To praca taka sama jak w warzywniaku czy sklepie spożywczym. Tylko nasi stali klienci nie przychodzą co dzień po bułki, tylko dwa razy w roku po nowe doznania - mówi sprzedawca. Wtóruje mu inny: - Praca tu nie sprowadza się tylko do sprzedawania gumowych fujarek. Nie zawsze jest łatwo, wysłuchałem tu już ton historii, często opowiadanych przez łzy.
- Czasami to są historie związkowe, a czasem bardzo cielesne, dotyczące na przykład przebytych chorób. Zdarzają się kobiety i mężczyźni po amputacjach, szukający pewności siebie i nowych sposobów na odczuwanie przyjemności - opowiada sprzedawca w jednym z krakowskich sex shopów.
- Ludzie przychodzą i mówią o problemach z partnerem czy partnerką, opowiadają historię swojego życia. Albo wyznają, że mają kogoś na boku i zwierzają się ze swoich rozterek z tym związanych - zdradza Łukasz, prowadzący sklep z akcesoriami erotycznymi w Pułtusku.
- Kiedyś nawet przyszła do mnie pewna pani doktor, przedstawiła się i powiedziała, że jest ginekolożką. I że chciała sprawdzić, jak ten sklep wygląda, bo od dawna przysyła tu swoje klientki, a jeszcze nigdy w nim nie była - opowiada pani Jolanta.
Niegdyś ludzie wchodzili do TAKICH sklepów ostrożnie i natychmiast po przestąpieniu progu wstydzili się tego, że tu weszli. A potem jeszcze większy problem mieli z wyjściem, bo bali się, że ktoś ich zauważy. Dziś, jak mówią nam ekspedienci i właściciele sex shopów, więcej w ludziach otwartości, śmiałości. Coraz częściej klientkami są kobiety.
Interes kwitł. Do pandemii. - Jest ograniczenie, nie ma turysty, nie ma studenta - ocenia Kamil. Inny sprzedawca dodaje: - Nie ma imprez swingersów, romansów biurowych.
- Za ostatni duży skok w sprzedaży odpowiadali w Krakowie Anglicy, którzy organizowali u nas wieczory kawalerskie, bo tu wszystko było dla nich tanie - opowiada Kamil.
Nie ma już Anglików, jest za to sprzedaż gadżetów erotycznych, bielizny on-line. I w dobie obostrzeń pandemicznych handel przeniósł się siłą rzeczy do sieci. Część sprzedawców w stacjonarnych sklepach nie widzi zagrożenia na dłuższą metę, "bo tylko w takim sklepie klienci mogą każdego gadżetu dotknąć, sprawdzić materiał, z którego jest wykonany, poczuć wibracje. Nie kupuje się kota w worku".
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam