|

Potakiwacze na Kremlu. Kim otacza się Putin?

21 1557 REU 1115-UKRAINE-CRISIS-RUSSIA-1
21 1557 REU 1115-UKRAINE-CRISIS-RUSSIA-1
Źródło: kremlin.ru

Najważniejsze osoby w Rosji weszły w rolę potwierdzaczy, którzy choć nie podejmują decyzji, muszą wygłosić jej publiczne poparcie i wziąć za nią część odpowiedzialności. Między słowami można jednak zobaczyć, że część z tych osób wcale nie pali się do prowadzenia wojny z Ukrainą.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Trzy dni przed rosyjską inwazją na Ukrainę Władimir Putin zwołał ad hoc posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. Jak miało się okazać kilka godzin później, chciał publicznie usłyszeć, czy najważniejsze osoby w państwie popierają, czy sprzeciwiają się uznaniu niepodległości separatystycznych Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) i Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL). Po kolei wywoływał do mikrofonu każdego stałego członka Rady, aby ten na forum przedstawił swój pogląd na sprawę. Andriej Pierciew z Carnegie Moscow napisał, że "sądząc po przemówieniach i zachowaniu większości obecnych, nie znali oni z góry wszystkich szczegółów, o których prezydent chciał pomówić, i byli zmuszeni do improwizacji. Dzięki transmisji telewizyjnej wydarzenie trafiło do szerokiej publiczności. Każdy mógł na własne oczy zobaczyć, jak zmienił się proces decyzyjny na szczycie rosyjskiej władzy". Okazało się bowiem, że prezydent Rosji nie oczekiwał kolegialnych konsultacji, gdzie on sam pełniłby funkcję primus inter pares, lecz zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa wyłącznie po to, aby usłyszeć to, co chciał usłyszeć - aby występujący publicznie potwierdzili jego wersję rzeczywistości.

Rada Bezpieczeństwa, powołana w 1992 roku na wzór zachodnich demokracji, w systemie putinowskim bywa najczęściej porównywana do Biura Politycznego Komitetu Centralnego, a więc ścisłego kierownictwa państwa, gdzie strategiczne decyzje zapadają w gronie kilku najważniejszych osób czy stałych członków Rady. Większość z nich to tak zwane siłowiki, czyli przedstawiciele struktur siłowych w randze generała. W skład Rady wchodzą także niestali członkowie, czyli ci, którzy dostali od Putina szansę na wejście do elitarnego klubu.

Dotychczas większość posiedzeń Rady Bezpieczeństwa wyglądała w sposób następujący: najpierw kilkominutowa pokazucha dla mediów. Putin pytał, kto jest tego dnia obecny, następnie uczestnicy, pełni dostojeństwa, pochylali głowy nad problemami ojczyzny. Panie prezydencie, to, panie ministrze, tamto. Klub dżentelmenów w pagonach i garniturach. Następnie dziennikarze opuszczali salę, kurtyna opadała, a Rada przyjmowała formę spotkań zamkniętych, co pozwalało na większą swobodę wypowiedzi, kamuflowało nieporozumienia wewnętrzne oraz zakrywało przed zagranicą podział wpływów, proces decyzyjny, a często i same decyzje. Jedyne, co mogliśmy odczytać z posiedzeń, to to, że człowiek nominowany na stałego członka Rady stawał się osobą uprzywilejowaną w pionie władzy. Rosyjscy dziennikarze bazujący na swoich źródłach pisali, że przez długie lata Putin działał wewnątrz Rady jako arbiter, wsłuchujący się w opinię przybyłych członków i nierzadko na tej podstawie podejmował decyzje.

Posiedzenie Rady z 21 lutego pokazało jednak, że dotychczasowy modus operandi jest martwy oraz że od pewnego czasu Putin słucha wyłącznie samego siebie, a podwładni - zamiast być doradcami, sprawczymi ogniwami systemu - stali się żołnierzami posłusznie wykonującymi rozkazy. Co więcej, najważniejsze osoby w państwie weszły w rolę potwierdzaczy, którzy choć nie podejmują decyzji, muszą wygłosić jej publiczne poparcie, a tym samym wziąć za nią część odpowiedzialności. Jednak w ramach spektaklu ponurej monarchii zobaczyć można było, że część wywołanych do odpowiedzi nie paliła się do uznania niepodległości obu republik, a zatem można podejrzewać, że tym bardziej nie paliła się do wojny z Ukrainą.

To bardzo niewdzięczna rola analizować posiedzenia Rady Bezpieczeństwa - kto lubi Putina, a kto nie; kto jest za, a kto przeciw; kto z kim zawiera sojusze, a kto prowadzi konflikty, bo przecież to czysta spekulacja. Można jednak, jak z kamerą wśród zwierząt, poprzyglądać się najważniejszym figurom na rosyjskiej szachownicy władzy, spekulując who is who, oraz komu spieszno zabijać Ukraińców i maszerować w zwartym pochodzie swojego wodza.

Generał Aleksandr Wasiljewicz Bortnikow, szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa, 70 lat

Wyłysiały brunet średniego wzrostu i jak na swój wiek bardzo drobny mężczyzna - podobno gdy wyruszył z Putinem i Szojgu na coroczne wakacje do tajgi, nie fotografował się z nagim torsem, aby nie wyglądać lepiej od swojego przełożonego. Twarzą przypomina Kaźmirza Pawlaka z "Samych swoich". Zresztą, tak jak i Pawlak, mówi z nieładnym prowincjonalnym akcentem, bo pochodzi z uralskiego Permu. To najbardziej tajemniczy członek kremlowskiej wierchuszki. Rzadko zabiera głos i jeszcze rzadziej rozmawia z mediami, a jego biografia jest idealnie wyczyszczona przed widokiem publicznym. Jeśli już udziela wywiadu czy pokazuje się przed kamerami - najczęściej w rozmowie z prezydentem - pozostaje chłodny, formalny i małomówny. Nieprzenikniony. Za to jeździ stylowym mercedesem.

To jedna z niewielu osób na szczytach władzy, która zna Putina z czasów młodości. Spotkali się w leningradzkim KGB na początku lat 70. po tym, jak Bortnikow uzyskał tytuł inżyniera kolejnictwa i został zwerbowany przez organy. Catherine Belton w książce "Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi" cytuje źródła, według których jako młody oficer wykazywał się rozwiniętą intuicją, logicznym myśleniem i chłodnym oglądem rzeczywistości. W przeciwieństwie do Putina, Siergieja Naryszkina, ale też odsuniętych od głównego nurtu decyzyjnego, aczkolwiek niegdyś kluczowych kagiebistów - Siergieja Iwanowa, Michaiła Fradkowa czy Wiktora Iwanowa - nie wyjechał na służbę za granicę. Widocznie jego przełożeni uznali, że o wiele lepiej nadaje się do kontrolowania własnych obywateli niż szpiegowania obcokrajowców. Być może słusznie, ponieważ wydawał się ulepiony do tej roboty - w trakcie dzikiej transformacji po upadku Związku Radzieckiego wielu jego kolegów ruszyło do biznesów i administracji państwowej, gdzie istniała szansa na szybkie pieniądze. Ale nie on. Bortnikow nigdy nie opuścił organów. Jego oddanie, pracowitość i zwyczaj niezadawania pytań pozwoliły mu na skuteczną wspinaczkę po drabince sanktpetersburskiego KGB, a potem FSB.

W 2003 roku został szefem oddziału FSB nad Newą, ale już rok później Putin ściągnął go do Moskwy, mianując szefem Służby Bezpieczeństwa Gospodarczego FSB, co dało mu potężną władzę, ponieważ był w stanie zamknąć niemal każdą firmę i korporację, mógł też aresztować niemal każdego biznesmena i oligarchę. Według "Nowoj Gaziety", to on kierował w 2006 roku głośną akcją otrucia byłego agenta GRU Aleksandra Litwinienki, który przez tydzień umierał na oczach całego świata.

W 2008 roku Putin mianował Bortnikowa szefem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, którym pozostaje do dziś (14 lat!). Jak napisał "The Guardian", w tym czasie Bortnikow rozbudował swój aparat, zatrudniając tysiące ludzi i anektując kompetencje innych organów bezpieczeństwa, a czasami i same organy - "od walki z terroryzmem po ochronę granic, kontrwywiad, nadzór elektroniczny i, nieoficjalnie, terroryzowanie opozycji politycznej". W trakcie jego kadencji agenci FSB próbowali nieudolnie otruć Aleksieja Nawalnego oraz kilku innych opozycjonistów. Ilu prawdziwych lub wyimaginowanych wrogów państwa udało im się skutecznie zlikwidować, pozostaje tajemnicą.

W związku z kremlowską narracją o tym, że bez Rosji świat nie poradzi sobie z terroryzmem, handlem ludźmi i narkotykami, Bortnikow, jako dyrektor potężnej służby, a dodatkowo szef Narodowego Komitetu Antyterrorystycznego, był często delegatem Putina do innych państw, w tym Stanów Zjednoczonych, gdzie odbywał robocze konsultacje ze swoimi odpowiednikami. Pozwalało to utrzymywać kontakty nawet wtedy, gdy relacje z państwami Zachodu znajdowały się w fatalnym stanie. W 2017 roku szef FSB wywołał wiele kontrowersji wywiadem udzielonym "Kommiersantowi" z okazji stulecia Czeka (poprzedniczka KGB i FSB), gdzie z pozycji neostalinowskich stwierdził, że według dokumentów, do których miał wgląd, wiele wyroków z okresu stalinowskiego terroru było uzasadnionych. Wywołał tym sprzeciw wielu dziennikarzy i historyków, nawet niespecjalnie opozycyjnych wobec Kremla.

Ale uwaga! Nie należy mylić Bortnikowa z J. Edgarem Hooverem, szefem FBI w latach 1924-1972. Bortnikow (prawdopodobnie) pozbawiony jest ambicji politycznych i dla Kremla pełni raczej rolę podporządkowanego młodszego brata niż konkurenta. Można powiedzieć, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu - uporządkowany, (prawdopodobnie) posłuszny i niemający wątpliwości. Czy popiera wojnę? Prawdopodobnie tak, ale nie ma pewności, czy poświęcił temu choćby kilka minut refleksji. Po prostu ją poparł, bo tak nakazał głównodowodzący.

W ostatnich dniach część zachodniej prasy donosiła, że kilku ważnych generałów FSB znajduje się w areszcie domowym, a Putin obwinia Bortnikowa za dostarczenie mu nieprawdziwych informacji dotyczących antyrosyjskiego nastawienia Ukraińców. Niektórzy wyciągają z tego wniosek, że szef FSB wywoła w obronie własnej przewrót pałacowy. Można odnieść wrażenie, że niespodziewany wybuch pełnoskalowej wojny niczego nas nie nauczył i nadal posługujemy się wobec Rosji myśleniem życzeniowym.

Generał Siergiej Kużugietowicz Szojgu, minister obrony narodowej, 66 lat

Z pozoru chłopek roztropek, o wyzywającej gębie łobuza z warszawskiej Pragi. Mimo że pochodzi z inteligenckiej rodziny, Szojgu jest jakby wyjęty z więziennej rosyjskiej piosenki: Podług mej natury zawrzała w żyłach krew/ W łagrze nam mówili - nerwy w cuglach trzymaj/Tak i żem uczynił/Noża nie wyjąłem. Jego tato Tuwiniec (turkijski naród, zamieszkujący Tuwińską Republikę Autonomiczną na dalekiej Syberii oraz Mongolię i Chiny) był dziennikarzem i działaczem partyjnym. Mama Ukrainka, zootechniczką i działaczką partyjną. Małemu Siergiejowi, wychowującemu się w Republice Tuwy na granicy z Mongolią, nie w głowie była nauka. Przynosił same trójki, za to szybko zaczął brać udział w ekspedycjach archeologicznych. Wziął się za siebie dopiero w klasie maturalnej, dzięki czemu zdał na krasnojarską politechnikę, gdzie uzyskał tytuł inżyniera budownictwa. Po studiach przenosił się z miasta do miasta jako kierownik wielkich projektów budowlanych. Dzięki zdobytemu doświadczeniu w 1990 roku został przewodniczącym Państwowej Komisji ds. Architektury i Budownictwa.

Siergiej Kużugietowicz Szojgu
Siergiej Kużugietowicz Szojgu
Źródło: Shutterstock

Siergieja Kużugietowicza od dziecka roznosiła energia, lubił bójki, ryzyko i adrenalinę. Dlatego nie powinno dziwić, że zamiast kontynuować karierę inżyniera budownictwa rozpoczął współtworzenie rosyjskiego korpusu ratunkowego w sytuacjach nadzwyczajnych. I tu jego energia, skłonność do ryzyka bardzo się przydały. Swoim uporem nie tylko doprowadził do przekształcenia korpusu początkowo złożonego z kilku osób w Ministerstwo ds. Obrony Cywilnej i Sytuacji Nadzwyczajnych - (kierował nim w latach 1994-2012), ale w tym czasie rzeczywiście uratował wiele istnień ludzkich, często sam biorąc udział w akcjach ratunkowych. Po katastrofie polskiego Tu-154 Szojgu przybył do Smoleńska jako pierwszy, tłumacząc potem premierom - Putinowi i Tuskowi - co się wydarzyło na miejscu. "Foreign Affairs" napisał: "W tamtym czasie członkowie postsowieckiej elity rzadko nosili kombinezony ratunkowe i rozmawiali z ofiarami powodzi na Syberii lub zamachów w Moskwie tak jak Szojgu. Jego zespół szybkiego reagowania, który zawsze gotowy był wskoczyć do samolotu i udać się w każde miejsce na planecie, przyniósł mu popularność zarówno w rosyjskim przywództwie, jak i wśród zwykłych Rosjan".

W 2012 roku objął stanowisko ministra obrony narodowej, które zajmuje po dziś dzień. To jego ministerstwo nadzoruje wywiad wojskowy GRU, który dokonał próby otrucia Siergieja Skripala i jego córki w Wielkiej Brytanii oraz zorganizował wiele ataków dywersyjnych w państwach Unii Europejskiej. Ale też, jak słusznie zauważył "Foreign Affairs", "w przeciwieństwie do FSB, która w ostatnich latach doświadczyła szeregu niepowodzeń i kłopotów, wojsko nadzorowane przez Szojgu odnosiło niemal nieprzerwany sukces, począwszy od zdobycia Krymu w 2014 roku i interwencji w Syrii rok później".

Opis osobowości Szojgu jako odważnego i ryzykującego nie wydaje się przesadzony, mimo że jako polityk lubi dodawać do swojego CV legendy, np. że jako chłopiec jeździł na koniu zamiast się uczyć albo że zaryzykował własne życie, by uratować kolegów z pękającego na rzece lodu. Bo trzeba wiedzieć, że Szojgu umie zadbać o swój wizerunek, twórczo wykorzystując swoją charyzmę. Na przykład gdy publicznie ruga żołnierzy i dowódców swoim wadliwym logopedycznie "r". Albo pokazuje się jako kolekcjoner mieczy samurajskich, który w wolnych chwilach gra na gitarze i maluje akwarelami syberyjskie krajobrazy. Albo ubiera się w mundury podobne do gen. Gieorgija Żukowa zdobywającego Berlin w 1945 roku, z którym zresztą dzieli podobne słabości - przepych, kobiety i epolety. Media wielokrotnie donosiły o jego kochankach i nieślubnych dzieciach. Sugerowały też, że czerpał zyski z kontraktów wojskowych z pomocą drugiej córki Kseni Siergiejewny obnoszącej się ze swoim bogactwem na Instagramie. Starsza córka Julia Siergiejewna kieruje zespołem psychologów w ministerstwie ds. sytuacji nadzwyczajnych.

Ewidentnie jednak słabości Szojgu uchodziły mu na sucho, skoro co roku jeździł z Putinem na wakacje do tajgi, gdzie polowali i łowili wielkie ryby i gawędzili przy wieczornym ognisku. Oznacza to tyle, że Szojgu jako jedna z niewielu osób w Rosji naprawdę posiadał dostęp do ucha Władimira Putina.

Podczas Rady Bezpieczeństwa widać było, że podobnie jak Bortnikow odpowiadał jak automat. Chciał wojny i już wtedy wiedział, że za trzy dni nastąpi atak. Być może liczył na kolejne szybkie zwycięstwo, jak w Syrii. Dziś wiemy, że nie wypełni powierzonego mu zadania błyskawicznego zdobycia Ukrainy. I oby nigdy mu się nie udało.

Miesiąc po rozpoczęciu wojny, wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Władimir Putin o porażkę rosyjskiej armii w Ukrainie obwinia właśnie Szojgu. Jego przykład udowadnia, jak mylne i krótkowzroczne potrafią być prognozy zachodnich dziennikarzy i ekspertów, którzy już jakiś czas temu obwołali go jednym z najbardziej prawdopodobnych następców Putina.

Generał Nikołaj Płatonowicz Patruszew, sekretarz Rady Bezpieczeństwa, 70 lat

Od 20 lat niemal każdy opis Patruszewa zaczyna się od słów: najbardziej jastrzębi jastrząb wobec Zachodu na Kremlu. Od ponad 20 lat uparcie powtarza, że skoro Układ Warszawski zniknął, NATO powinno zostać rozwiązane. Wszędzie widzi spisek USA przeciwko Rosji. W wywiadzie dla "The Guardian" z 2015 roku oskarżył Waszyngton o dążenie do tego, by Rosja zniknęła z powierzchni Ziemi. Brytyjski dziennik napisał: "Jego retoryka dotycząca Ukrainy, którą nazywa 'protektoratem' Zachodu, przypomina retorykę Putina. 'W każdej chwili na Ukrainie istnieje potencjał wybuchu napięć tak silnych, że miliony Ukraińców uciekną w poszukiwaniu schronienia w innych miejscach' - powiedział w niedawnym wywiadzie, w którym przewidywał wybuch konfliktu zbrojnego".

Jego wojownicza retoryka kontrastuje z emploi profesora o pociągłej, wyrozumiałej twarzy, który mówi bardzo łagodnie, jest wręcz rozlazły. Dawni podwładni Patruszewa mówią, że w przeciwieństwie do rosyjskich tradycji zarządza łagodnymi metodami, choć ma doskonałą pamięć i "nie trzeba mu tłumaczyć, kto jest kim w regionach, na pewno wie, kogo wsadzić do więzienia i po co".

Tak samo jak Putin urodził się w Leningradzie. Jego ojciec był kapitanem marynarki, a mama nauczycielką - oboje walczyli w Wojnie Ojczyźnianej. Nikołaj Płatonowicz ukończył jedno z najbardziej elitarnych liceów ogólnokształcących w Związku Radzieckim, o profilu matematyczno-fizycznym, gdzie w jednej ławce siedział z wieloletnim przewodniczącym Jednej Rosji oraz byłym stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa (obecnie ambasadorem na Białorusi) Borysem Gryzłowem. Poznał tu zresztą znacznie więcej osobistości spośród późniejszych elit politycznych ery putinowskiej, zwłaszcza siłowików.

Zanim dzięki protekcji ojca został wciągnięty do służby w KGB, ukończył budowę i projektowanie okrętów na leningradzkim uniwersytecie. Podobnie jak Bortnikow poznał Władimira Putina we wczesnych latach 70. Dalej informacje o jego karierze zamazują się. Wiemy, że nie wyjechał z kraju, tylko pracował w kontrwywiadzie, co być może ukształtowało w nim jastrzębia i tropiciela amerykańskich spisków, skoro jego zadaniem było wyłapywanie zagranicznych szpiegów i agentów. W latach 90. wspinał się po szczeblach kariery w FSB, zajmując stanowiska kierownicze, ale bez rewelacji. Pod koniec lat 90. do Moskwy ściągnął go Władimir Putin, od tej pory czyniąc z niego odwiecznego zastępcę i doradcę. Między innymi w 1998 roku Patruszew objął po Putinie stanowisko wiceszefa administracji Jelcyna, by kilka miesięcy później zostać jego zastępcą jako wicedyrektor FSB. Kiedy Władimir Putin został premierem, a w sylwestra 1999 roku przejął obowiązki prezydenta, Patruszew zasiadł na fotelu szefa FSB.

Zanim jeszcze Bortnikow uczynił z FSB instytucjonalnego Lewiatana, obejmującego niemal wszystkie sfery bezpieczeństwa państwa, proces ten zaczął Patruszew, który jako pierwszy wniósł na wokandę "dumę czekisty", oświadczając bezpardonowo, że "czekiści nigdy się nie poddali i nie zamierzają wyrzec się swojej przeszłości, lecz są z niej dumni". Patruszewa oskarża się o zorganizowanie wybuchów budynków mieszkalnych w 1999 roku, aby dać Putinowi pretekst do rozpoczęcia drugiej wojny czeczeńskiej. Ponadto jako dyrektor FSB musiał dowodzić instytucją podczas wojny, podczas zatonięcia podwodnego okrętu Kursk, zamachu na teatr na Dubrowce i w szkole w Biesłanie. Jednak żadna z tych tragedii nie zrzuciła go stołka. Zrobił to dopiero nowy prezydent, Dmitrij Miedwiediew, w 2008 roku, przesuwając na obecną funkcję.

Patruszew pozostaje dla Władimira Putina nierozłącznym doradcą w sferze bezpieczeństwa, co nie wróży najlepiej, biorąc pod uwagę jego poglądy. Ale teraz niespodzianka. Podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa, w przeciwieństwie do Szojgu i Bortnikowa, Patruszew opowiedział się za kontynuowaniem rozmów o Ukrainie z Amerykanami przez kolejne dwa, trzy dni, zanim Putin uzna niepodległość separatystycznych republik. Być może było to tylko mądre zrzucenie z siebie pełnej odpowiedzialności, gdyby kiedyś przyszło mu stanąć przed Trybunałem w Hadze - w końcu jest znacznie inteligentniejszy od Bortnikowa i Szojgu. Podobno przełożeni już w młodości cenili go za to, że nie był potakiwaczem i wykonawcą, lecz człowiekiem oczytanym, myślącym i szukającym nowych rozwiązań. A być może to, co powiedział - mimo jastrzębich poglądów - świadczy o tym, że zdaje sobie sprawę, jakiego rodzaju katastrofę na jego kraj sprowadzi inwazja w Ukrainie. Jako jeden z niewielu miał odwagę wypowiedzieć przed kamerami zdanie odrębne w sprawie uznania separatystycznych republik, choć doskonale wiedział, czego oczekuje od niego Władimir Putin.

Obaj jego synowie uzyskali tytuły oficerskie w szkołach FSB, jednak nie poszli w ślady ojca. Starszy syn Dmitrij Nikołajewicz przez wiele lat pracował w największych rosyjskich bankach, a obecnie jest ministrem rolnictwa. Młodszy Andriej Nikołajewicz doradzał szefowi Rosnieftu Igorowi Sieczinowi (kolega Putina z czasów młodości w KGB), pracował w Gazprom-Niefti, a obecnie zarządza NGO-sem angażującym się w projekty wydobywcze w Arktyce.

Siergiej Wiktorowicz Ławrow, minister spraw zagranicznych, 72 lata

Tego barczystego faceta, mierzącego prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, głęboki baryton i mądre oczy zna cały świat. W czasie gdy Ukraina spływa krwią, nie sposób go komplementować, ale cały świat zna również jego diaboliczną inteligencję, nieprzebraną elokwencję i cięte riposty. Takiego dyplomaty Putinowi zazdroszczą wrogowie i sojusznicy. Mimo że to arogant, a często kłamca rzadkiej maści.

Siergiej Wiktorowicz Ławrow
Siergiej Wiktorowicz Ławrow
Źródło: Shutterstock

Ławrow nie cierpi rozmów o sprawach prywatnych. O jego rodzicach wiadomo tylko tyle, że mama pracowała w Ministerstwie Handlu Zagranicznego ZSRR, a tato był Ormianinem z Tbilisi. Siergiej Wiktorowicz ukończył słynne MGIMO (Moskiewski Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych), czyli jedną z najlepszych na świecie uczelni dyplomatycznych, po której od razu zaczął pracę w ministerstwach i ambasadach, między innymi w Sri Lance. Najwięcej czasu spędził w siedzibie ONZ w Nowym Jorku, w latach 1981-1988, oraz jako przedstawiciel Rosji przy ONZ od 1994 do 2004 roku. Z tego drugiego okresu został zapamiętany jako dusza towarzystwa. Do dziś wspominane są organizowane w jego domu imprezy, na których było dużo alkoholu i dymu, wierszy, gry na gitarze, inteligentnych monologów i poczucia humoru gospodarza. Zresztą niektórzy twierdzą, że ściągnięcie go z Nowego Jorku do Moskwy, gdzie otrzymał nominację na ministra spraw zagranicznych, było dla niego bardziej karą niż nagrodą. Tym niemniej karę pokornie przyjął i znosi ją do dzisiaj, co stanowi największą zagadkę Ławrowa.

Dlaczego zagadkę? Ponieważ wśród Rosjan powszechnie znanym faktem jest, że Sergiej Wiktorowicz w trakcie 18-letniej kariery ministra spraw zagranicznych kilkukrotnie chciał opuścić stanowisko, kilkukrotnie nie zgadzał się z decyzjami Kremla, kilkukrotnie próbował nadać polityce zagranicznej Rosji bardziej koncyliacyjny kurs wobec Zachodu i wreszcie - że za każdym razem dostawał młotkiem po głowie od Putina. Aż w końcu został upupiony i zaakceptował rolę wykonawcy decyzji prezydenta i jego siłowików. Czym ryzykuje Ławrow, że dotychczas nie porzucił swojego stanowiska? Ujawnieniem jego sekretów? Utratą majątku? Prześladowaniami? Bezpieczeństwem swoim własnym lub swojej rodziny? Nie wiadomo, ale musi zdawać sobie sprawę, że opowiada brednie o neonazistowskim reżimie w Kijowie i ludobójstwie Rosjan w Ukrainie - i że pociąga to za sobą zbrodnicze działania rosyjskich wojsk. Kto jak kto, ale on wie, co oznaczają dla Rosji sankcje Zachodu i odcięcie od zachodniego świata. Kto jak kto, ale on, w przeciwieństwie do kagiebistów, nie wierzy we wszechotaczającą amerykańską konspirację, ponieważ z całej Rady Bezpieczeństwa jest najinteligentniejszy i niespaczony szpiegomanią. A co gorsza (dla niego), to on musi wsiąść w samolot i polecieć do Waszyngtonu, Brukseli, Berlina i Nowego Jorku, gdzie, używając swojej inteligencji, elokwencji i kunsztu dyplomaty, wciska kłamstwa przywódcom innych państw, robiąc to wbrew własnym poglądom. Bo on sam poprowadziłby politykę zagraniczną nieco inaczej, a już na pewno bez wojen.

W trakcie Rady Bezpieczeństwa Ławrow wystąpił dwukrotnie. Najpierw wyraźnie opowiedział się za kontynuowaniem dialogu z USA, ale kiedy pod koniec posiedzenia został poproszony o zdanie, pojmując, czego oczekuje od niego Putin, trochę urwał swoją wypowiedź, trochę poparł uznanie republik, a trochę skrytykował Patruszewa. Tak czy inaczej starał się udobruchać Putina, nie deklarując się na sto procent.

Siergiej Jewgieniewicz Naryszkin, dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego, 67 lat

To Naryszkin został najbardziej upokorzony w trakcie Rady Bezpieczeństwa, kiedy to Putin niemal zmusił go do poparcia dla pomysłu uznania republik. Naryszkin tak się przestraszył, że pobladł i zaczął się jąkać. Zapewne daje to odpowiedź na zachowanie Ławrowa. Skoro zawodowy szpieg, wydawałoby się potrafiący zachować chłód i pokerową twarz w każdej sytuacji, mamrocze ze strachu jak nieprzygotowany uczeń przed najsurowszym nauczycielem, to znaczy, że otoczenie Putina po prostu się go boi. Dzięki spektaklowi z Naryszkinem, wiemy na pewno, na czym polega gra na linii Putin - podwładni oraz że sam szef rosyjskiego wywiadu był przeciwko uznawaniu republik, a więc prawdopodobnie także przeciwko wojnie.

Siergiej Jewgieniewicz Naryszkin
Siergiej Jewgieniewicz Naryszkin
Źródło: Shutterstock

Ten sympatyczny, elokwentny i wciąż przystojny mężczyzna wyglądający na 15 lat mniej niż ma, zna Putina od lat 80. I tak jak on - w przeciwieństwie do większości Rady Bezpieczeństwa - pochodzi z robotniczej rodziny, która ucierpiała podczas blokady Leningradu. Od początku wkroczenia na swoją ścieżkę zawodową obaj musieli radzić sobie sami, bez kapitału społecznego i rodzinnego wsparcia. Naryszkin uzyskał w Leningradzie tytuł inżyniera radiomechanika oraz ekonomisty. Dopiero na przełomie lat 70. i 80. zwerbowało go KGB i wtedy poznał przyszłego prezydenta. Będąc zatrudnionym w Leningradzkim Instytucie Politechnicznym, a potem w dziale handlu zagranicznego ambasady ZSRR w Brukseli, pracował dla KGB. Jego zadaniem w Belgii było werbowanie szpiegów i kradzież zachodnich technologii. Jednak zakończył tam pracę wcześniej, niż zakładały plany, ponieważ kolega z ambasady przeszedł na stronę CIA, paląc Naryszkina i jego towarzyszy.

W latach 90., podobnie jak Putin, pracował w administracji Sankt Petersburga. Putin ściągnął go do Moskwy w 2004 roku, wpychając w niewiele znaczące stanowiska rządowe. Jednak w 2008 roku Naryszkin został mianowany szefem administracji prezydenta Miedwiediewa, prawdopodobnie, aby mieć oko na tymczasowego prezydenta i raportować do Putina, co dzieje się na Kremlu podczas jego nieobecności. W latach 2012-2016 Naryszkin otrzymał kolejne zadanie - jako przewodniczący Dumy Państwowej był odpowiedzialny za szybkie przepychanie ważnych dla Kremla ustaw. Ponieważ skutecznie wypełniał swoje obowiązki i budził ogólną sympatię, Putin pozwolił mu zdjąć maskę urzędnika, spikera i ekonomisty i objąć służbę, do której tak naprawdę należy - gildię szpiegów, czyli Służbę Wywiadu Zagranicznego. Jako szef wywiadu podobno zainwestował spore pieniądze w promocję wizerunku podległej mu służby w popkulturze, m.in. zlecając pisanie powieści i seriali. Bo Naryszkin, tak jak Bortnikow i Patruszew, z dumą odnosi się do spuścizny Dzierżyńskiego i Andropowa. Jego sukcesem było nawiązanie intensywnych kontaktów z Amerykanami w czasie prezydentury Donalda Trumpa, zwłaszcza osobistych relacji z Mikiem Pompeo.

Z Naryszkinem jest podobnie jak z Patruszewem. Miła aparycja i usposobienie oraz spora inteligencja mieszają się u niego z obsesją na temat amerykańskich spisków i "hitlerowskiej okupacji Ukrainy", poparciem dla zakłamanych interpretacji historycznych Putina oraz twierdzeniem, że ci, którzy go zdradzili, "albo już spłonęli w ogniu piekielnym, albo na pewno tam skończą". I wszystko to mówi z nieśmiałym uśmiechem. Ale pewnie tak jak wyłapywanie agentów i szpiegów zwichrowało Patruszewa, tak 40 lat szpiegowania innych spatologizowało percepcję rzeczywistości Naryszkina. Tych dwóch łączy jeszcze jedno. Syn i córka dyrektora wywiadu, tak samo jak synowie sekretarza Rady Bezpieczeństwa, również są ludźmi pieniądza. Andriej Siergiejewicz szybko trafił na wysokie stanowiska w spółkach energetycznych, a Wiktoria Siergiejewna w rosyjskich korporacjach wydobywczych. Oboje posiadają aktywa na Węgrzech, które teraz zostaną zamrożone. To ciekawe, że wyłącznie dwaj jastrzębie - Patruszew i Naryszkin - mieli odwagę wypowiedzieć opinię niezgodną z oczekiwaniami głównodowodzącego.

Michaił Władimirowicz Miszustin, premier, 56 lat

Największym problemem premiera Rosji jest to, że nie każdy pamięta, jak ma na nazwisko. Tym niemniej Putin wywołał go do odpowiedzi, uznając, że zdanie szefa rządu musi publicznie wybrzmieć. Miszustin, który posiada tytuł doktora inżynierii systemów projektowania wspomaganych komputerowo, jest synem rosyjskiego Żyda i rosyjskiej Ormianki. Tata był kagiebistą, mama pielęgniarką. Przed powołaniem na szefa rządu był odnoszącym sukcesy poborcą podatkowym - jako szef Federalnej Służby Podatkowej scyfryzował i uszczelnił system, ściągając do budżetu państwa miliardy rubli. Do płacenia podatków zmusił nawet Facebooka i Google'a. Jako premier podejmował różne zabiegi PR-owe, aby zdobyć serca Rosjan, co mu się po części udało, ale wybuchła pandemia zrzucająca na niego odpowiedzialność za stan służby zdrowia i portfele Rosjan.

Michaił Władimirowicz Miszustin
Michaił Władimirowicz Miszustin
Źródło: Shutterstock

Kiedy został wywołany przez Putina, Miszustin zachował trzeźwość umysłu - co dobrze świadczy o "młodzieży" wewnątrz Rady Bezpieczeństwa - ponieważ powiedział: "Uważam za konieczne ujawnić nasze stanowisko i jeśli nie będzie postępu [w negocjacjach], powinien uznać pan niepodległość republik". Słusznie zrzucił odpowiedzialność na Putina, bo niby dlaczego ma ją brać na siebie, skoro tak niewiele znaczy mimo swoich wysiłków, a to przede wszystkim prezydent nieustannie wpycha go na minę. Bardzo często Putin spotyka się z nim i ministrem finansów Antonem Siluanowem, przekazując im lakoniczny komunikat: panowie, bijemy się z Zachodem, ale wy zróbcie tak, żeby było dobrze. Czytaj: zróbcie tak, żeby nie załamały się gospodarka, finanse państwa, służba zdrowia itp.

I nie ma wątpliwości, że teraz, gdy wybuchła wojna, Miszustin usłyszy to samo.

Walentina Iwanowna Matwijenko, przewodnicząca Rady Federacji, 72 lata

Jedyna kobieta w tym gronie, aczkolwiek bez żadnej mocy decyzyjnej. Urodzona w ukraińskiej wsi, już w młodości rozpoczęła działalność partyjną. Ukończyła Instytut Chemiczno-Farmaceutyczny w Leningradzie, jednak w jelcynowskiej Rosji pracowała jako dyplomatka w Grecji i na Malcie. W epoce putinowskiej była wicepremierką, a Radzie Federacji przewodniczy od 2011 roku. Lubi tropić zagraniczne spiski i skandale obyczajowe, szczególnie upodobała sobie torpedowanie emancypacji kobiet. Między innymi zaproponowała, by zweryfikować, czy wybór feministycznej artystki Maniży na Eurowizję przebiegł zgodnie z procedurami. Ale trzeba jej przyznać, że podczas Rady Bezpieczeństwa dość sprawnie wymigała się od odpowiedzi na pytanie Putina. Po tyradzie o tym, że Rosja zawsze okazywała Ukrainie swe dobre serce, stwierdziła, że jeśli negocjacje na temat separatystycznych republik nie przyniosą rezultatu, jedynym sensownym wyjściem będzie ich uznanie.

Wiaczesław Wiktorowicz Wołodin, przewodniczący Dumy Państwowej, 58 lat

Posiada tę samą rolę w systemie co Matwijenko, tylko że w Dumie Państwowej. I tak samo jak ona nie posiada mocy decyzyjnej w systemie. Wołodin jest krzykliwy, bojowy i odrażający. Gotowy poprzeć władzę w każdej sprawie. Urodził się na prowincji w zachodniej Rosji. Ukończył saratowski Instytut Mechanizacji Rolnictwa. Jako wybijający się retorycznie deputowany został szybko zauważony przez aparat prezydenta Miedwiediewa, otrzymując nominację na wiceszefa jego administracji, czyli został zastępcą Siergieja Naryszkina. Po Naryszkinie przejął również kierowanie Dumą Państwową. Bez dwóch zdań popiera wojnę, a podczas Rady Bezpieczeństwa z okrzykiem bojowym na ustach poparł decyzję o uznaniu niepodległości obu republik. Zrobił to nawet nie z przekonania, ale dlatego, że jest cynicznym karierowiczem, idącym po trupach do celu.

Generał Wiktor Wasiljewicz Zołotow, dowódca Gwardii Narodowej, 68 lat

Wspominam o nim jedynie z dwóch powodów. Po pierwsze, został wywołany do odpowiedzi przez Putina. Swoim zwichniętym "r" z entuzjazmem pioniera poparł uznanie republik, a teraz prawdopodobnie popiera wojnę w Ukrainie bardziej ochoczo niż sam prezydent Rosji. Po drugie, kieruje służbą Gwardii Narodowej, która liczy 400 tysięcy ludzi, a która służy do "utrzymania porządku wewnętrznego". Czyli gdyby jednak Rosjanie zapragnęli masowo protestować przeciwko wojnie, to właśnie Gwardia Narodowa będzie ich pacyfikować. I można mieć pewność, że Zołotow będzie ich bezlitośnie okładał pałami z okrzykiem "Ave Putin!" na ustach.

Dmitrij Anatolijewicz Miedwiediew, zastępca sekretarza Rady Bezpieczeństwa, 56 lat

Postać tragiczna. Wszyscy znają tego niewysokiego, czasami żałosnego człowieka, który na cztery lata zastąpił Putina na Kremlu.

Miedwiediew, jedynak z profesorskiej leningradzkiej rodziny, miał od dziecka znacznie więcej niż jego sowieccy rówieśnicy - dżinsy, zagraniczne płyty, owoce i mięso. Uwielbiał muzykę Deep Purple i całą falę rocka lat 70. Z wykształcenia jest doktorem nauk prawnych. Z Putinem poznał się w latach 90. w administracji Sankt Petersburga. Od tamtej pory Władimir Władimirowicz ciągnie go za sobą, serwując mu jedno upokorzenie za drugim. Miedwiediew w 2008 roku naprawdę uwierzył, że może być prezydentem XXI wieku. Takim, który pogodzi Rosję z Zachodem, wybuduje rosyjską Dolinę Krzemową i będzie błyszczał w mediach społecznościowych - także za granicą, bo pisał tweety w języku rosyjskim i angielskim. Tylko że Putin - prostacki judoka z rodziny robotniczej - nigdy nie traktował inteligenta Miedwiediewa poważnie. To, że pozostawił go w kręgu Rady Bezpieczeństwa, pewnie postrzega jako akt łaski.

Miedwiediew, tak samo jak Miszustin, wywołany do odpowiedzi zachował przytomność, mimo że jak zwykle był przegadany i nieudolnie zgrywał mądralę. Zaznaczył, że jeśli tylko proces negocjacji nie posunie się do przodu, prezydent Putin może skorzystać ze swojej konstytucyjnej prerogatywy i uznać republiki. Dlaczego ktoś traktowany jak popychadło ma jeszcze brać na siebie odpowiedzialność za wariackie decyzje Putina? Tylko że nie miejmy złudzeń - Miedwiediew i Miszustin mają niemal zerowy wpływ na decyzje prezydenta, a co ważniejsze, nie zamierzają sabotować jego rozkazów. Miedwiediew zapewne nie rozpocząłby wojny z Ukrainą, ale jego główną troską pozostaje to, by nie spaść z wysokiego konia przy kolejnym fortelu Putina. Dość już przeżył upokorzeń, kiedy Putin raz za razem zrzucał na niego gniew Rosjan - bo taką wyznaczył mu rolę. Rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew powiedział kiedyś o nim, że będziemy tęsknić za tym małym bezradnym człowieczkiem. I miał rację.

***

Od wybuchu wojny co i rusz w mediach polskich i zachodnich pojawia się opinia skrzyżowana z nadzieją, że możemy liczyć na oligarchów, którzy przyciśnięci do ściany sankcjami zorganizują przewrót pałacowy i obalą Putina. Proporcja wpływów w Radzie Bezpieczeństwa wyraźnie wskazuje na dominację siłowików, co odzwierciedla umundurowienie całego kraju. W rosyjskim "Forbesie" w 2017 roku ukazał się artykuł, który pokazał, że rosyjski aparat bezpieczeństwa jest jednym z najbardziej rozbudowanych na świecie. Bez wojska to 2,6 miliona ludzi, co powoduje, że siły bezpieczeństwa stanowią około 3,5 procent krajowego zatrudnienia. W USA to 0,78 procent, w Niemczech - 0,68. Co z tego wynika? Trzy rzeczy. Po pierwsze, siłowiki stanowią serce i mózg tego państwa. Po drugie, gdy pod wpływem sankcji zaczną dramatycznie kurczyć się zasoby, oligarchowie będą pierwszą ofiarą siłowików, a zwłaszcza ich elit wewnątrz Rady Bezpieczeństwa. Po trzecie, jeśli ktoś chce przewrotu pałacowego, musi negocjować z siłowikami - innej rady nie ma.

Czytaj także: