Mandaty przychodziły do Katarzyny za przejazdy z czasów studiów. Jechała bez biletu więcej niż dwa razy w ciągu roku, nie zapłaciła mandatów. Dopuściła się więc wykroczenia, które nazywa się szalbierstwem. Policja przesłuchała Katarzynę w tej sprawie, ale potem długo nic się nie działo. Po studiach zmieniła miejsce zamieszkania, a listy przychodziły na poprzedni adres. O narastających należnościach i kolejnych ponagleniach od windykatorów nawet nie wiedziała. Tak jak o wyroku sądu za szalbierstwo.
- Nic nie dało się zrobić - opowiada, choć proponowała, że zapłaci należności, które wynosiły 300 zł - Policjanci też nie dowierzali, ale musieli wykonywać swoją pracę. Tłumaczyli, że wyrok już zapadł, a ja mam status osoby poszukiwanej. Pojmali mnie tak, jak stałam, i odwieźli do więzienia w Krzywańcu. Przesiedziałam tam dwa tygodnie - wspomina Katarzyna.
- Najpierw trafiłam do jednej celi, a potem przenieśli mnie na tak zwany półotworek, czyli obszar półotwarty. Kobieta, która była ze mną w celi, powiedziała, że siedzi za morderstwo. Nie wiem, czy mówiła prawdę. Bałam się. W nocy wciąż paliło się światło, wył alarm, bo w celach dochodziło do bójek. Więźniarki mówiły mi, że mogę zostać dłużej, jeśli będzie "dolewa" - wspomina Katarzyna.
Co to znaczy? - Podobno jak już siedzisz, to sprawdzają, czy nie masz innych postępowań, by dołożyć kolejny wyrok do odsiadki. Wizyta listonosza w więzieniu to był dla wszystkich stres. Jak mówiłam, że siedzę za bilety, więźniarki szeptały, że był to pewnie pretekst, bo mam na koncie poważniejsze przestępstwa - opowiada Katarzyna.
Do dziś boi się widoku listonosza.
W dorosłe życie z długiem
A dlaczego jeździła bez biletu? - Chyba wydawało mi się, że kilka złotych za przejechanie dwóch przystanków to dużo - mówi Katarzyna.
I przestrzega przed jeżdżeniem na gapę. - Windykatorzy nie odpuszczają i ścigają za przedawnione mandaty sprzed wielu lat. Ostatnio konto mojej znajomej zajął komornik. Też za jazdę na gapę. Ma ściągnąć aż 13 tysięcy złotych za jakieś stare należności. Moja odsiadka to już rodzinna anegdota, ale pozostawiła we mnie naprawdę traumatyczne wspomnienie - mówi.
Według prawa przewozowego dług za jazdę na gapę przedawnia się już po roku, ale to nie znaczy, że roszczenie przestaje istnieć. Wierzyciel nadal może dochodzić zapłaty, bo dług wcale nie zostaje anulowany. Dłużnik sam musi wtedy wykazać, że termin spłaty należności minął.
Dziś bez biletu jeździ coraz więcej młodych, takich, którzy nie skończyli 18. roku życia. W Krajowym Rejestrze Długów ich liczba w ciągu pięciu lat wzrosła aż 140-krotnie i wynosi 2525 osób. W dorosłe życie wchodzą więc z długiem.
Śląsk wprowadził zasadę zero tolerancji dla gapowiczów. Jeżeli ktoś trzeci raz w ciągu roku jedzie bez biletu, a wcześniej dwukrotnie nie uiścił kary za przejazd na gapę, ZTM w Katowicach zgłasza na policję przypadek szalbierstwa, a więc formy wyłudzenia. Właśnie za to wykroczenie siedziała pani Katarzyna, ale też inna gapowiczka z Katowic, o której piszemy w dalszej części tekstu.
Wiele osób, które nie płacą mandatów za przejazd bez biletów, to już tak zwani multidłużnicy, czyli ludzie, którzy wpadli w spiralę długów. Windykatorzy potrafią do nich dzwonić nawet w nocy.
Co - jak wskazują prawnicy - jest łamaniem prawa. Jak rozklejanie kartek z nazwiskiem dłużnika po całej miejscowości, nachodzenie w trakcie rodzinnych uroczystości, takich jak chrzciny czy wesele, bo takie sytuacje też miały miejsce.
Czy da się z tego wyjść?
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam