|

Parapet jak lodówka, akademik jak prestiżowy kierunek. Studenci biednieją w oczach

Studenci biednieją w oczach
Studenci biednieją w oczach
Źródło: Shutterstock

Pierwszy raz od dwudziestu lat studenci i doktoranci masowo porzucają studia, bo nie stać ich na kontynuowanie nauki - alarmuje posłanka Lewicy Monika Falej. I nie przesadza. Zosia, studentka Uniwersytetu Łódzkiego, mówi, że miesięcznie na życie potrzebuje dwa razy więcej, niż wydawała jej sześć lat starsza siostra. Zosia i tak ma szczęście - mieszka w akademiku. W tym roku na niektórych uczelniach o jedno miejsce walczyło nawet sześcioro studentów. Ci, dla których miejsca zabrakło, zderzyli się z astronomicznymi cenami najmu. Zdecydowanie nie na każdą kieszeń.

Artykuł dostępny w subskrypcji

POLSKI NIEZŁOTY. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA MAGAZYNU TVN24 >>>

Makaron w pobliskim markecie jest za pięć złotych i dziewięć groszy. To cena za czterysta gramów. Do tego sos pomidorowy włoskiej firmy za 7,48. W słoiku jest 400 gramów sosu. To baza obiadu.

- Do tego kupuję jakąś sałatkę, ser, warzywa. Kilka dodatków, żeby danie sobie jakoś urozmaicić - opowiada Weronika, studentka biotechnologii na Uniwersytecie Łódzkim. Mieszka na pierwszym piętrze niedawno wyremontowanego akademika numer dziewięć. W pokoju są dwa biurka, dwa łóżka, aneks kuchenny, łazienka z prysznicem. No i parapet za oknem, który przydaje się zimą. Weronika jest na piątym roku. Wie, jak można oszczędzać. Opowiada, że po ugotowaniu obiadu dzieli go na porcje, przekłada do plastikowych pojemników i - jeżeli jest odpowiednio zimno - ustawia je na parapecie. 

- Mamy niewielką lodówkę na dwie osoby, jesienią i wiosną trudno się zmieścić - mówi Weronika. 

Przygotowany raz obiad - w tym wypadku za 12,57 (plus dodatki) - będzie jeść przez cztery kolejne dni. - Dodatki są po to, żeby jakoś modyfikować danie, żeby nie było to takie dojmujące - mówi Weronika. Piąty obiad zje już w domu, w Skierniewicach, do których dojedzie pociągiem za 8,80. Sobotę i niedzielę przepracuje jako kelnerka w tamtejszej restauracji.

Od lewej Ola (studentka psychologii), Weronika (studentka biotechnologii) i Zosia (studentka historii sztuki)
Od lewej Ola (studentka psychologii), Weronika (studentka biotechnologii) i Zosia (studentka historii sztuki)
Źródło: tvn24.pl

- Do pracy idę dwa albo trzy razy w miesiącu. Co najmniej jeden weekend mam na odpoczynek, pójście na imprezę - mówi studentka. 

Wracając do Łodzi, bierze do pociągu słoiki przygotowane przez rodziców. Dzięki nim mniej wyda na śniadania i obiady. 

- Ile miesięcznie potrzebujesz, żeby się utrzymać w Łodzi? - pytam. Weronika odpowiada, że około 1500 złotych. Mówi, że utrzymuje się samodzielnie. - Stypendium socjalne to około tysiąca złotych. W weekendy zarabiam tyle, że wystarczy na opłacenie akademika (660 złotych miesięcznie) i zrobienie zakupów - wylicza.

Pieniądze od rodziców wydaje na przyjemności - kosmetyki i wyjścia ze znajomymi. Weronika nie lubi studenckich klubów, woli bawić się w centrum, na Piotrkowskiej. Na jedno wyjście potrafi wydać 200 złotych. Do tego dochodzi koszt powrotu taksówką. 

studenck
Studentki z Łodzi opowiadają, ile wydają, żeby przeżyć miesiąc
Źródło: TVN24

Zosia jest na drugim roku historii sztuki. Opowiada, że jej starsza o sześć lat siostra na przeżycie w Łodzi potrzebowała około 800 złotych - czyli połowę kwoty, którą co miesiąc musi wydawać Zosia. Za akademik siostra płaciła 440 złotych. 

- To o tyle smutne, że żyję bardzo skromnie. Nie muszę już, jak siostra, wydawać pieniędzy na kserówki, bo materiały dostajemy w formacie PDF. Siostra imprezowała; ja, wydając 50 złotych na weekendowe wyjście, czuję ból w sercu - podkreśla. 

Współlokatorka Zosi, Ola, jest na drugim roku psychologii. 

- Jakby ktoś po maturze zapytał mnie, ile trzeba teraz miesięcznie wydać na studia, tobym powiedziała, że nie mniej niż dwa tysiące - mówi. Jej też zdarza się jeść kilka razy z rzędu ten sam obiad. Gdyby miała czas to - jak mówi - częściej by sobie gotowała obiady. Ale jak nie ma czasu, wspiera się gotowymi rzeczami zabranymi z domu i gotowymi półproduktami z pobliskiego marketu. Kilogram lazanii (z mięsem mielonym i sosem pomidorowym) kosztuje nieco ponad 11 złotych. Słoik z gołąbkami w sosie pomidorowym jest za 8,35. Podgrzać można w mikrofali u koleżanki z piętra. Wychodzi taniej niż na stołówce. Tam za dwudaniowy obiad (na przykład zestaw składający się z grzybowej, ryby w panierce z ziemniakami i surówką) trzeba wydać 18 złotych. 

Łazienka w IX DS w Łodzi
Łazienka w IX DS w Łodzi
Źródło: tvn24.pl

- Mój wydział jest w nowym szklanym budynku obok dworca Fabrycznego, w centrum miasta. Czyli muszę mieć migawkę (regionalizm łódzki oznaczający bilet miesięczny - red.), za którą płacę 70 złotych, w ciągu roku podrożała o 20 złotych - opowiada Ola. 

W przeciwieństwie do Weroniki, nie wraca co tydzień do domu. Nie dlatego, że nie chce - po prostu mało się opłaca. 

- Znajomi z liceum chcą się spotkać, wyjść gdzieś, coś zjeść. A to spore koszty. Stówa, czasem półtorej - mówi studentka. 

Życie na kredycie

- Trzeba umieć się organizować - mówi Łukasz, student trzeciego roku budownictwa. Na półkach jego pokoju w domu studenta Politechniki Łódzkiej stoją tekturowe modele statków. W tym roku skleił jeden, w poprzednim letnim semestrze - dwa. Każdy wymagał kilkudziesięciu godzin pracy. Łukasz, jak podkreśla, ma czas. I na naukę, na hobby i codzienne gotowanie obiadów. 

- Budzę się o siódmej, idę spać o północy. To siedemnaście godzin, szmat czasu. Jak wracam z uczelni, robię zakupy. Codziennie, bo jak się kupuje na zapas, to można przestrzelić z potrzebami i potem coś się może zmarnować - opowiada.

Mówi, że obok akademika jest market z samoobsługową kasą. Rzadko kiedy trzeba stać w kolejce.

- Zazwyczaj jest około 15.30, kiedy jestem już u siebie. Najważniejsze to od razu wziąć się za obiad, bo jak człowiek chce od razu odpocząć, to ani nie wypocznie, ani nie zje - mówi.

Dietę ma zróżnicowaną. W poniedziałek jadł rosół (pałki z kurczaka za 8,99, włoszczyzna za 6,50, makaron za 4,55). We wtorek rosół zmienił się w pomidorówkę (koncentrat pomidorowy za 2,49). Wcześniej Łukasz wyjął kurczaka z zupy, którego usmażył w środę i zjadł z ryżem (3,59 złotych za cztery woreczki) i surówką (5,99 zł za 200 gramów). Czwartek to obiad w stylu włoskim - makaron (spaghetti za 4,49), zielone oliwki (2,13 zł za 100 gramów), marchewka (2,69 zł za kilogram) i mozzarella (6,9 zł). W piątek znany z jego rodzinnych stron gzik - czyli gotowane ziemniaki (3,98 za kilogram), twaróg (4,64 zł za 250 gramów), szczypiorek (1,79 zł za pęczek) i rzodkiewka (2,50 zł za pęczek). 

Łącznie od poniedziałku do piątku obiady kosztowały Łukasza 67,23 złotego, czyli 13,5 złotego dziennie. Na kolejne obiady zostało mu trochę ryżu, makaronu i ziemniaków, które będą bazą kolejnych posiłków. - Po doliczeniu śniadań, kolacji i chemii wychodzi, że wydaję jakieś 20 złotych dziennie. Teraz już ponad, ale jeszcze dwa lata temu było poniżej - opowiada.

Pieniądze na ubrania, buty czy akcesoria do stacjonarnego komputera stojącego na podłodze ma z oszczędności - latem z kolegą z liceum dorabiał przy remontach. Ile zarobił? - Wystarczy do kolejnych wakacji - uśmiecha się student.

Pokój, w którym rozmawiamy, jest w gorszym stanie niż na osiedlu Uniwersytetu Łódzkiego. Plus jest jednak taki, że jest taniej - za dwuosobowy pokój płaci 500 złotych. Jego współspacz (tak na osiedlu nazywa się współlokatorów) też jest na budownictwie. Praktyczne, bo - jak tłumaczy Łukasz - we dwóch łatwiej ogarnąć materiał i zawsze się ma kogoś, kogo można poprosić o pomoc.

O pomoc - finansową - nie prosi rodziców. Mama zmarła, kiedy był w klasie licealnej, z ojcem ma "specyficzną" relację. Łukasz poprosił go jedynie o podżyrowanie kredytu studenckiego. Dostaje co miesiąc 900 złotych. Mówi, że - w połączeniu z pieniędzmi zarobionymi w wakacje - to wystarcza. 

Na osiedlu Politechniki Łódzkiej wciąż są wolne miejsca. To rzadkość w największych polskich miastach
Na osiedlu Politechniki Łódzkiej wciąż są wolne miejsca. To rzadkość w największych polskich miastach
Źródło: tvn24.pl

- Kredyt jest w porządku, dzięki niemu jestem niezależny i nie muszę pracować w czasie semestru, co pewnie skończyłoby się uwaloną sesją - mówi. 

Kredyt jest na preferencyjnych warunkach - po dwóch latach od ostatniej transzy trzeba go spłacać, ale stawka waha się w okolicach połowy kwoty, którą się otrzymywało na studiach. W przypadku Łukasza będzie to około 450-500 złotych. Według planów, po niecałych dwunastu latach od skończeniu studiów kredyt będzie już spłacony. 

- Jak powinie mi się noga, to będę miał problemy. Ale może dzięki tej świadomości jestem dobrze zorganizowany i na razie daję radę - mówi. 

Zaznacza, że jego życie to nie tylko egzystencja: po godzinie 21 ma czas na życie towarzyskie. 

- Kluby? Wyjścia na miasto? Nie znam wielu chętnych na takie atrakcje. Częściej siedzimy na korytarzu, pijemy piwo (3,19 zł za 0,5 litra), oglądamy filmy, śmiejemy się. Jest fajnie i za pół darmo - kończy. 

Wybrani

Kamil Budzyn, student czwartego roku informatyki na Politechnice Łódzkiej, jest przewodniczącym Komisji ds. Osiedla Akademickiego. Od pierwszych dni na uczelni mieszka w akademiku i nie wyobraża sobie wynajmowania mieszkania. 

- Nie ma tak, że trzeba co miesiąc zastanawiać się, jak będzie wyglądać nasz budżet. Nie ma kaucji, niezapowiedzianych wizyt właściciela mieszkania - zaznacza.

Podkreśla, że na osiedlu Politechniki Łódzkiej ciągle są wolne miejsca. - Nie przypominam sobie, żeby dla kogoś zabrakło miejsca w ostatnim czasie. Na drożyznę narzeka coraz więcej studentów, ale nie na brak miejsc w akademikach - podkreśla.

Studenci z Łodzi są w dużo lepszej sytuacji niż studenci w innych dużych polskich miastach. Na przykład w Gdańsku kolejka do akademików, które łącznie mogą pomieścić 1328 studentów, była gigantyczna.

- O jedno miejsce starało się sześć osób - przekazuje Magdalena Nieczuja-Goniszewska, rzeczniczka Uniwersytetu Gdańskiego. Podkreśla, że popularność akademików nie jest związana z dużą liczbą uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy: - Zgodnie z regulaminem studenci obcokrajowcy wyłącznie pierwszego roku mają wydzieloną pulę miejsc. Osobna jest też pula dla Erasmusa. Dopiero od drugiego roku obcokrajowcy starają się o miejsce na ogólnych zasadach - podkreśla rzeczniczka uczelni. Dodaje, że pierwszeństwo na otrzymanie miejsca w domu studenta mają żacy, którzy już mieszkają w akademiku.

Skąd zatem tak duża różnica między miastami? Między innymi z tego powodu, że Łódź bardzo szybko się wyludnia: przez ostatnie 34 lata Łódź straciła aż 180 tysięcy mieszkańców. Już za kilkanaście lat może w niej mieszkać mniej niż pół miliona osób. To sprawia, że sytuacja na rynku najmu też jest w miarę ustabilizowana. Nie można tego jednak powiedzieć o Wrocławiu, Gdańsku czy Warszawie, gdzie ceny wystrzeliły do góry i zmusiły studentów do szukania miejsca w akademikach. 

Bartosz Turek, analityk HRE Investments, podkreśla, że za wynajęcie kawalerki trzeba dziś zapłacić tyle, co rok temu za dwupokojowe mieszkanie. - Ceny wzrosły od 20 do 40 procent w skali roku. W stolicy ceny za wynajęcie pokoju zaczynają się od 1000 złotych. Niewiele lepiej jest w innych akademickich miastach - mówi Turek. 

Jak zmieniały się stawki czynszów na rynku najmu mieszkań?
Jak zmieniały się stawki czynszów na rynku najmu mieszkań?
Źródło: Morizon.pl

Za sam dach nad głową - w wariancie optymistycznym - trzeba zatem zapłacić więcej, niż część łódzkich studentów wydaje przez cały miesiąc. Bez problemu można znaleźć oferty droższe. Właściciel jednego z mieszkań za pokój w centrum stolicy życzy sobie 1350 plus 300 za media. Do tego trzeba zapłacić 1650 złotych kaucji. Za 28 metrów kwadratowych we Wrocławiu trzeba wydać 1900 złotych miesięcznie. W zamian właściciel lokalu oferuje miejsce w nowym bloku na strzeżonym osiedlu - mieszkanie ma być współdzielone z dwoma innymi osobami. 

Co z tymi, dla których miejsca zabrakło w akademiku i nie mają pieniędzy na wynajęcie pokoju? Monika Falej, posłanka Lewicy z Elbląga, mówi wprost: Muszą zrezygnować z dalszej nauki. Podkreśla, że w ostatnich tygodniach do jej biura poselskiego napływa bardzo dużo takich sygnałów.

- Po raz pierwszy od 20 lat zaczyna się w Polsce zjawisko masowej rezygnacji z kształcenia na studiach wyższych i w szkołach doktorskich ze względu na to, że studenci i doktoranci nie mają gdzie mieszkać i nie stać ich na ponoszenie związanych z zakwaterowaniem kosztów - mówi posłanka. Wraz z pięcioma innymi parlamentarzystami złożyła w październiku interpelację, w której dopytywała o to, jak resort edukacji i nauki planuje rozwiązać ten problem.

Wyciskanie wyciśniętej cytryny 

Resort jednak nie planuje żadnych działań, bo - jak tłumaczy w odpowiedzi na poselską interpelację Wojciech Murdzek, sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji i Nauki - zapewnienie warunków do studiowania nie leży w kompetencjach ministerstwa, tylko samych uczelni. Rektorzy mogą rozszerzać bazę noclegową dla żaków, korzystając ze wsparcia resortu, występując o dofinansowanie realizowanej inwestycji. W ciągu ostatnich dwóch lat resort dofinansował budowę czterech akademików i remont 60 innych - wydając na to 373 miliony złotych. 

Czy zatem wystarczy, żeby rektorzy byli bardziej aktywni i problem studentów szybko zniknie? Nie. W stanowisku ministerstwa czytamy bowiem, że środków w ostatnich dwóch latach rektorzy wnosili niemal dwa razy więcej, niż dostali. Od 2020 roku do resortu wpłynęły 104 wnioski dotyczące domów studenckich na łączną kwotę dotacji około 686 mln zł, ale - jak przekazuje Wojciech Murdzek - odrzuconych zostało 40 procent wniosków. Resort podkreśla, że nie ma oddzielnego budżetu na inwestycje związane ze sprawami bytowymi studentów i doktorantów. Dlatego wnioski muszą rywalizować z innymi projektami dotyczącymi kształcenia. 

- Rozstrzygnięcie co do przyznania dotacji na poszczególne inwestycje na 2023 rok powinno nastąpić na początku przyszłego roku, gdy znana będzie wielkość środków dostępna na ten cel w budżecie ministerstwa - przekazuje Wojciech Murdzek. 

Duże zapotrzebowanie na miejsca w akademikach jest sytuacją nietypową w ostatnich latach. Uniwersytet Gdański posiadał na przykład dwa nieużywane od lat akademiki w Sopocie. Oba zostały w kwietniu przekazane miastu, które przeprowadziło remont i zakwaterowało tam uchodźców z Ukrainy. Z kolei obecnie w domach studenta Uniwersytetu Warszawskiego mieszka 2095 osób. Dwa lata temu akademiki mogły pomieścić o 300 studentów więcej. - Zmiany wynikają między innymi z bieżących potrzeb remontowych oraz z rezygnacji z kwaterowania studentów w pokojach 3-osobowych, co było zmianą, która miała na celu poprawę komfortu zakwaterowania - przekazuje Anna Modzelewska, rzecznik Uniwersytetu Warszawskiego. 

Marcin Drogomirecki, analityk rynku nieruchomości i ekspert portalu morizon.pl, podkreśla, że uczelnie nie są w stanie szybko zwiększyć bazy noclegowej, żeby doraźnie poprawić sytuacje studentów. Nie mają oni zatem wyjścia - muszą stać się częścią rynku najmu, na którym trwa największa gorączka od lat. 

- Nałożyły się na to dwa aspekty: szybki spadek liczby dostępnych ofert najmu, podaży mieszkań i skokowy wzrost liczby chętnych do ich wynajęcia - mówi ekspert. Podkreśla, że obecnie liczba lokali do wynajęcia jest mniejsza o 18 procent niż rok temu i o 40 procent w porównaniu do 2020 roku. Do niedawna to studenci w ogromnej mierze generowali ruch na rynku najmu. To się jednak zmieniło po 24 lutego i rosyjskiej inwazji na Ukrainę. 

Ogłoszenia wynajmu mieszkań i domów w portalach ogłoszeniowych
Ogłoszenia wynajmu mieszkań i domów w portalach ogłoszeniowych
Źródło: Morizon.pl/Gratka/Marketing Monitoring GMG

- Do kraju przybyło co najmniej milion osób, które potrzebują dachu nad głową. Wielu z nich znalazło schronienie w prywatnych mieszkaniach, przygotowanych na tę okoliczność hostelach czy ośrodkach. Część jednak chce się usamodzielnić - podjąć pracę, znaleźć własny dach nad głową i zacząć budować tu normalne życie - podkreśla ekspert.

Do grona około 250 tysięcy studentów uczących się poza domem o wynajęcie mieszkania rywalizuje kilkaset tysięcy uchodźców. Do tej puli trzeba doliczyć też rodziny, które - ze względu na wzrost stóp procentowych i zaostrzenie kryteriów udzielania kredytów mieszkaniowych - straciły zdolność kredytową i też rozglądają się za mieszkaniem do wynajęcia.

- Efekt tego jest taki, że mówimy o rynku wynajmującego. Właściciele mieszkań organizują castingi, podczas których wybierają najemców. Zdarza się też, że żądają wpłacenia z góry kaucji wynoszącej dwu- lub trzykrotność miesięcznego czynszu - mówi ekspert.

Drogomirecki zauważa też, że coraz częściej pojawiają się umowy najmu z wyraźnym zastrzeżeniem, że koszt wynajmu zwiększany jest przy okazji każdej podwyżki czynszu, prądu, wody czy gazu. Czyli właściciele coraz częściej zastrzegają sobie, że zmartwienia związane z drożyzną są zmartwieniami wynajmujących, a nie tych, co wynajmują. 

Pod tym względem akademiki są dużo bardziej przyjazne - wszystkie media (plus internet) są wliczone w cenę, niezależnie od tego, ile ich zużywamy. To zresztą czasami prowadzi do patologicznych sytuacji. Studenci z Politechniki Łódzkiej opowiadają, że na piętrze nietrudno znaleźć amatorów łatwego zarobku, którzy w pokojach trzymają pracujące przez całą dobę koparki kryptowalut. Nasi rozmówcy opowiadają, że czasami zdarzy się też, że ktoś głupio korzysta ze "wspólnej wody" i na przykład wypierze parę skarpetek w pralce. To jednak - jak zapewniają studenci - na szczęście od jakiegoś czasu postrzegane jest w kategoriach obciachu.

Żacy, którym miejsca w akademiku zabraknie, muszą pogodzić się z tym, że dla właścicieli mieszkań często są mniej perspektywicznym i trwałym źródłem dochodu niż dorośli ze stałą pracą. 

Bartosz Turek, analityk HRE Investments, szacuje, że w Polsce jest 1,4 miliona wynajmowanych mieszkań. Wolnych - w skali całej kraju - jest obecnie około 60 tysięcy. Niecałe pięć procent.

- Oznacza to, że możliwości rynku najmu zostały w ogromnej mierze wyczerpane. Pamiętajmy jednak, że do Polski może przyjechać kolejna fala uchodźców, która będzie uciekać przed zimnem z Ukrainy, której infrastruktura krytyczna jest ciągle niszczona przez Rosjan - zaznacza ekspert.

Szukanie rozwiązań

Co zatem pozostaje studentom? Zdaniem Marcina Drogomireckiego Polsce nie grozi załamanie systemu edukacji wyższej. Prognozuje, że studenci będą musieli pogodzić się z dużo niższym standardem niż ich koledzy ze starszych roczników. 

- Wyższe ceny będą oznaczać konieczność wynajmowania lokali w większych niż dotąd grupach. Na takie rozwiązania rzadko decydują się właściciele nowych lub świeżo wyremontowanych lokali, bo jest zbyt duże ryzyko jego uszkodzenia - mówi analityk rynku nieruchomości.

Dodaje, że na pulę oferowanych mieszkań wpływ będzie miała też wszechobecna drożyzna. Prognozuje, że wiele osób mieszkających samotnie w pewnym momencie dojdzie do wniosku, że wynajęcie pokoju studentowi może pomóc w zbilansowaniu budżetu.

- Jest też inny, bardzo negatywny aspekt, który trzeba brać pod uwagę. Kryzys gospodarczy może oznaczać załamanie innych gałęzi gospodarki. Osoby, które wynajmują mieszkania, mogą być zmuszone przez sytuację ekonomiczną do ich zwolnienia. Wzrost liczby wolnych mieszkań z kolei sprawi, że ceny najmu mogą spaść. To jednak bardzo negatywny scenariusz - zaznacza. 

Bartosz Turek wskazuje, że lepszym rozwiązaniem byłoby uruchomienie tanich kredytów dla osób kupujących pierwsze mieszkanie. O takiej propozycji we wrześniu mówił prezes PiS, Jarosław Kaczyński. Zaznaczał wtedy, że młode rodziny mogły dostawać kredyt na mieszkanie na 2 procent. 

- Dzięki temu szansę na zakup lokalu miałoby 50 tysięcy osób. Niestety, prace nie posuwają się zbyt szybko, a problem mamy tu i teraz. Same obietnice nie wystarczą, aby odciążyć rynek najmu, co pomogłoby też studentom - przekazuje ekspert. 

Podobne rozwiązanie sugeruje również Marcin Drogomirecki. 

- Niezbędne byłoby zawarcie w nim szeregu koniecznych do spełnienia warunków, które sprawiłyby, że beneficjentami byliby faktycznie potrzebujący własnego M, a także ograniczeń, które zapobiegłyby wykorzystywaniu dodatkowego popytu do windowania cen - zaznacza. 

Pytanie, na ile takie pomysły to coś, co naprawdę może wejść w życie, a na ile to gra wyborcza. Jedno jest pewne - ci, którzy muszą mieć dach nad głową, muszą działać teraz i nie mają czasu, żeby to sprawdzić. 

Czytaj także: