- Do dziś nie jestem w stanie wyjaśnić sobie, czy komukolwiek innemu, dlaczego wsiadłam po alkoholu do samochodu. Myślę o tym każdego dnia i nie znajduję żadnego uzasadnienia - mówiła w czwartek przed sądem Aleksandra K. Kobieta jest oskarżona o spowodowanie śmiertelnego wypadku na warszawskim Muranowie.
Po wypadku, jak mówiła, usiadła przy swoim aucie i odpaliła papierosa. Na środkowym pasie alei Jana Pawła II, tuż przy skrzyżowaniu z ulicą Stawki, stała biała skoda bez rysy. Obok uszkodzone audi, które jeszcze chwilę wcześniej prowadziła. Miało rozbity przód. Wybuchły wszystkie poduszki powietrzne. Przed nim stał czerwony volkswagen. Obrócony w kierunku przeciwnym do tego, w którym jechał. Tyłu auta praktycznie nie było. Zostało zmiażdżone.
Oskarżona: - W tym momencie nie wiedziałam, jaki był przebieg wypadku. Widząc rozbite samochody, założyłam, że kierowca volkswagena chciał na skrzyżowaniu skręcić w lewo. Nie brałam wtedy pod uwagę, że uderzyłam w stojący na czerwonym świetle samochód.
Kobieta stanęła w czwartek przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Śródmieścia. Śledczy zarzucają jej, że, spowodowała śmiertelny wypadek na Muranowie. Według nich, będąc pod wpływem alkoholu (dwa promile), wjechała w stojący na czerwonym świetle samochód. W trakcie jazdy, jak ocenili biegli, licznik jej auta mógł pokazywać nawet 180 km/h. Czyli trzy razy więcej niż pozwalały na to przepisy. Chwilę przed wypadkiem wyszła z klubu.
Obrońca oskarżonej chciał, żeby rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami. Tłumaczył to faktem, że "sprawa jest medialna". Jednak zarówno prokuratura, jak i pełnomocnik bliskich zmarłego sprzeciwili się temu. - Warszawiacy mają prawo wiedzieć, jak ta bulwersująca sprawa się skończy - mówił mec. Mateusz Nowicki.
Sąd wniosek oddalił.
"Zły dzień"
27-letnia Aleksandra K. wyjaśniała przed sądem, że 2 października ubiegłego roku miała zły dzień. Pracę zaczęła dość wcześnie, skończyła późnym wieczorem. Czuła się, jak stwierdziła, "gorzej niż zwykle". Po pracy, około godziny 20.30, razem z kolegą, poszła coś zjeść. Zamówili też drinka. Później kolejnego.
Oskarżona: - Nie jestem w stanie powiedzieć, ile alkoholu wypiliśmy. Może były to trzy, może cztery drinki. Około godziny 3, przed zamknięciem lokalu wyszliśmy na zewnątrz. Poprosiłam osobę postronną na ulicy o papierosa. To jest ostatnia rzecz, której jestem pewna tego wieczoru.
Jej kompan wezwał taksówkę i pojechał do domu.
- Zostałam sama w miejscu, którego nie znałam. Mieszkałam wtedy w Warszawie dziewięć dni. Myślę, że nie czułam się bezpiecznie. Do dziś nie jestem w stanie wyjaśnić sobie, czy komukolwiek innemu, dlaczego wsiadłam do samochodu. Myślę o tym każdego dnia i nie znajduje żadnego uzasadnienia. Nie pamiętam momentu wsiadania do samochodu, nie pamiętam momentu uderzenia w inny samochód, nie jestem w stanie sobie przypomnieć rzeczywistego przebiegu wypadku. Pierwsze, co pamiętam z miejsca zdarzenia, to młodego mężczyznę, który pomaga mi wyjść z samochodu. Nie mogłam tego sama zrobić, bo wybuchły poduszki i kurtyny - powiedziała.
- Nigdy wcześniej nie prowadziłam samochodu pod wpływem alkoholu. Mam do tego negatywny stosunek, nie tylko przez moją sytuację biznesową, ale też społeczną. Jedna z fundacji, w której pracowałam, prowadziła akcje na temat uzależnień, w tym od alkoholu - dodała.
Akt oskarżenia
To, czego nie pamięta 27-latka, ustaliła prokuratura. Aleksandra K. została oskarżona o spowodowanie pod wpływem alkoholu wypadku ze skutkiem śmiertelnym.
Akt oskarżenia odczytał w czwartek przed sądem prokurator Tomasz Dems. - Aleksandra K. 3 października 2020 roku w Warszawie znajdując się w stanie nietrzeźwości prowadziła audi A6, po czym naruszając umyślnie zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym spowodowała nieumyślnie wypadek drogowy - przytaczał prokurator.
W tym miejscu obowiązywało ograniczenie prędkości do 60 km/h (ze względu na porę nocną, wtedy nie obowiązywały jeszcze aktualne przepisy). - Oskarżona zbliżając się do skrzyżowania ze Stawki nie zachowała ostrożności, nie zastosowała się do sygnalizatora i wjechała w tył volkswagena, który czekał na zielone światło. W wyniku zderzenia kierowca zmarł, a pasażer odniósł duże obrażenia - dodał prokurator Dems.
W chwili zderzenia z volkswagenem licznik audi pokazywał 120 kilometrów na godzinę. Pięć sekund wcześniej, jak wynika z zapisów w rejestratorze pojazdu, kobieta jechała 180 kilometrów na godzinę. W wyniku uderzenia volkswagen został wyrzucony kilkadziesiąt metrów do przodu. Zmiażdżony tył podszedł aż do przednich siedzeń.
W samochodzie siedziało dwóch mężczyzn, obywateli Ukrainy. Kierujący zmarł w szpitalu krótko po zdarzeniu. Pasażer do szpitala trafił w ciężkim stanie.
W czwartek na sali rozpraw był syn zmarłego.
Przyznaje się, ale częściowo
Aleksandra K.: - Pamiętam, że pobiegłam do samochodu, który stał tyłem do kierunku, z którego przyjechałam. Na fotelu pasażera siedział młody mężczyzna, który nie miał dużych obrażeń zewnętrznych. Poprosiłam, żeby się nie ruszał, bo może mieć obrażenia wewnętrzne. Widziałam, że oddycha samodzielnie, poszłam na drugą stronę. Zobaczyłam leżącego na ulicy mężczyznę, któremu pierwszej pomocy próbował udzielić młody mężczyzna, który wcześniej pomógł mi wyjść z auta. Przystąpiłam do reanimacji razem z tym panem. Po około pięciu minutach przyjechała karetka.
- Pamiętam, jak usiadłam koło mojego samochodu. Wcześniej nie miałam okazji, żeby spojrzeć na miejsce wypadku. Na środkowym pasie alei Jana Pawła II stała biała skoda. Obok uszkodzone audi i volkswagen. W tym momencie zdarzenia nie wiedziałam, jaki był przebieg wypadku. Widząc te samochody, założyłam, że volkswagen jechał aleją w kierunku centrum handlowego i skręcał w lewo. Nie wiedziałam wtedy, czy była taka możliwość. Nie brałam wtedy pod uwagę, że uderzyłam w stojący samochód - powiedziała.
Aleksandra K. przed sądem przyznała się do winy, ale częściowo. Nie zaprzeczyła, że wsiadła za kierownicę pod wpływem alkoholu. - Tym samym nie neguję pomiaru zawartości alkoholu we krwi - powiedziała.
- Przyznaję się do spowodowania wypadku, nieumyślnego. Nie przyznaję się do spowodowania śmierci pana Wasyla. Jednakże przyznaję, że pan Wasyl mógł odnieść obrażenia w wyniku wypadku - dodała.
Pełnomocnik rodziny zmarłego nie mógł zrozumieć wyjaśnień oskarżonej.
- Pani wie, który z poszkodowanych zmarł? - zapytał mec. Mateusz Nowicki.
- Tak, ten reanimowany - odpowiedziała.
- W takim razie dlaczego pani kwestionuje, że spowodowała pani wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Logicznie jakby mogła pani to wyjaśnić? - padło kolejne pytanie.
- Wiem, co się działo z tym panem do momentu udzielania mu pomocy. Wiem, że żył w momencie, w którym przyjechała karetka. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, co się działo z nim później, więc nie wiem, czy cała wina spoczywa na mnie - stwierdziła.
Wcześniej się nie przyznawała
27-latka przed sądem mówiła w czwartek dużo. Sędzia Adam Grzejszczak przypomniał jednak, że podczas dwóch pierwszych przesłuchań nie chciała składać wyjaśnień. Nie przyznawała się też do winy.
- Dlaczego wtedy pani się nie przyznawała? - zapytał sędzia.
- Postępowałam zgodnie z zaleceniami mojej obrony. Obrona została przeze mnie zmieniona kilkukrotnie, jak wysoki sąd widzi - odpowiedziała.
Z kolei prokurator Tomasz Dems zapytał, czy oskarżona kiedykolwiek "wspominała, że lubi jeździć ze znaczną prędkością na ulicach Warszawy".
Nie przypominam sobie, żebym to robiła. Wiem, że często w przeszłości jeździłam ze znajomymi na tory jazdy. Ale nie przypominam sobie, żebym mówiła, że wykonywałam takie działania na terenie Warszawy. Jeżeli tak było, to zrobiłam to pod wpływem alkoholu, mam na myśli opowieści na ten temat.Oskarżona Aleksandra K.
"Nie przypominam sobie"
Padło również pytanie o to, czy oskarżona wcześniej była karana za wykroczenia drogowe.
- Miałam kilka mandatów za przekroczenie prędkości - odpowiedziała.
- A czy przed tym tragicznym dniem zdarzało się pani jeździć w sposób brawurowy? Przekraczać prędkość? - zadał kolejne pytanie prokurator.
- Nie przypominam sobie - stwierdziła oskarżona.
Aleksandrze K. grozi 12 lat więzienia. W czwartek przed sądem odpowiadała już z wolnej stopy. Wcześniej, przez blisko rok, przebywała w areszcie.
Oskarżona: - Bardzo przeżywam informację o śmierci jednego z poszkodowanych w wypadku. Jak się o tym dowiedziałam, nie mogłam się uspokoić. Ciągle wypytywałam funkcjonariuszy o stan zdrowia drugiego poszkodowanego. Czas, który do tej pory spędziłam w areszcie, pozwolił mi na przewartościowanie swojego życia. Jest mi niezwykle przykro. Chciałabym dążyć do zadośćuczynienia rodzinie, rodzinom, tym bardziej że ta sytuacja pozwoliła mi zrozumieć, jaką wartość ma rodzina. Będę do końca życia przeżywać, że pozbawiłam kogokolwiek części tego.