Najważniejsze osoby w Rosji weszły w rolę potwierdzaczy, którzy choć nie podejmują decyzji, muszą wygłosić jej publiczne poparcie i wziąć za nią część odpowiedzialności. Między słowami można jednak zobaczyć, że część z tych osób wcale nie pali się do prowadzenia wojny z Ukrainą.
Trzy dni przed rosyjską inwazją na Ukrainę Władimir Putin zwołał ad hoc posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. Jak miało się okazać kilka godzin później, chciał publicznie usłyszeć, czy najważniejsze osoby w państwie popierają, czy sprzeciwiają się uznaniu niepodległości separatystycznych Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) i Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL). Po kolei wywoływał do mikrofonu każdego stałego członka Rady, aby ten na forum przedstawił swój pogląd na sprawę. Andriej Pierciew z Carnegie Moscow napisał, że "sądząc po przemówieniach i zachowaniu większości obecnych, nie znali oni z góry wszystkich szczegółów, o których prezydent chciał pomówić, i byli zmuszeni do improwizacji. Dzięki transmisji telewizyjnej wydarzenie trafiło do szerokiej publiczności. Każdy mógł na własne oczy zobaczyć, jak zmienił się proces decyzyjny na szczycie rosyjskiej władzy". Okazało się bowiem, że prezydent Rosji nie oczekiwał kolegialnych konsultacji, gdzie on sam pełniłby funkcję primus inter pares, lecz zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa wyłącznie po to, aby usłyszeć to, co chciał usłyszeć - aby występujący publicznie potwierdzili jego wersję rzeczywistości.
Rada Bezpieczeństwa, powołana w 1992 roku na wzór zachodnich demokracji, w systemie putinowskim bywa najczęściej porównywana do Biura Politycznego Komitetu Centralnego, a więc ścisłego kierownictwa państwa, gdzie strategiczne decyzje zapadają w gronie kilku najważniejszych osób czy stałych członków Rady. Większość z nich to tak zwane siłowiki, czyli przedstawiciele struktur siłowych w randze generała. W skład Rady wchodzą także niestali członkowie, czyli ci, którzy dostali od Putina szansę na wejście do elitarnego klubu.
Dotychczas większość posiedzeń Rady Bezpieczeństwa wyglądała w sposób następujący: najpierw kilkominutowa pokazucha dla mediów. Putin pytał, kto jest tego dnia obecny, następnie uczestnicy, pełni dostojeństwa, pochylali głowy nad problemami ojczyzny. Panie prezydencie, to, panie ministrze, tamto. Klub dżentelmenów w pagonach i garniturach. Następnie dziennikarze opuszczali salę, kurtyna opadała, a Rada przyjmowała formę spotkań zamkniętych, co pozwalało na większą swobodę wypowiedzi, kamuflowało nieporozumienia wewnętrzne oraz zakrywało przed zagranicą podział wpływów, proces decyzyjny, a często i same decyzje. Jedyne, co mogliśmy odczytać z posiedzeń, to to, że człowiek nominowany na stałego członka Rady stawał się osobą uprzywilejowaną w pionie władzy. Rosyjscy dziennikarze bazujący na swoich źródłach pisali, że przez długie lata Putin działał wewnątrz Rady jako arbiter, wsłuchujący się w opinię przybyłych członków i nierzadko na tej podstawie podejmował decyzje.
Posiedzenie Rady z 21 lutego pokazało jednak, że dotychczasowy modus operandi jest martwy oraz że od pewnego czasu Putin słucha wyłącznie samego siebie, a podwładni - zamiast być doradcami, sprawczymi ogniwami systemu - stali się żołnierzami posłusznie wykonującymi rozkazy. Co więcej, najważniejsze osoby w państwie weszły w rolę potwierdzaczy, którzy choć nie podejmują decyzji, muszą wygłosić jej publiczne poparcie, a tym samym wziąć za nią część odpowiedzialności. Jednak w ramach spektaklu ponurej monarchii zobaczyć można było, że część wywołanych do odpowiedzi nie paliła się do uznania niepodległości obu republik, a zatem można podejrzewać, że tym bardziej nie paliła się do wojny z Ukrainą.
To bardzo niewdzięczna rola analizować posiedzenia Rady Bezpieczeństwa - kto lubi Putina, a kto nie; kto jest za, a kto przeciw; kto z kim zawiera sojusze, a kto prowadzi konflikty, bo przecież to czysta spekulacja. Można jednak, jak z kamerą wśród zwierząt, poprzyglądać się najważniejszym figurom na rosyjskiej szachownicy władzy, spekulując who is who, oraz komu spieszno zabijać Ukraińców i maszerować w zwartym pochodzie swojego wodza.
Generał Aleksandr Wasiljewicz Bortnikow, szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa, 70 lat
Wyłysiały brunet średniego wzrostu i jak na swój wiek bardzo drobny mężczyzna - podobno gdy wyruszył z Putinem i Szojgu na coroczne wakacje do tajgi, nie fotografował się z nagim torsem, aby nie wyglądać lepiej od swojego przełożonego. Twarzą przypomina Kaźmirza Pawlaka z "Samych swoich". Zresztą, tak jak i Pawlak, mówi z nieładnym prowincjonalnym akcentem, bo pochodzi z uralskiego Permu. To najbardziej tajemniczy członek kremlowskiej wierchuszki. Rzadko zabiera głos i jeszcze rzadziej rozmawia z mediami, a jego biografia jest idealnie wyczyszczona przed widokiem publicznym. Jeśli już udziela wywiadu czy pokazuje się przed kamerami - najczęściej w rozmowie z prezydentem - pozostaje chłodny, formalny i małomówny. Nieprzenikniony. Za to jeździ stylowym mercedesem.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam